Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - recenzja filmu i wydania Blu-ray [2D+3D, opakowanie Elite]

Saga trwa. Od 23 kwietnia możecie w polskich sklepach odnaleźć najnowszą część w gwiezdnowojennej sadze – „Epizod VIII: Ostatni Jedi” w reżyserii Riana Johnsona. Już teraz zapraszamy Was do zapoznania się z naszą recenzją wydania Blu-ray.

„Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi”, reż. Rian Johnson

(dystrybucja w Polsce: Galapagos)

Film:

Nie chciałbym być w skórze Riana Johnsona. Miłośnik kina, reżyser kilku najlepszych odcinków „Breaking Bad”, autor „Loopera” i „Brick” i w końcu – człowiek odpowiedzialny za „Star Wars: Ostatni Jedi”, obecnie pracujący nad zupełnie nową trylogią w odległej galaktyce, nie ma łatwo. Od premiery epizodu VIII Johnson zmaga się bowiem z groźbami o życie, zaściankowym ujadaniem i całą potęgą ciemnej strony Mocy, jaką świat ma do zaoferowania. Żaden rozdział z gwiezdnowojennego cyklu nie wzbudził nigdy takich kontrowersji, jak „Ostatni Jedi”, a popularna opinia głosi, że film można albo kochać (ale dla własnego bezpieczeństwa – lepiej nie), albo nienawidzieć. Sam reżyser jednak, sądząc po wywiadach i internetowej aktywności, pozostaje pozytywny i pełen poszanowania dla fanowskiej „pasji”, zarzekając się przy tym, że agresywny backlash nie wpłynie na prace nad nowymi filmami. Cierpliwość podziwu godna, choć trudno nie dostrzec, jak paradoksalnym jest, że saga o nadziei, dobru i – przede wszystkim – jednoczącej wszystkie istoty, niewidzialnej energii, stała się źródłem wylewu takiego jadu i takiej żółci. Oczywiście, że wszyscy mają prawo wytykać, co się w filmie podoba, a co nie. Konstruktywna krytyka to piękna sprawa. Sam jestem daleki od określenia „Ostatniego Jedi” moim ulubionym filmem cyklu i mam sporo uwag, ale stopień cynizmu i pogardy albo – jeszcze dosadniej – wyimaginowanej wyższości toczącej miałką, cyfrową cywilizację jak tyfus, osiągnął tak galaktyczne proporcje, że coraz trudniejszym staje się pośród tego wszystkiego funkcjonować z jednoczesnym zachowaniem optymizmu i wiary, że gdzieś tam istnieje nadzieja. Pozostaje się cieszyć, że „największego, technologicznego dobrodziejstwa ludzkości” nie było za czasów „Imperium Kontratakuje”, bo biedny Irvin Kershner nie mógłby spać po nocach. Jednakże niniejszy tekst nie jest ostatecznie ni moralitetem, ni rozpaczliwym zawezwaniem do rozsądku, a prostą recenzją filmu Johnsona. Punch it, Chewie. Zaczynajmy.

Indywidualizm Riana Johnsona widać natychmiast po rozpłynięciu się w kosmicznym bezkresie kultowych, żółtych napisów. Jako gwiezdnowojenny supergeek, zawsze oczekujący, w którą stronę powędruje oko obiektywu, nie sposób było mi nie docenić nowatorskiego podejścia do tych pierwszych sekund obrazu, ów płynnego prześliźnięcia się przez flotę Ruchu Oporu i nagłego cięcia do akcji na planecie D'qar. „Ostatni Jedi” wizualnych perełek oferuje bardzo dużo, a część kadrów opowiada historie i wyjaśnia wewnętrzne rozterki postaci bez konieczności wypowiadania jakichkolwiek słów. Pokuszę się o stwierdzenie, że „Gwiezdne Wojny” nigdy nie wyglądały tak dobrze, nigdy nie oferowały takiego stężenia olśniewających stopklatek (a po „Przebudzeniu Mocy” i „Łotr 1” jest to niemałe osiągnięcie).

Pierwszy raz w historii sagi, epizod rozpoczyna się natychmiastowo po zakończeniu poprzedniego. Następstwo to niesie ze sobą pierwszą z kontrowersji: powrót na wyspę Ach-To i reakcję Luke'a Skywalkera na niespodziewanego gościa – innymi słowy: moment, którym fani żyli od dwóch lat, od (dosłownie) cliffhangerowego zakończenia „Przebudzenia Mocy”. Czy daje satysfakcjonujący rezultat? I tak, i nie. Z jednej strony zaspokojenie oczekiwań wszystkich fanów graniczy z cudem, z drugiej – czy koniecznym było zastosowanie gagu z komicznym wyrzuceniem miecza świetlnego za plecy? Spróbujmy spojrzeć na to z następującej strony: ostatnia scena „Przebudzenia” niosła ze sobą ciężar całego filmu i stanowiła nexus wszystkich emocjonalnych kierunkowskazów epizodu. W jaki sposób zagwarantować widzom właściwy impakt nie mając za sobą owych dwóch godzin, zaczynając w tym samym miejscu, ale od zera? Ze względu na epizodyczny strukturalizm, scena na klifie była wręcz skazana na umniejszenie, a przy tym na pewnego rodzaju zawód ze strony spragnionych widzów. Humorystyczne wyjście z sytuacji było jednym z rozwiązań i myślę, że w tym względzie Johnson wyszedł z wyzwania obronną ręką.

00811.m2ts_snapshot_00.56.45-min.jpg

Przy owym poczuciu humoru warto się jednak zatrzymać na dłużej, bo ze wszystkich punktów zapalnych „Ostatniego Jedi” to właśnie za wychwalanie komedii można „dostać” w Internecie. Wszystkim tym, zarzucającym „chłamowatym, disnejowskim Gwiezdnym Wojnom” sięganie do sytuacyjnego komizmu, warto poradzić obejrzenie oryginalnej trylogii. Na przeciw tezie, że Gwiezdne Wojny są teraz „niepoważną bajeczką dla dzieci” wypada postawić misiowate ewoki, pokonujące elitarnych szturmowców 501 Legionu; pokazać dopracowany w każdym detalu plan, jaki rebelianci przewidzieli na odwrócenie uwagi strażnika bunkra na Endorze, tudzież odpalić którąś z wersji kultowej „Nowej nadziei” na scenie, w której Han Solo przez interkom dyskutuje z oficerami Gwiazdy Śmierci, by dać Luke'owi czas na odnalezienie Księżniczki Lei. „Gwiezdne Wojny” zawsze były infantylne, bowiem – uwaga, uwaga – „Gwiezdne Wojny” zawsze były właśnie dla dzieci. Tych dorosłych również. Co innego ma miejsce, gdy uwagę zwracamy nie na samą obecność tych dowcipów, ale na ich timing, bo z tym „Ostatni Jedi” faktycznie ma parę problemów. Kilka razy humor wybija z zasugerowanego, poważniejszego tonu scen, w których gra toczyła się o faktycznie wysoką stawkę. Mowa tu chociażby o interakcjach generała Huxa i Kylo Rena podczas ostatniego pojedynku na planecie Crait (zabawne, jak najbardziej, ale moment do teraz jawi mi się jako dość nietrafiony). Nie jest to może nastrojowa niespójność na poziomie Boby Fetta znikającego w paszczy Sarlacca, któremu się następnie po mandaloriańskim łowcy nagród odbija („Powrót Jedi”, tak – oryginalna trylogia), niemniej jednak dość znacznie podważa dramatyzm sytuacji. Takich momentów jest w „ósemce” więcej, większość żartów „siada” sprawnie, część nie. Ale Porgi nic wspólnego z psuciem nie mają, Porgi są po prostu świetne.

Kolejny punkt zapalny to Generał Leia płynąca przez próżnię, niczym Mary Poppins w „Mary Poppins”. Używam tego porównania, bo rzuciło mi się na uszy przy okazji oglądania kilku materiałów dotyczących „Ostatniego Jedi”. Osobiście – skojarzenia tego nie miałem, a sekwencji nie odebrałem negatywnie, a wręcz zupełnie odwrotnie, zwłaszcza w połączeniu ze śmiercią Carrie Fisher (która aktorsko radzi sobie w „ósemce” dużo lepiej niż w „Przebudzeniu”), wydała mi się wyjątkowo poruszająca. Skoro o postaciach legendarnych mowa – w filmie powraca Luke Skywalker, zupełnie jednak inny Luke Skywalker niż pamiętamy go sprzed kilku dekad. Po tym, jak jego siostrzeniec oddał się ciemnej stronie Mocy, kilka lat przed rozpoczęciem nowej trylogii, straumatyzowany mistrz Jedi odciął się od Mocy i zaszył na szarym końcu galaktyki. Mark Hamill, podobnie zresztą jak Harrison Ford w poprzedniej części, wykonał kawał dobrej roboty wcielając się w starszą i bardziej doświadczoną wersję swej postaci (i grając ją lepiej niż kiedykolwiek wcześniej). Jego Luke, choć na zewnątrz jawi się jako złośliwy, pozbawiony nadziei cień młodego Jedi, który niegdyś darował życie Darthowi Vaderowi, w innych scenach daje się poznać jako ten sam niepoprawny heros i legenda zarówno Rebelii, jak i pokoleń fanów sagi. Skywalker, zawsze patrzący na horyzont, choć wypełnia swoje przeznaczenie jednocząc się z Mocą jako na powrót mityczny mistrz Jedi, pozostawia niedosyt, który mam nadzieję zaspokoi jego rola w wydarzeniach „dziewiątki”. Wspaniała kreacja.

00811.m2ts_snapshot_00.16.00-min.jpg

Niekwestionowaną gwiazdą młodej obsady nowej trylogii pozostaje Adam Driver jako rozbity Ben Solo vel Kylo Ren. Dość powiedzieć, że młody Solo to jedna z najciekawszych postaci nowej trylogii, a „Ostatni Jedi” czyni ją jeszcze ciekawszą, jeszcze bogatszą i bardziej niejednoznaczną. Rozliczenie się z tajemniczym mentorem – Najwyższym Wodzem Snoke'em – było o tyle zaskakującym, co znakomitym zabiegiem. Abstrahując od świetnie wyreżyserowanej sceny, Solo zwodzi nie tylko Rey, nie tylko samego siebie; przede wszystkim nieustannie gra na oczekiwaniach widzów gotowych nienawidzieć postaci po jej niewybaczalnym czynie z „Przebudzenia”. Driver prezentuje w roli zestaw pierwszorzędnych werbalnych i niewerbalnych aktorskich możliwości, a jego Rena na zmianę darzymy sympatią, współczuciem i pogardą.

Wracająca w roli Rey – Daisy Ridley – po raz drugi odnajduje się w roli adeptki Mocy idealnie. Tak samo dobrze radzi sobie Oscar Isaac jako Poe Dameron, w „Ostatnim Jedi” posiadający znacznie szerszą rolę niż w „siódemce”. Do kompletu zdecydowanie brakuje jednak Johna Boyegi, którego rola zredukowana została do udziału w wątku mniej udanym. Kasyno Canto Bight, mimo fenomenalnej scenografii, nie stanowi należytych „pleców” dla Luke'a i Rey. „Imperium Kontratakuje” miało swój pościg przez pole asteroid, a później spotkanie na Bespin – „Ostatni Jedi” nie oferuje niestety równie udanego ekwiwalentu. Poszukiwania hakera bynajmniej nie niszczą epizodu VIII, ale każda przerwa od Ach-To wiąże się z nutką frustracji. Ponadto, scena pościgu na fathierach nie dość, że pasuje bardziej do „Fantastycznych Bestii” (albo po prostu „Harry'ego Pottera”), to odznacza się wyjątkową sztucznością, zwłaszcza w obliczu oszczędniejszego używania efektów specjalnych na rzecz praktyki.

Co się „Ostatniemu Jedi” udało ponad wszelką miarę? Całe mnóstwo. Wymienić można tu chociażby wspaniałą scenę objaśniającą koncepcję Mocy, poruszające spotkanie Luke'a i Yody, bodaj najlepszą choreografię pojedynku spośród wszystkich „Wojen” (mowa tu oczywiście o starciu Rey i Bena Solo z elitarnymi gwardzistami czy Pretorianami), nastrojowy, samurajski duel Kylo z Luke'em, ostatnią wspólną scenę „kosmicznych bliźniąt”, świetnie użytą ścieżkę dźwiękową Johna Williamsa (o której pisaliśmy szerzej w recenzji soundtracku), niesamowitą scenografię (inspirowana twinpeaksowym Red Room sala tronowa Snoke'a, solna planeta Crait czy wioska kapłanek na Ach-To) i design stworów, gwardzistów i szturmowców. Widać serce i niezmierną staranność włożoną w każdy najdrobniejszy detal.

00811.m2ts_snapshot_00.56.21-min.jpg

Ostatecznie, Ostatni Jedi” jest dla mnie filmem bardzo nierównym i szczególnie trudnym do ocenienia w skali 1-6. Nierównym o tyle, że zawiera elementy znakomite (może najmocniejsze w sadze) i elementy, które, w mojej opinii, po prostu nie wypaliły. Bardziej udany niż „Rogue One” i słabszy niż „Przebudzenie Mocy”, które pozostaje niekwestionowanie najlepszym obrazem, jaki wyszedł spod marki Star Wars od „Imperium Kontratakuje” (i, drogi Internecie, z miłą chęcią wspomnę o tym przy dosłownie każdej okazji, którą będę miał) – epizod VIII to wizualny diament, potrafiący wzruszyć, trzymać za gardło, ale i przebijać interesujące motywy wątkami słabszymi. Wprowadzone w nim postacie nie niosą takiego uroku jak Rey, Finn czy mięsistości jak Kylo Ren (raz jeszcze – mięsistości charakterologicznej, nie odnoszę się do tej sceny). Rose, choć tak zapowiadana przez Johnsona na „Star Wars Celebration” w Orlando, nie ma tego „czegoś”, by stać się kolejną, kultową postacią w uniwersum, a w dziewiątce zamiast niej dobrze byłoby zobaczyć znów duet Daisy Ridley i Johna Boyegi.

Tak, jak głosiła kampania marketingowa epizodu VII – „każde pokolenie ma swoją opowieść”. Moją było „Mroczne Widmo”, a później „Atak Klonów” i „Zemsta Sithów” i, choć z upływem lat zacząłem znacznie bardziej doceniać oryginalną trylogię i dostrzegać słabostki prequeli – nigdy nie zapomniałem, że był czas, kiedy zachwycały mnie droidy, klony, Generał Grievous i pojedynek na Mustafar. To były moje „Gwiezdne Wojny”. Pamiętając o tym, podsumuję, że nie wszystko w „Ostatnim Jedi” mi się podoba, ale to wciąż bez wątpienia ta sama, piękna, a przede wszystkim zachwycająca dzieci, małe i te dorosłe, saga, którą kochałem mając sześć, dwanaście i dwadzieścia pięć lat. A za to, że tak odważnie i oryginalnie tknął sacrum, Johnsonowi należą się bynajmniej nie twitterowe groźby, ale owacje.

+4
Film

Obraz 2D:

Chyba nikt nie spodziewał się, że nowe „Star Wars”, nakręcone w przeważającym stopniu na taśmie filmowej 35 mm, a częściowo w formacie IMAX, może wyglądać inaczej niż spektakularnie, prawda? Steve Yedlin, ulubiony operator Johnsona jeszcze od czasu „Brick”, wzbogaca gwiezdnowojenną estetykę zaskakującym, ale nieagresywnym dynamizmem, czerpiąc przy tym z dziedzictwa serii i prezentując przepięknie skomponowane wizualne paralele względem poprzednich epizodów. Wydanie Blu-ray, wyposażone w rozdzielczość 1080p, niesie ze sobą olśniewającą i wierną względem zamysłu reżyserskiego konwersję – przywiązanie do detali (w wielu przepięknych i szczegółowych zbliżeniach), soczyste barwy powierzchni (i podziemi) Crait i zachodzących słońc, szerokie ujęcia Ach-To i gigantyczne okręty Najwyższego Porządku w jednolitej czerni kosmosu – to tylko kilka elementów, na których warto zawiesić oko na dłużej. Obraz charakteryzuje przy tym znakomita przejrzystość, umożliwiająca dojrzenie wszelkich najdrobniejszych szczegółów pierwszego i drugiego planu – niezależnie czy mowa tu o kostiumowych drobnostkach, czy ukrytych w cieniu postaciach. Jak wspomniałem parę akapitów wyżej – „Ostatni Jedi” to najlepiej wyglądające „Gwiezdne Wojny”, a wydanie Blu-ray oddaje mu pełną sprawiedliwość i musiałbym być wyjątkowo upierdliwym sokołem, by wypatrzeć jakiekolwiek słabostki.

00811.m2ts_snapshot_00.00.20.jpg 00811.m2ts_snapshot_00.01.21.jpg

00811.m2ts_snapshot_00.07.11.jpg 00811.m2ts_snapshot_00.12.09.jpg

00811.m2ts_snapshot_00.18.10.jpg 00811.m2ts_snapshot_00.43.05_01.jpg

00811.m2ts_snapshot_00.46.05.jpg 00811.m2ts_snapshot_00.50.16.jpg

00811.m2ts_snapshot_01.03.54.jpg 00811.m2ts_snapshot_01.15.16.jpg

00811.m2ts_snapshot_01.24.23.jpg 00811.m2ts_snapshot_01.30.48.jpg

00811.m2ts_snapshot_01.33.47.jpg 00811.m2ts_snapshot_01.36.59.jpg

00811.m2ts_snapshot_01.38.48.jpg 00811.m2ts_snapshot_01.38.51.jpg

00811.m2ts_snapshot_01.46.54.jpg 00811.m2ts_snapshot_01.54.02.jpg

00811.m2ts_snapshot_02.08.17.jpg 00811.m2ts_snapshot_02.10.41.jpg

6
Obraz

Obraz 3D:

„Ostatni Jedi” nie był kręcony kamerami 3D – efekt głębi jest wynikiem komputerowej konwersji z materiału 2D. Działanie to może dać efekt słaby (wczesne filmy z MCU, sequel Tronu czy niesławne niegdyś Starcie Tytanów), znakomity (Pacific Rim, Wojownicze Żółwie Ninja 1&2) lub średnio-solidny (ostatnie filmy z MCU i wiele innych współcześnie wydawanych blockbusterów). Najnowsze przygody kosmicznych Rebeliantów zakwalifikowałbym do grupy ostatniej, jednak z dużym plusem, który mimo że nie stanowi rekomendacji sam w sobie, to jednak oznacza, iż mamy do czynienia z typem „bardziej solidnym, niż po prostu średnim”.

Tradycyjnie dla Disneya materiał 3D jest nierówny. Gołym – chociaż ubranym w okulary – okiem widać, że dużo więcej uwagi poświecono scenom akcji, które z natury rzeczy mają szansę częściej gościć na naszych ekranach. Moi osobiści faworyci (bez spoilerów): „skok o tyczce”, Leia w kosmosie, wizja Rey, ucieczka „konno”, „gorejący krzew”, pojedynki z „czerwonymi” i ze „srebrną”, praktycznie wszystkie sceny w przestrzeni kosmicznej oraz widowiskowy finał produkcji. Na wyróżnienie zasługują modele Snoke’a, Phasmy i C3PO. Na drugim biegunie są sceny w ciemnych lokacjach, z którymi – również z natury rzeczy – konwersja zwyczajnie sobie nie radzi. Tutaj film potrafi wyglądać fatalnie. Ciekawostką i miłym zaskoczeniem jest fakt, że nawet wtedy nie powinniśmy uświadczyć crosstalku.

Oczywistym powinno być też, że kolory, kontrast, czernie i ilość detali nie stoją na tym samym poziomie, co w doskonałej pod tym względem edycji 2D. Coś za coś. Czy zatem warto? Moim zdaniem, „nie za wszelką cenę”. Na szczęście w dniu premiery steelbook 2D + 3D kosztował tyle samo, ile wersja „2D only” w plastiku, więc wybór był oczywisty. 

Podkreślę raz jeszcze – plus w poniższej ocenie jest bardzo duży. Do tego stopnia, że wahałem się czy nie dać „pięć z minusem”, ale... nie.

+4
Obraz 3D

Dźwięk:

Ciepły i przyjemny bas zrzuca ręcznik z kaloryfera, gdy gigantyczne AT-M6 zmierzają w stronę opuszczonej bazy rebelii. Dźwięk osobistego TIE Silencera Kylo Rena przebija próżnię jak ostrze, kiedy ten wprowadza myśliwiec w imponujacą beczkę, a następnie obraca flotę Ruchu Oporu w stertę stopionej durastali. Dźwięki „Star Wars” zaliczane są do jednych z najbardziej kultowych w historii kina, a warstwa audio „Ostatniego Jedi” opowiada własną historię – głośną, innowacyjną i diablo charakterystyczną. Blu-ray zaopatrzono w stratną ścieżkę DTS-HD High Resolution 7.1 (w języku angielskim). Zabrakło w polskim wydaniu obecnej chociażby w amerykańskiej edycji bezstratnej ścieżki DTS-HD Master Audio 7.1 i tu wielu posiadaczy zaawansowanych sprzętów audio może być zawiedziona, ale... Mimo to jak na swoje możliwości DTS-HD HR gwarantuje prawdziwie immersyjne doświadczenie. Teksturalnie, zagęszczenie dźwięków jest tak imponujące, że w wielu momentach, po zamknięciu oczu, można by było mieć wrażenie przeniesienia do zupełnie innej i całkowicie wiarygodnej rzeczywistości. Przestrzenność daje o sobie znakomicie znać chociażby w scenie, w której Rey mierzy się ze swoim przeznaczeniem w jaskiniach Ach-To, z kolei gdy kamera lawiruje między walczącymi z dwójką bohaterów Pretorianami, naturalnym odruchem staje się od czasu do czasu uchylić głowę przed nadchodzącym ciosem. Co również zasługuje na szczególną uwagę – ścieżka dźwiękowa Johna Williamsa nie ginie pośród scen akcji (jak miało to miejsce w paru momentach „Przebudzenia Mocy”, szczególnie pod koniec) i doskonale podkreśla każdą sekwencję, której towarzyszy.

Jeśli chodzi o wersję z polskim dubbingiem (Dolby Digital 5.1) – no cóż, moim zdaniem, polscy aktorzy brzmią fatalnie. W scenach komicznych nadwiślanie tragicznie starają się zabrzmieć „od niechcenia”, a w poważniejszych – koszmarna powaga brzmi tak przerysowanie i teatralnie, że nie sposób przebrnąć bez wzdrygania się przy praktycznie każdej scenie. Rey brzmi jak pozersko zażenowana światem nastolatka, a gdy Leia wypowiada słowo „X-wing”, brzmi jakby robiła to pierwszy raz w życiu, chcąc przy tym spytać: „czy na pewno czytam to dobrze?”. Tylko wersja oryginalna, przyjaciele. Lepiej tłumaczyć dziecku na ucho. Przy ocenie uwzględniamy tylko wersję angielską.

5
Dźwięk

Materiały dodatkowe:

sw_viii_menu-min.jpg

Dodatki zebrane na trzeciej płytce stanowią bardzo przyjemny wgląd w proces produkcji. Nim omówimy każdy z nich poniżej, warto wspomnieć, że brakuje w rodzimym wydaniu „Ostatniego Jedi” wersji filmu z wyizolowaną ścieżką dźwiękową Johna Williamsa. Opcja taka pojawiła się w USA jako dodatek specjalny w formie kodu, który umożliwiał pobranie obrazu w tym określonym wariancie. Wielka szkoda, wyobrażam sobie, że musi to być wyjątkowe doświadczenie.

  • Reżyser i Jedi (01:35:23) – rewelacyjny dokument poświęcony głównie etapowi pre-produkcji i produkcji „Ostatniego Jedi”. Ponad półtoragodzinny film zawiera między innymi wywiady z Markiem Hamillem, Johnem Boyegą, Rianem Johnsonem i producentem obrazu – Ramem Bergmanem – i wieloma innymi członkami ekipy. Mnóstwo tu materiałów zza kulis, więc dla fanów sagi – pozycja obowiązkowa.
  • Równowaga Mocy (00:10:17) – krótki materiał o naturze Mocy w odległej, odległej galaktyce i drodze, którą przebyła Rey w porównaniu do Luke'a w oryginalnej trylogii.
  • Kulisy Tworzenia Scen (00:33:01)
    - Rozpalanie Iskry: Kosmiczna Bitwa (00:14:23)
    - Snoke (00:05:40)
    - Ostateczna rozgrywka na Crait (00:12:56)
  • Andy Serkis na Żywo! (00:05:49) – scena w sali tronowej w wersji pozbawionej CGI. Świetna sprawa.
  • Sceny niewykorzystane (00:23:02) – zobaczycie tu między innymi scenę, w której pojawia się Tom Hardy (choć ukryty za hełmem szturmowca). Muszę przyznać, że poza jedną sceną („Wioska opiekunek”) usunięcie każdej z nich było świetną decyzją, ponieważ praktycznie każda wybijałaby z wprowadzonego rytmu filmu czy też dorzuciła kilka komicznych momentów w niekoniecznie właściwych miejscach. Mamy tutaj:
    - Wstęp Riana Johnsona (00:00:49)
    - Alternatywny Początek (00:01:32)
    - Paige w Tarapatach (00:00:33)
    - Luke Kontempluje (00:01:02)
    - Kurtka Poe (00:00:41)
    - Holograficzna Relacja BB-8 (00:00:54)
    - Opiekunka i Rey (00:00:37)
    - Wioska Opiekunek (00:02:52)
    - Pościg za Fathierami - Scena Rozszerzona (00:05:45)
    - Na Pokładzie Mega Niszczyciela - Scena Rozszerzona (00:03:49)
    - Reakcja Rose (00:01:05)
    - Phasma i Finn (00:01:30)
    - Ucieczka Rose i Finna (00:00:27)
    - Rey i Chewie w Sokole (00:00:11)
    - Zbliżenie na Canto Bight (00:01:29)

Poza wymienionymi bonusami, w wydaniu znajdzecie również wersję epizodu VIII z komentarzem reżysera. Zdecydowanie warto się zapoznać, bo: po pierwsze, Rian Johnson wspaniale opowiada, a po drugie – kilka scen nabiera, dzięki omówieniu, zupełnie innego znaczenia.

5
Dodatki

Opis i prezentacja wydania:

Film wydano w standardowym, trzypłytowym opakowaniu typu Elite. Grafika przedniej okładki nie jest moją ulubioną spośród materiałów promocyjnych „Ostatniego Jedi” – zdecydowanie bardziej wolałbym zobaczyć na przedzie pierwszy z plakatów, na którym pojawił się tylko Luke, Ben i Rey. Ta wydaje się zbyt zatłoczona, zwłaszcza jeżeli dodamy do tego aż trzy wzmianki, że wydanie które trzymamy w dłoniach zawiera wersję 3D. Naturalnie, opakowanie nie umywa się do edycji 3D „Przebudzenia Mocy”, które – choć przyszło parę miesięcy po premierze filmu na Blu-ray – można było uznać za prawdziwie eksluzywne. Miłym akcentem są za to estetyczne nadruki na płytkach. Poza tym mamy tu klasyczne wydanie – bez rewelacji ani niepozostawiające szczególnego wrażenia.

P1070084.jpg P1070088.jpg

P1070104.jpg P1070099.jpg

P1070094.jpg P1070098.jpg

+3
Opakowanie

Podsumowanie:

Kochasz go czy nie kochasz – „Ostatni Jedi” to bardzo wyraźne i staranne wypełnienie wizji Riana Johnsona. Dużo tu przełomów, mnóstwo znakomitości i kilka niewypałów. Tak, jak w przypadku dwóch poprzednich trylogii – to, w jaki sposób epizod ósmy zakorzeni się w świadomości fanów z całego świata, ostatecznie ujawni czas (a możliwość umiejscowienia filmu pośród dwóch pozostałych części też zagra w tym niemałą rolę). Póki co, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że mimo paru potknięć „Ostatni Jedi” potrafi zachwycić, a gwiezdnowojenny okręt nie zbacza z ambitnego i emocjonującego kursu obranego parę lat temu. W kwestii wydania Blu-ray trudno o lepiej wyglądający i brzmiący space-operowy spektakl. Jeśli jesteś fanem „Ostatniego Jedi” to nie trzeba Ci niczego polecać. Jeśli natomiast wciąż się wahasz – błękitny krążek to pełne sto procent doświadczenia proponowanego przez Johnsona i zdecydowanie warto raz jeszcze spróbować dać się oczarować.

Wszystkie zdjęcia wydania oraz zrzuty ekranu znajdziecie na Filmoskopie: Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi 3D.

+4
Film
6
Obraz
+4
Obraz 3D
5
Dźwięk
5
Dodatki
+3
Opakowanie
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić wydanie Blu-ray 2D+3D z filmem „Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi”?

Specyfikacja wydania

Dystrybucja

Galapagos

Data wydania

23.04.2018

Opakowanie

Amaray

Czas trwania [min.]

146

Liczba nośników

3

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 2.39:1

Dźwięk oryginalny

DTS-HD High Resolution 7.1 angielski

Polska wersja

Dolby Digital 5.1 (dubbing) i napisy

Film do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Galapagos.

Specjalne podziękowanie dla Sokala za uzupełnienie tekstu o opis obrazu 3D.

źródło: zdj. Galapagos / Lucasfilm / Disney