Bumblebee - recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie Elite]

20 maja swoją premierę miały polskie wydania 4K UHD, Blu-ray i DVD z filmem „Bumblebee”. Zapraszamy do naszej recenzji filmu i wydania Blu-ray.

„Bumblebee” (2018), reż. Travis Knight

(dystrybucja w Polsce: Imperial-Cinepix)

Film:

Kiedy w 2007 roku, będąc fanem o piętnastoletnim stażu, opuszczałem salę kinową po seansie pierwszej części „Transformers” Michaela Baya, byłem podekscytowany tym, jak będzie wyglądała przyszłość tej franczyzy na nowym gruncie. Film ten, mimo szeregu mniejszych i większych wad (takich jak zbyt mały czas ekranowy tytułowych bohaterów), okazał się w ostatecznym rozrachunku doświadczeniem wysoce satysfakcjonującym. Gdyby zaś sequele uporały się z problemami go trapiącymi, istniała szansa na naprawdę solidną serię science-fiction. Jak wielu innych fanów oczekiwałem więc niecierpliwie kontynuacji, a gdy ta wreszcie trafiła na kinowe ekrany, przyszedł czas na… rozczarowanie. Niestety, w przypadku „Zemsty upadłych” wszelkie problemy poprzednika, zostały podkręcone, a to, co za pierwszym razem zadziałało (jak choćby humor – w sporej części przypadków), tym razem przyprawiało o ból zębów. Złowrogie Decepticony po raz kolejny sprowadzone zostały do roli mięsa armatniego, a spora część scen akcji (prócz wiadomego starcia w lesie, ma się rozumieć) nie robiła już takiego wrażenia. Film był męczący, rozwleczony, często irytujący. Sprawił też, że na kolejną odsłonę nie czekało się już z takimi nadziejami. Dwa lata później miała swą premierę część trzecia. Przez wielu uznana została za krok we właściwym kierunku, lecz ze względu na niefortunne rozłożenie akcentów (95% scen akcji umieszczono w drugiej połowie filmu), można było zasnąć z nudów zarówno w pierwszej, przegadanej połowie, jak i w drugiej, wypełnionej ustawiczną rozwałką. Również i tym razem zamiast skupić się na tytułowych robotach, reżyser dał upust swemu uwielbieniu dla amerykańskich wojaków. Tego ostatniego błędu uniknęła część czwarta, w zamian oferując jednak kłującą w oczy laurkę dla Chin i Chińczyków (co się znacząco przysłużyło wynikom Box Office'u), a także szereg chybionych pomysłów i kolejną fabułę opartą na poszukiwaniu potężnego artefaktu, za pomocą którego… Starczy. Nie czas to i miejsce na tak szczegółowe omawianie dziejów cyklu. Dość powiedzieć, że „Ostatni rycerz”, czyli piąta część serii, stanowił punkt kulminacyjny wszelkich problemów trapiących kinową inkarnację przygód robotów z Cybertrona, który mnie, zagorzałego fana, odrzucił i zniesmaczył. Zdaje się, że nie byłem w tym odosobniony, bo wyniki kasowe filmu (najniższe w serii) stanowiły dla wytwórni Paramount niemałe rozczarowanie. Wkrótce anulowano kolejne planowane kontynuacje, a seria zakończyła swój żywot i… Chwila, moment. Być może tak by się stało, gdyby nie to, że w momencie, gdy nastąpiła klęska „Ostatniego rycerza”, w zaawansowanej fazie produkcji znajdował się kolejny film z niedoszłego „Transformers Universe”. Był to prequel skupiający się na postaci Bumblebee, jednego z nielicznych transformerów, których rola nie ograniczała się dotychczas do funkcji mięsa armatniego. Był to także pierwszy film w serii, za sterami którego stanął kto inny niż Michael Bay.

00800.m2ts_snapshot_00.09.57-min.png

Po tym, nieco przydługim wstępie, czas wreszcie przejść do sedna, tym zaś jest właśnie film Travisa Knighta. Zadajmy sobie pytanie – czy najnowsza produkcja zdołała odświeżyć, a może nawet uratować zjadającą własny ogon serię? Zwiastuny nie napawały optymizmem w tym zakresie, zapowiadało się bowiem na remake pierwszej godziny pierwszego filmu serii. Zmieniła się tylko płeć protagonisty, który tym razem jest dziewczyną (choć po imieniu trudno to stwierdzić), zmienił się także czas akcji, bowiem film postanowiono osadzić w latach 80., co ma wyraźne odbicie w soundtracku i jest w pewnym sensie hołdem dla animowanego i komiksowego oryginału. Reszta, jak zresztą zapowiadały zwiastuny, to w dużej mierze powtórka z rozrywki. Nastolatka marzy o własnym samochodzie, a gdy go już dostaje, ten okazuje się robotem z kosmosu. Kto mógł przypuszczać? Tym razem jednak, po raz pierwszy w serii, nie mamy do czynienia z poszukiwaniami potężnego artefaktu. Da się? Da się. Niestety, scenarzyści pracujący przy filmach Baya przez przeszło dekadę na to nie wpadli. A może po prostu trzeba tu było kobiecej ręki? (za scenariusz odpowiada Christina Hodson). O co więc chodzi tym razem? Otóż, jak dowiadujemy się w prologu, którego akcja rozgrywa się na Cybertronie (i który to prolog jest istnym mokrym snem fana pierwszej generacji), Bumblebee zostaje wysłany na Ziemię, by założyć tam bazę… czy coś. Jeśli zaś wredne Decepticony znajdą naszą planetę, będzie to równoznaczne z końcem szlachetnych Autobotów… Dlaczego? Nie wiadomo. Mniejsza z tym. Jak się nietrudno domyślić, Decepticony oczywiście na Ziemię trafią, ale że akurat nie mają zasięgu, by skontaktować się ze swoimi i sprowadzić nam na kark cybertrońską armię (i tym samym pewną zagładę), potrzebują naszej ziemskiej, XX-wiecznej technologii… No dobrze, może lepiej nie zastanawiać się nad tym zbyt długo. Grunt, że Decepticony, dokładnie jak pewien kosmita z filmu Spielberga, chcą zadzwonić do domu, natomiast wojsko i agencja rządowa, z którą się kontaktują, nie do końca wie, jak z nimi postępować. Wszystko to stanowi wyłącznie pretekst do pokazania historii nastolatki i jej robota, którzy będą musieli uratować świat. Podczas seansu trudno oprzeć się skojarzeniom nie tylko z pierwszym „Transformers”, ale i wspomnianym uprzednio kosmitą od reżysera „Szczęk”, a także – a może przede wszystkim – z „Krótkim spięciem” z 1986 roku, w którym to filmie Ally Sheedy, autentyczna „80s girl”, poznała równie (lub nawet bardziej) uroczego robota co nasz Trzmiel. Jednym słowem: nowatorskiej fabuły oczekiwać nie należy, co jednak wcale nie musi tu stanowić większego problemu.

Mimo podobieństw do pierwszego filmu serii, „Bumblebee” i tak znacząco wyróżnia się na tle pozostałych odsłon. Po pierwsze – tym razem fabuła jest prosta, nikt jej na siłę nie komplikuje poprzez umieszczenie w scenariuszu masy zbytecznych postaci i wątków (w czym lubowali się scenarzyści filmów Michała Zatoki). Co za tym idzie – film jest krótszy i nieporównywalnie zgrabniejszy. Po drugie – nie ma tu irytujących postaci z ewidentnym ADHD, sam film również nie zdradza symptomów tego zaburzenia (które tak bardzo doskwierało poprzednikowi). Nie mają go także sceny akcji, w porównaniu z tym, co serwowano wcześniej – są nad wyraz przejrzyste, składne i niepowodujące bólu głowy. Po trzecie – nie mamy poczucia, że tytułowego bohatera (a także jego przeciwników) jest w filmie za mało, bo jest go dokładnie tyle, ile trzeba. Po czwarte – humor jest tu zdecydowanie w innym tonie niż dotychczas, przystającym do kina familijnego, w którego ramy „Bumblebee” doskonale się wpisuje. To ostatnie pociąga za sobą pewne charakterystyczne dla tego typu filmów uproszczenia w prowadzeniu fabuły. Przyjęta konwencja jest odmienna już u samych podstaw. Weźmy na przykład kwestię posługiwania się przez mieszkańców Cybertrona językiem angielskim – u Baya transformery miały swój język, a tych używanych przez ludzi uczyły się na Ziemi. Tutaj, podobnie jak w komiksie i serialu animowanym, nikt się tym nie przejmuje. Autoboty i Decepticony rozmawiają po angielsku na swej rodzimej planecie, nim jeszcze miały okazję zetknąć się z ludźmi. Bo tak. Jeśli zaś chodzi o projekty samych transformerów, to o ile prolog oferuje nam wygląd – nazwijmy to – „klasyczny”, to już sam tytułowy bohater wyraźnie nawiązuje do filmów Baya, podobnie jak i dwójka głównych czarnych charakterów. Natrafimy tu także na kilka wyraźnych nawiązań do fabuły poprzednich odsłon. Film, początkowo pomyślany jako prequel, staje więc niejako w rozkroku między serią Baya a klasyką i w sumie trochę szkoda, że na etapie post-produkcji nie zdecydowano się stanowczo odciąć od serii, która ledwie rok wcześniej zaryła nosem w dno. Dopiero w jakiś czas po premierze, gdy już wiadomo było, że film swoje zarobił, przy okazji zbierając najlepsze recenzje spośród wszystkich części, ogłoszono, że stanowić on będzie nowy początek. Lepiej późno niż wcale.

00800.m2ts_snapshot_00.25.58-min.png

Pierwszy krok, jaki musimy uczynić, by seans „Bumblebee” okazał się satysfakcjonujący, to zaakceptowanie odmiennej niż dotychczas konwencji. Wskazane jest przymknąć oko na uproszczenia, uznać je za nieistotne i skupić się na plusach. Co się do nich zalicza? Prócz kilku aspektów wymienionych przy okazji porównania „Bumblebee” z filmami Baya, wspomnieć należy o odtwórczyni roli głównej, Hailee Steinfeld, która wypada na tyle naturalnie i sympatycznie, że trudno nie polubić jej postaci. Z kolei wcielający się w agenta Burnsa John Cena ma pewne zadatki na drugiego The Rocka, choć… może to nieco za dużo powiedziane. Spośród reszty obsady wyróżnia się jeszcze wcielająca się w matkę naszej bohaterki Pamela Adlon. Film miewa także przebłyski w warstwie zdjęciowej, choć ogólnie jest to raczej solidna rzemieślnicza robota, pozbawiona specyficznego dla filmów Baya wizualnego charakteru. Muzyka Dario Marianelliego raczej się nie wybija, zepchnięta na drugi plan przez piosenki, które powinny przypaść do gustu miłośnikom lat 80. Wśród nich znalazł się także krótki fragment jednej, na której pojawienie się w tej serii wielu fanów czekało od 2007 roku. Oczywiście należy się także spodziewać typowych dla filmów o nastolatkach sytuacji i problemów, takich jak prześladowanie i kpiny ze strony nieprzyjemnych koleżanek, niezrozumienie przez rodziców, upierdliwe młodsze rodzeństwo i tym podobne. Wszystko to jest traktowane dość pobieżnie, bo to jednak wciąż film o robotach z kosmosu i to na nich fabuła winna się skupiać. Co też czyni.

Podsumowując: w zasadzie mamy tu do czynienia z odgrzanym kotletem, jednak zastosowane przyprawy sprawiają, że nabrał on innego niż zazwyczaj smaku. Jednym taka odmiana przypadnie do gustu, innym niekoniecznie, ale jedno jest pewne – po raz pierwszy od paru ładnych lat zapaliła się iskierka nadziei dla serii filmowej, która od dłuższego czasu kręciła się w kółko, zmierzając ku samozagładzie. I tak jak po seansie „Ostatniego rycerza”, jego ewentualna kontynuacja nie mogłaby mnie bardziej nie obchodzić, tak „Bumblebee” sprawia, że raz jeszcze z niecierpliwością wyczekuję tego, co w temacie kinowych transformerów przyniesie przyszłość. 

4
Film

Obraz:

Nakręcony cyfrowymi kamerami „Bumblebee” zrywa z tradycją serii, trzymającej się jak dotąd kinowych proporcji 2.39:1. Co prawda, nieszczęsny „Ostatni rycerz” też się tego formatu nie trzymał, stawiając na zmienne proporcje obrazu, ale miejscami również z niego korzystał. Tym razem całość zaprezentowano w proporcjach 1.78:1, co w znacznym stopniu podkreśla kameralny charakter filmu. Jak już wcześniej wspomniano, nie należy się spodziewać przesadnie podkręconych kolorów i kontrastu, będących wizytówką Michaela Baya, a więc i wszystkich poprzednich filmów serii. Tym razem postawiono na bardziej naturalny, stonowany wygląd, co jednak nie znaczy, że kolorów brakuje. W wielu scenach (jak choćby w prologu) bogactwo barw potrafi zrobić wrażenie, podobnie jak i ilość widocznych w kadrze szczegółów – w końcu część spośród pojawiających się tutaj transformerów wciąż przywodzi na myśl stylistykę filmów Baya. Przepięknie prezentują się także wszelkie sekwencje umiejscowione na łonie natury (szczególnie na początku filmu). Prócz delikatnego cyfrowego szumu, który można zauważyć w niektórych ciemniejszych scenach, nie stwierdzono wpływających na jakość odbioru mankamentów.

00800.m2ts_snapshot_00.02.33.jpg 00800.m2ts_snapshot_00.02.53.jpg

00800.m2ts_snapshot_00.13.57.jpg 00800.m2ts_snapshot_00.16.27.jpg

00800.m2ts_snapshot_00.18.21.jpg 00800.m2ts_snapshot_00.19.36.jpg

00800.m2ts_snapshot_00.27.50.jpg 00800.m2ts_snapshot_00.31.54.jpg

00800.m2ts_snapshot_00.38.05.jpg 00800.m2ts_snapshot_00.44.29.jpg

00800.m2ts_snapshot_00.55.29.jpg 00800.m2ts_snapshot_01.00.19.jpg

00800.m2ts_snapshot_01.07.57-1.jpg 00800.m2ts_snapshot_01.15.57.jpg

00800.m2ts_snapshot_01.20.34.jpg 00800.m2ts_snapshot_01.37.54.jpg

Wykres bitrate'u wideo na płycie Blu-ray

Poniżej prezentujemy wykresy bitrate'u video recenzowanej płyty Blu-ray, a dodatkowo także bitrate obrazu filmu „Bumblebee” dostępnego w bibliotece serwisu iTunes dla posiadaczy urządzeń Apple TV i Apple TV 4K w rozdzielczości 4K i Full HD. Pamiętajcie, że w przypadku filmu 4K został użyty inny kodek.

Po kliknięciu w obrazek przejdziecie do narzędzia, w którym można wyłączyć wybrany wykres i sprawdzać bitrate w konkretnym miejscu.

bumblebee-2018-bitrate-bd-it.png

5
Obraz

Dźwięk:

Na płycie otrzymujemy oryginalną ścieżkę dźwiękową w formacie Dolby Atmos/Dolby TrueHD 7.1. Jak się można spodziewać, warstwa dźwiękowa w filmie robi wrażenie. Zarówno pod względem separacji kanałów, przemieszczania się dźwięku między głośnikami (np. spadające „meteory”), jak również pracy basów. Już w otwierającej film sekwencji na Cybertronie mamy okazję doświadczyć mocarnej dźwiękowej orgii, a dalej poziom jest zasadniczo utrzymany, choć zdarzają się nieliczne momenty, po których spodziewać by się można nieco więcej. Dźwięk jest wyrazisty i dynamiczny, choć umieszczone w filmie piosenki miejscami zdają się nadmiernie dominować w miksie. Mamy tu do czynienia z wysokiej klasy prezentacją, której niewiele można zarzucić.

Dodatkowo otrzymujemy także standardową ścieżkę audio z polskim dubbingiem w DD5.1. Polskiej wersji słucha się znośnie, choć trudno zaakceptować Optimusa Prime’a przemawiającego głosem innym niż ten należący do Petera Cullena. Dodatkowo rażą niektóre wybory tłumaczy, jak choćby nieszczęsny „mini-con” zamiast Ravage’a (problem występujący także w polskich napisach). Poza tym dialogi zdają się wybrzmiewać nieco ciszej (w stosunku do innych dźwięków) w porównaniu z innymi ścieżkami dubbingowymi, z jakimi miałem ostatnimi czasy do czynienia.

5
Dźwięk

Dodatki:

Bumblebee-bd-menu-min.png

Na zawarty na płycie zestaw dodatków składają się:

Bringing Bumblebee to the big Screen – czyli standardowy making of podzielony na kilka części, niestety zabrakło opcji „Play All”. W jego skład wchodzą:

  • The Story of Bumblebee  (3:54) – pierwszy materiał w sposób ogólnikowy przedstawia nam film, więc jeśli ktoś już go widział, niczego ciekawego się nie dowie.
    - The Stars Align (7:04) – drugi, nieco bardziej rozbudowany (i ciekawszy) materiał skupia się na odtwórcach głównych ról.
    - Bumblebee Goes Back to G1 (10:02) – kolejna część making of omawia powrót do korzeni serii, skupiając się na postaciach transformerów.
    - Back to the Beetle (6:20) – parę słów o pojawiających się w filmie „garbusach” i pracy na planie z ich udziałem.
    - California Cruisin' Down Memory Lane (19:57) – najobszerniejszy i najciekawszy dokument dotyczy odtwarzania lat 80. na potrzeby filmu, czyli ubrań, rekwizytów i lokacji.
  • Sector 7 Archive:
    - Agent Burns: Welcome to Sector 7 (0:50) – agent Burns wita nowych rekrutów w agencji.
    - Sector 7 Adventures: The Battle at Half Dome (9:19) – ruchomy komiks, łączący wątki „Bumblebee” z pierwszym z filmów Baya.

Deleted Scenes (19:05) – w tym: Original Opening, Drive to Karate Class, Birthday Present, Car Wash and Beetle Breakdown, Charlie drops off Mona and Conan, Decepticons Inspect the Armory, Drive to Cliff, Sector 7, Appliance War. Zestaw scen wyciętych jest tu całkiem pokaźny, wśród nich znajdziemy zarówno kilka całkiem udanych, które w zasadzie mogłyby zostać w filmie, jak i przynajmniej jedną (tę ostatnią), której usunięcie było BARDZO słuszną decyzją.

Outtakes (9:32) – zestaw scen z filmu wzbogaconych o wygłupy aktorów, zwłaszcza Johna Ceny.

Bee Vision: The Transformers robots of Cybertron (3:56) – dwie sceny z Cybertrona uzupełnione o przedstawienie występujących w nich postaci.

+3
Dodatki

Opis i prezentacja wydania:

O samym wyglądzie wydania trudno tu powiedzieć coś odkrywczego. Ot kolejne, standardowe wydanie, jakich wiele, całkiem estetycznie się prezentujące, gdyby nie jeden mankament. Film zapakowano w folię termokurczliwą, co skutkuje wyraźnym pofałdowaniem wierzchu pudełka. Wnioskując po pojawiających się od czasu premiery doniesieniach na naszym forum, problem dotyczy najwyraźniej całego nakładu. Nieładnie.

P1160397.jpg P1160399.jpg

P1160404.jpg P1160405.jpg

3
Opakowanie

Specyfikacja wydania:

Dystrybucja

Imperial CinePix

Data wydania

20.05.2019

Opakowanie

Elite

Czas trwania [min.]

114

Liczba nośników

1

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 1.78:1

Dźwięk oryginalny

Dolby Atmos/Dolby TrueHD 7.1  angielski

Polska wersja

Dolby Digital 5.1 (dubbing) i napisy

Podstawowe informacje z raportu BDInfo:

Disc Title: Bumblebee
Disc Size: 48,832,764,022 bytes
Length: 1:53:53.535 (h:m:s.ms)
Size: 4,788,556,800 bytes

Total Bitrate: 40.73 Mbps

VIDEO:

Codec Bitrate Description
----- ------- -----------
MPEG-4 AVC Video 27143 kbps 1080p / 23.976 fps / 16:9 / High Profile 4.1

AUDIO:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
Dolby TrueHD/Atmos Audio English 5376 kbps 7.1 / 48 kHz / 4736 kbps / 24-bit (AC3 Embedded: 5.1-EX / 48 kHz / 640 kbps / DN -4dB)
Dolby Digital Audio Polish 640 kbps 5.1 / 48 kHz / 640 kbps / DN -4dB

SUBTITLES:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
Presentation Graphics English 26.468 kbps
Presentation Graphics Polish 22.737 kbps

Pełny raport BD-info dostępny jest pod odnośnikiem: „Bumblebee” – raport BDInfo z płyty 2D.

Podsumowanie:

Wygląda na to, że najnowsza odsłona przygód transformerów zdołała uratować serię, o ile oczywiście uznamy reboot, którym film się ostatecznie okazał, za ratunek. Z pewnością mamy tu do czynienia ze zwyżką formy po ostatnich filmach Michaela Baya, zatem nawet jeśli mieliśmy już dość wojen kosmicznych robotów w wykonaniu tego reżysera, warto dać szansę najnowszej części. Wydanie Blu-ray ma do zaoferowania bardzo dobry obraz i dźwięk, a także w miarę przyzwoity zestaw dodatków.

Kompletne informacje na temat wydania Blu-ray z filmem „Bumblebee” znajdziecie na Filmoskopie.

4
Film
5
Obraz
5
Dźwięk
+3
Dodatki
3
Opakowanie
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić wydanie filmu „Bumblebee”:

Wydanie do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Imperial-CinePix.

źródło: zdj. Paramount Pictures