„Green Lantern: Najczarniejsza noc” – recenzja komiksu

W listopadzie ubiegłego roku wydawnictwo Egmont wypuściło na rynek komiks „Green Lantern: Najczarniejsza noc” ze scenariuszem Geoffa Johnsa. Jak w oderwaniu od wcześniejszych historii z Zielonymi Latarniami wypada wielkie wydarzenie ze świata DC? Sprawdźcie naszą recenzję.

Dziwna sprawa z tymi Latarnikami. Jak się spytać na jakimś forum, gdzie najlepiej zacząć czytać ich przygody, to zwykle odpowiedź brzmi: „Green Lantern: Rebirth” Geoffa Johnsa i potem dalej cały jego run, kontynuowany trzema ostatnimi tomami w ramach inicjatywy New 52. Jest to zasadniczo podejście bardzo dobre, bo przed nami sporo świetnych historii, natomiast jeżeli ktoś byłby zainteresowany czytaniem na bieżąco, to przed nim co najmniej trzy tysiące stron i cofanie się o wydawnicze 16 lat. Dlaczego tak jest? Otóż Geoff Johns jako pierwszy, zamiast po prostu pisać przygody Latarników, dokonał najpierw usystematyzowania ich najbardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych cech, a następnie zaplanował i historia po historii rozpoczął przebudowę i rozbudowę ich mitologii. Co ciekawe, najbardziej rewolucyjne okazały się te modyfikacje, które wynikają z motywów i wątków, które już w jakiejś formie pojawiały się w przeszłości. Tym sposobem dostaliśmy rozbudowanie emocjonalnego spektrum do 9 korpusów, reprezentujących m.in. gniew, miłość, nadzieję czy chciwość, awatary każdej z emocji w formie świadomych, energetycznych bytów i przede wszystkim przepowiednię „Najczarniejszej nocy”. Przypomnieć należy, że już w srebrnej erze komiksu wraz z samym Zielonym Latarnią – Halem Jordanem – pojawiła się przysięga korpusu, a w niej słynne „In brightest day, in blackest night...”. Powstały wówczas nawet dwie jednozeszytowe historie odnoszące się właśnie do „najjaśniejszego dnia” i „najczarniejszej nocy”, ale te wątki nie były w żaden sposób dalej rozwijane. Podobnie, mimo że wokół Hala Jordana, a potem innych Latarników pojawiały się postacie tak sprzymierzeńców, jak i wrogów z charakterystycznym „kolorowym” motywem, to nikt nie podjął się wytłumaczenia wzajemnych relacji między nimi i ewentualnego powiązania ich wszystkich ze sobą. Aż nastał Johns – w miniserii „Green Lantern: Rebirth” z 2004 roku sprawnie przywrócił Hala Jordana po jego śmierci w jądrze słońca (nie pytajcie), a następnie przypisał każdemu kolorowi określoną emocję, przysięgę i awatar. Później, już w regularnej serii „Green Lantern”, opowiedział na nowo „Tajną genezę” Hala Jordana, gdzie do znanej historii ze śmiertelnie rannym kosmitą Abinem Surem dodał przepowiednię o mającej nadejść „Wojnie Światła” i „Najczarniejszej nocy” oraz odświeżył kilka postaci celem późniejszego wykorzystania. Następnie konsekwentnie rozwijał wątki z eventem „Sinestro Corps War” po drodze, w którym nawiązał nie tylko ponownie do motywu zbliżającej się ciemności, ale również do innych swoich komiksów takich jak „Nieskończony Kryzys”. Nieuchronnie „Najczarniejsza noc” nadeszła i... okazała się świetna.

W uniwersum DC ostatnio wiele się działo. Wielu z bohaterów – i to tych pierwszoligowych – poległo na służbie. Na prywatnym cmentarzu w Gotham Zielona Latarnia – Hal Jordan – i Barry Allen – Flash – wspominają towarzyszy, podczas gdy tajemnicza postać ukryta między drzewami oczekuje ich oddalenia się. To William Hand – Czarna Ręka – niegdyś małokompetentny przeciwnik Latarników, dziś odmieniony zwiastun wyższej siły. Odmawia mroczne inkantacje, a w głębi kosmosu na planecie Ryut, w sercu zmasakrowanego niegdyś sektora 666, uruchamia się Czarna Bateria, wypluwając z siebie niezliczone ilości czarnych pierścieni. W kosmosie trwa „Wojna Światła” pomiędzy korpusami, a Strażnicy Wszechświata – założyciele Korpusu Zielonych Latarni – dochodzą do wniosku, że skoro proroctwa „Najczarniejszej nocy” nie da się uniknąć, to może lepiej stawić mu czoła oraz wezwać wszystkich członków Korpusu do obrony planety Oa, siedziby Strażników. Ostatecznie wezwania na pomoc nie udaje się nadać, ponieważ Strażnicy zostają zaatakowani przez jednego ze swoich, ogarniętego niejasnym, mrocznym szałem. Tymczasem czarne pierścienie przemierzają kosmos wprost do miejsc pochówku tak poległych bohaterów, jak i złoczyńców, wysyłając jedynie krótki komunikat: „mięso”. Odnalazłszy szczątki metaludzi, pierścienie przywracają ich do życia, czyniąc z nich członków Korpusu Czarnych Latarni. Jedynym celem wskrzeszeńców, uwięzionych w rozkładających się ciałach, staje się poszerzenie swoich szeregów poprzez zabicie każdego, kto stanie na ich drodze i naładowanie Czarnej Baterii. Kto stoi za tym nagłym i niespodziewanym atakiem na fundamenty wszechświata? Co stanie się, gdy Czarna Bateria osiągnie pełną moc? Czy skłócone korpusy będą w stanie stanąć wspólnie przeciwko nowemu zagrożeniu? Czy można w ogóle skutecznie przeciwstawić się samej śmierci, skoro proroctwo „Najczarniejszej nocy” wieszczy wraz z jej nadejściem koniec całego życia?

green-lantern-plansza-01-min.jpg

„Najczarniejsza noc” to jedno z tych gigantycznych wydarzeń w uniwersum DC, które mają określony punkt wejścia w status quo i doprowadzają mniej lub bardziej sprawnie do określonego, pożądanego punktu wyjścia wątków i relacji. Na szczęście w tym przypadku mamy do czynienia ze świetnym rozplanowaniem, głębokim osadzeniem fabuły w starszych historiach i sprawną egzekucją. Akcja pędzi na łeb na szyję od samego początku, aby pod koniec jeszcze przyspieszyć, stawki rosną z każdą stroną, a zwrot akcji goni zwrot akcji. Na ostatniej fabularnej prostej wymaga nie lada skupienia ogarnięcie wszystkich „asów z rękawa”, jakich użyli tak protagoniści, jak i antagoniści. Przechodząc do zakończenia, przypomnę, że nie jest łatwą sztuką zakończyć wydarzenie, które teoretycznie zmienia wszystko, a praktycznie ma skutkować jedynie określoną serią przetasowań w uniwersum. W tym kontekście „Najczarniejsza noc” dostarcza satysfakcjonujący finał. Zakończenie konfliktu wynika z wątków przewijających się w tej i wcześniejszych historiach, a dodatkowo jest sprawnie „ukryte na widoku” przez cały czas snucia historii. Gdy wreszcie do niego docieramy możemy z satysfakcją stwierdzić, że w sumie jest oczywiste, choć w pewnym stopniu zaskakujące. Oczywiście jest tu mrowie postaci, będą więc momenty potężnej ekspozycji, jak i te, w których możecie poczuć się odrobinę zagubieni pośród nieznanych Wam postaci i jeszcze bardziej obcych relacji między nimi. Wówczas pozostanie dać się ponieść historii albo odrobić komiksową pracę domową. Jak by nie było, trzymacie w rękach zaledwie 300 stron z – na tym etapie – około 2000 stron runu Johnsa, który od początku „Green Lantern: Rebirth” poprzez „Sinestro Corps War” oraz drobne retcony w genezie Hala Jordana misternie i w przemyślany sposób tkał całą tę fabułę. Jeżeli się zdecydujecie na to drugie rozwiązanie, to w bonusie dostaniecie kontekst dla wielu uroczych scen i motywów, które Johns poukrywał po drodze. Z drugiej strony przyznaję – scenarzysta jest naprawdę wielkim fanem postaci Hala Jordana i czasami trochę go ponosi w zakresie wychwalania umiejętności „najpotężniejszej Zielonej Latarni”, i o ile w „Najczarniejszej nocy” już jest to wyraźnie widoczne, to na szczęście robi się męczące dopiero pod koniec jego runu.

Oprawę wizualną tomu stanowią prace Ivana Reisa, charakterystyczne i rozpoznawalne dla wszystkich fanów przygód latarników. Jego ilustracje są – jak zawsze – realistyczne, pełne detali i o ile na każdym z kadrów widać naturalność i sprawnie oddawaną ekspresję postaci (szczególnie istotne w historii o emocjonalnym spektrum), to na kadrach całostronnych lub dwustronnych, przedstawiających niejednokrotnie po kilkanaście postaci prezentują się po prosu obłędnie. Wprawdzie miejscami przydałaby się większa ilość ujęć ustanawiających miejsca zdarzeń, jako że w większości przypadków kadry rozsadzane są przez postacie kosztem teł, natomiast jest to wynagradzane sprawnym współgraniem narracji wizualnej i werbalnej, a tym samym „płynnością” przyswajania historii.

green-lantern-plansza-02-min.jpg

Wydanie polskie to standard twardej oprawy, kredowego papieru i obwoluty charakterystyczny dla egmontowskiej serii DC Deluxe. W ramach tomu dostajemy zeszyty 0-8 oryginalnej miniserii, opatrzone słowem wstępnym i informacją streszczającą wydarzenia bezpośrednio poprzedzające „Najczarniejszą noc”, zarówno w zakresie serii „Green Lantern”, jak i wyniku wydarzenia „Ostatni Kryzys”, oraz na deser posłowie Kamila Śmiałkowskiego. Nadto w ramach dodatków możemy liczyć na kilka stron szkiców koncepcyjnych, opis scen usuniętych, standardowo galerię zeszytowych okładek alternatywnych oraz kilkanaście stron komentarza autorskiego. Ten ostatni dodatek będzie szczególnie ciekawy dla fascynatów procesu tworzenia komiksów (takich jak ja), jako że zawiera uwagi z odniesieniem do poszczególnych zeszytów, stron i kadrów z miniaturkami treści, których dotyczy – czyta się to więc bardzo wygodnie i w konsekwencji przyjemnie. W zakresie tłumaczenia zaznaczyć należy, że w każdym przypadku pojawienia się rymowanych tekstów w treści są one szczególnym wyzwaniem dla tłumacza. W „Najczarniejszej nocy” mamy oczywiście kilka powszechnie znanych i rozpoznawalnych przysiąg poszczególnych korpusów i niewątpliwie ciężko byłoby dokonać ich spolszczenia bez pewnego literackiego przeobrażenia treści celem zachowania rymowanej formy. Dla mnie osobiście tłumaczenia tychże nie są złe (ciężko byłoby w praktyce przełożyć je lepiej), natomiast podczas lektury wybijały mnie odrobinę z historii – głównie z racji faktu, że prawdopodobnie kilka razy za dużo dźwięczały w mojej głowie w oryginale. Podsumowując, wydanie polskie jest bardzo gustowne i bogate w treści, ucieszy zapewne każdego fana Latarników, fanów pisarstwa Johnsa i kreski Reisa.

Podsumowanie

„Najczarniejsza noc” to gigantyczne wydarzenie w świecie DC, zaplanowane, wykonane i zilustrowane w podręcznikowy sposób, świetna rozrywkowa lektura osadzona na określonym status quo uniwersum i czerpiąca garściami z motywów i wątków, które były rozwijane przez wiele lat. Do tego polskie wydanie zawiera wyjątkowo dużo materiałów dodatkowych, w tym komentarzy autorów, które nie są oczywistością nawet w wydaniach Deluxe. Jest jednakże jedno zasadnicze „ale”. Ta historia to zwieńczenie pierwszej gigantycznej części runu Johnsa o Zielonych Latarniach. Jeżeli szukacie miejsca, w którym chcielibyście zacząć przygodę z Latarnikami, to nie będzie to łatwy punkt wejścia. Do tego mamy tu zebraną samą eventową miniserię, bez dość istotnych, bo również autorstwa Johnsa wydawanych równolegle zeszytów z jego serii „Green Lantern”. Podchodząc z marszu bezpośrednio do „Najczarniejszej nocy”, musicie zaakceptować motywy, wątki i postacie, o których niewiele będziecie wiedzieć, ale mimo to nadal wyciągniecie z tego dobrze skrojoną, efektowną historię. Alternatywnie możecie podjąć próbę nadrobienia serii „Green Lantern” od Johnsa, co może zająć chwilkę i w większości będzie wymagało lektury w oryginale, ale pozwoli Wam wycisnąć z „Najczarniejszej nocy” dużo więcej czytelniczej satysfakcji. Jako że po drodze trafić można na kilka naprawdę świetnych historii, według mnie – naprawdę warto.

Oceny końcowe:

5
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5+
Wydanie
2
Przystępność*
4+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

21223453o.jpg

Specyfikacja

Scenariusz

Geoff Johns

Rysunki

Ivan Reis

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

304

Tłumaczenie

Marek Starosta

Data premiery

20 listopad 2019 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źródło: Egmont / zdj. DC Comics