Hans Zimmer Live on Tour - relacja z koncertu

Dobra, przyznaję się... Nigdy nie byłem na żadnym filmie w technologii IMAX. Na szkolnym przedstawieniu nie nauczyłem się swojej roli i improwizowałem. Co jeszcze, co jeszcze, hm... O, jestem ogromnym fanem talentu komediowego Kevina Jamesa oraz uważam, że pierwszy Zmierzch był dobrym filmem. Tyle wstydu, a to i tak nie zbliża się nawet na krok do wstydu, jaki czuję w związku z moim wieloletnim lekceważeniem osoby Hansa Zimmera. Teraz, gdy po raz pierwszy w swym życiu zawitałem na jego koncert, już wiem, w jakim ogromnym byłem błędzie.

Ciężko mi uwierzyć, by ktoś pałający się filmami lub muzyką, nie znał osoby Hansa Zimmera. Nie sądziłem jednak, że hala zostanie w takim stopniu zapełniona przez publikę. Krakowską Tauron Arenę wypełniło morze głów, które nijak miało się do malutkiej sceny, na której było rozstawionych kilka instrumentów. Naiwny ja. Niedługo po rozpoczęciu koncertu część kurtyny poszła w górę, odsłaniając ukrytą za nią orkiestrę. Prawdziwy opad szczęki zaliczyłem jednak, kiedy wzniosła się jeszcze jedna kurtyna, skrywająca za sobą chór z wielkim ekranem. Rozmach i stopniowe wzbudzanie euforii zawsze się sprawdzają.

To nie byle jaki, pierwszy lepszy koncert muzyki filmowej. O nie, nie. Zimmer, sprawiający wrażenie okropnie sympatycznego gościa (ale Ike Turner na scenie też był miły, pamiętajmy), wraz ze swoim zespołem wcale nie potrzebują urywków filmów, ukazujących się na telebimie, ani też powielania nudnych aranżacji, które znają już wszyscy na pamięć. Zamiast urywków mamy przebitkę na grających muzyków, a niektóre wyeksploatowane już utwory zyskują nowe życie poprzez zmianę pierwszoplanowych instrumentów, znanych dobrze ze ścieżek dźwiękowych. 

Na pierwsza część występu składały się utwory, z takich filmów jak Gladiator (trochę abstrakcyjnie było słuchać Zimmera opowiadającego o tym, jak Scott zadzwonił do niego w środku nocy z zapytaniem, czy ten chce skomponować muzykę do tego filmu), Piraci z Karaibów oraz Kod Da Vinci, czy Sherlock Holmes. Największą euforię wzbudził jednak gościnny występ Lebo M. Nic wam to nie mówi? Podpowiem: "Naaaaaants ingonyama bagithi baba!". Usłyszeć na żywo piosenki z Króla Lwa równało się w moim przypadku z natychmiastowym wzruszeniem. Po 20-minutowym antrakcie, Zimmer skupił się przede wszystkim na dziełach wynikających z jego współpracy z Christopherem Nolanem oraz tych superbohaterskich – trylogia Mrocznego Rycerza, Interstellar – a po 5-minutowych oklaskach na stojąco, na bis – Incepcja. Nie zabrakło również Electro Suite z The Amazing Spider Man 2, czy motywu przewodniego Wonder Woman (jest moc!).

Nie doświadczyłem nigdy czegoś podobnego – człowiek czuje się, jakby był w filharmonii, żeby moment później przenieść się na koncert metalowy. Coś pięknego. Dwie i pół godziny spektaklu, przy którym towarzyszą nieustanne ciarki na plecach. Obok Zimmera, istnego człowieka-orkiestry, dwojącego się i trojącego na scenie, moje serce skradła również Tina Guo. Ta chińska wiolonczelistka była najjaśniejszym punktem zespołu i na pewno zyskała co najmniej jednego fana – w mej osobie.


Niestety, polska publiczność nie do końca się spisała. Spóźnianie się (z czego Zimmer dowcipnie żartował), telefony w dłoniach – choć tych i tak nie było tak dużo jak myślałem – to smutny standard. Ale osobiście czułem się niezręcznie z innego powodu. Jakiego? Kiedy na scenie rozbrzmiała muzyka z Piratów czy motyw Wonder Woman, z automatu moje ciało zaczęło przeżywać tę muzykę, noga zaczęła chodzić, a głowa kręcić. Może to ze mną jest problem, ale wszyscy wokół sztywno siedzieli na krzesełkach. Kompletnie zero emocji, a szczytem szczytów była sytuacja, kiedy Zimmer poprosił publiczność o okrzyk dla jego kumpla z zespołu – nie wyszło to zbyt dobrze...

Kraków był ostatnim przystankiem w Polsce na trasie koncertowej Zimmera i jego zespołu. Ciężko stwierdzić, czy za rok ponownie będziemy mieli okazję do zobaczenia tego wspaniałego spektaklu na żywo, tutaj, w naszym kraju. Jeśli jednak będzie na to szansa – bez wyrzutów sumienia, mogę Wam go szczerze polecić. Ja na pewno wybiorę się ponownie.