Happy End - recenzja filmu

Od 16 marca w polskich kinach możecie oglądać nowy film austriackiego reżysera, Michaela Hanekego pod tytułem Happy End. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Calais A.D. 2016. To tutaj, na wybrzeżu północnej Francji rezyduje majętna familia Laurentów, która od paru pokoleń konsekwentnie rozporządza swym majątkiem, zgromadzonym dzięki dobremu powodzeniu rodzinnego biznesu budowlanego. Rolę prezesa firmy, po starzejącym się i wyczerpanym przez żywot ojcu (Jean-Louis Trintignant) przejmuje najstarsza córka (Isabelle Huppert), próbująca pogodzić życie zawodowe z rodzinnym, nieudolnie radząc sobie z rosnącym problemem alkoholowym syna (Franz Rogowski), jak i z resztą bliskich. Do tych należą m.in. romansujący na boku, młodszy brat (Mathieu Kassovitz) oraz jego córka z poprzedniego małżeństwa (Fantine Harduin), mająca wiele wspólnego z przedwczesnym odejściem matki z tego świata. Spowodowaną przez obłudę i nieumiejętność komunikacji, lawinę nieszczęść (w jednej z początkowych scen całkiem dosłownie zaznaczoną)  spadających na poszczególnych członków rodziny, według reżysera winniśmy skonfrontować z obecną sytuacją w Europie.

Miejsce akcji wybrane przez Michael’a Haneke jest zatem nieprzypadkowe i widzowi jednoznacznie przywodzi na myśl współczesny kryzys migracyjny. Jeden z największych, jeśli nie największy moralizator europejskiego kina obecnie, czyli 75-letni autor Białej wstążki i Funny Games nie pozwala jednak problemowi wybrzmieć dostatecznie wyraźnie. Dzieje się tak, głównie za sprawą nieprzystępności formy, którą ten zdecydował się obrać. Natłok scen z początku filmu wprawia w lekkie zakłopotanie i momentami ciężko połapać się w ich znaczeniu. Rzecz w istocie tyczy się przebiegu całego filmu, bowiem obraz pełen jest pewnych urywków z życia członków rodziny Laurentów, o których wartości dla fabuły bądź przedstawianego problemu można by polemizować. Sceny zawarte w środkowym akcie równie dobrze mogłyby znaleźć się w pierwszych minutach i vice versa. Z pewnością wolno byłoby potraktować to jako zaletę i przejaw reżyserskiego kunsztu, aczkolwiek w tym przypadku bardziej przypomina to niedbałą pracę montażystki oraz pogubienie się w swoich zamiarach ze strony Hanekego. Finał, skądinąd ciekawy realizacyjnie i dość trafnie przedstawiony, wywarłby znacznie większe wrażenie, gdyby miał odpowiednią podstawę.

haneke-happy-end-2018-03-15-0041-min.jpg

Jakby tego było mało, Haneke chcąc wyeksponować i zaznaczyć ducha czasu postanowił wybrać drogę, którą w kinie znamy już właściwie na pamięć. Media społecznościowe i nowe technologie jako forma ucieczki oraz pewien obszar prywatności mający służyć, czy to przelotnym romansom, czy unikaniu odpowiedzialności to tropy przyzwoite, ale stosowane na tyle powszechnie, że od tak doświadczonego twórcy wymaga się znacznie więcej. Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy mieliśmy zresztą niejedną okazję, by zapoznać się z produkcjami traktującymi o funkcjonowaniu w dzisiejszym świecie, w zdecydowanie bardziej nowatorski i angażujący widza sposób, niż jak pokazał nam to Austriak. Tematyce przybywających do Europy migrantów mogliśmy przyglądać się chociażby w Po tamtej stronie, gdzie bez tak skrajnie pesymistycznego tonu zaproponowanego przez Hanekego, mieliśmy do czynienia ze swoistym happy endem. Być może reżyser po swym poprzednim, najchętniej nagradzanym w karierze filmie, czyli świetnej Miłości powinien był wycofać się i pozwolić innym opowiedzieć historię naszych czasów po swojemu. Na naszym krajowym podwórku, także w zupełnie odmiennym niż Haneke stylu, poczynił to Paweł Maślona w swoim debiutanckim Ataku Paniki.

To, co w Happy Endzie twórcy wyszło najlepiej, przejawia się w chłodnej atmosferze filmu i szczątkowych relacjach między bohaterami. Mając do dyspozycji gwiazdorską obsadę Haneke nie mógł zmarnować potencjału takich nazwisk, jak Mathieu Kassovitz czy Jean-Louis Trintignant i Isabelle Huppert, z którymi pracował już w przeszłości. Wyczuwalna beznamiętność bohaterów, ich oschłość i obojętność dla bliźniego stanowią mimo wszystko najmocniejszy punkt tego obrazu. Ten zestaw cech ma, niemniej jednak funkcjonować jako definicja przedstawionego świata, a nie dotyczyć bezpośrednio samych postaci, służących za symbole w nim zastane. Zabieg interesujący, lecz pozostawiający wiele do życzenia, gdyż losy bohaterów mało nas interesują.

haneke-happy-end-2018-03-15-0031.jpg

Wielka szkoda, że Haneke po ogromnej dawce emocjonalnej dostarczonej dzięki Miłości nie potrafił tym razem wzbudzić u mnie żadnych emocji. Mając na uwadze nagromadzenie w filmie autotematycznych elementów odwołujących się do wcześniejszej twórczości autora, a także przyszłe plany, czyli zwrot ku telewizji, twierdzenie iż obecny film mógłby być jego ostatnim nie staje się bezpodstawnym założeniem. Prawdziwą porażką byłoby zatem, jeśli tak w rzeczywistości miał wyglądać Happy End.

Ocena 2/6

źródło: zdj. Gutek Film