Hawkeye tom 4: Rio bravo - recenzja komiksu

W sierpniu do sprzedaży trafił czwarty tom serii Hawkeye pod tytułem Rio Bravo. Czy seria nadal utrzymuje wysoki poziom? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Tom czwarty serii – z podtytułem Rio Bravo – jest jednocześnie ostatnim z runu Matta Fractiona i Davia Aji, w zamyśle więc ma domykać wszystkie luźne – w ocenie scenarzysty – wątki. Osobiście byłem po dwakroć zaciekawiony tym tomem. Po pierwsze, trzy poprzednie wydania zbiorcze pozwoliły mi na tyle polubić postacie Clinta Bartona i Kate Bishop, że najzwyczajniej chciałem się dowiedzieć, jakie przeciwności staną na ich drodze tym razem oraz czy utrzymany zostanie dotychczasowy, całkiem niezły poziom serii. Po drugie, jakkolwiek nawiązanie podtytułu tomu do klasycznego – i zdaniem wielu – najlepszego westernu z Johnem Wayne'em wydawało się oczywiste, to zastanawiało mnie, czy nie spotkam w samym komiksie i innych motywów inspirowanych tym filmem. Jak się okazuje, takich nawiązań można się dopatrzeć co najmniej kilku, mniej i bardziej oczywistych zarówno na poziomie fabuły, jak i relacji między postaciami czy konwencji, co skutkuje satysfakcjonującą wartością dodaną do samej lektury.

hawkeye-t4-plansza-02-min.png

Historia zawarta w tomie 4. rozpoczyna się od pojedynczych scen, których świadkiem, w jakiejś wersji, byliśmy już pod koniec tomu 2. – Lekkie trafienia – następnie część historii opowiadana jest równolegle do fabuły tomu 3. – L.A. Woman – tj. podczas pobytu Kate Bishop, czyli młodszej, żeńskiej inkarnacji Hawkeye'a, oraz uwielbiającego pizzę psa Fuksa w Mieście Aniołów. Mamy tym samym okazję zobaczyć, co w tym czasie zajmowało Clinta, z wyłączeniem samego jego udziału w misjach Avengers – te nadal pozostają poza naszym zainteresowaniem. Scenarzysta sprawnie wplata kolejne treści do znanych już scen, przez co zyskują one nowego, pełniejszego znaczenia, choć czasem wymuszają powtórne sięgniecie do poprzednich tomów serii. Clint jak to Clint – jeżeli stara się z całych sił uczynić sobie śmiertelnego wroga z lokalnej mafii to ma spore szanse na powodzenie, tym bardziej, że nadchodzące ostateczne starcie dało się wyczuć już pomiędzy kadrami wcześniejszych tomów. Tego też się spodziewałem – wielkiego ulicznego starcia najlepszego łucznika w dziejach ze zgrają czwartoligowych oprychów. Co zatem dostałem? W pierwszej kolejności cały zeszyt poświęcony animacji, jaką oglądają dzieci jednej z sąsiadek Hawka w jego mieszkaniu, a konkretnie – Zimowemu Odcinkowi Specjalnemu Zabaw Zimowych Przyjaciół (możliwe że kablówka w mieszkaniu sąsiadów nie działa z powodu zabłąkanej strzały, jak utkwiła w antenie po jednym z poprzednich starć naszego bohatera). Praktycznie całą fabułą w tej części staje się treść wspomnianej animacji okraszona cartoonowymi rysunkami Chrisa Eliopoulosa, krążąca wokół psa Steve'a, który usilnie próbuje uratować z rąk lokalnego złoczyńcy tytułowych zimowych przyjaciół, stanowiących awatary różnorakich świąt. Nie ukrywam, że po lekturze tego zeszytu chętnie sięgnąłbym po spin-off o solowych przygodach Ramy w Piżamie – boskiej hinduskiej lamy reprezentującej święto diwali. Dalej jest już bardziej konwencjonalnie – napięcia pomiędzy antagonistami a mieszkańcami kamienicy Clinta narastają, poznajemy również motywację tych pierwszych, która może i jest przewidywalna, ale jednocześnie wiarygodna. Na scenie pojawia się również brat naszego głównego bohatera – Barney Barton, znany również jako Trick Shot, przelotnie w przeszłości członek Dark Avengers. Muszę przyznać, że obawiałem się, iż ta postać będzie wyłącznie skromniejszym zastępstwem dla nieobecnej Kate i tłem dla Clinta.

hawkeye-t4-plansza-01-min.png

Na szczęście jednak, nie zabrakło miejsca na braterskie relacje, przez co mamy szanse w pełnym zakresie w nie uwierzyć, zarówno w humorystycznych, jak i dramatycznych momentach. Dodatkowo, jeżeli ktoś poczuł się zwiedziony brakiem w poprzednim tomie eksperymentów w zakresie prowadzenia narracji wizualnej – w tomie 4. otrzyma część historii opowiedzianą z punktu widzenia osoby pozbawionej słuchu. Oznacza to, że dymki narracyjne okażą się całkowicie puste (lub wypełnione zapisami słów nieprecyzyjnie odczytanych z ruchu warg rozmówcy), a pomiędzy kadrami pojawią się grafiki rodem z podręcznika do nauki języka migowego. Wreszcie – finalne starcie dostarcza wszystkiego, czego można by od niego oczekiwać, nie wyłączając zwrotów akcji, dramatyzmu oraz pozornie beznadziejnej walki z nieporównywalnie silniejszym przeciwnikiem. Pojawia się również antagonista stworzony i zainkorporowany do skromnej galerii łotrów Hawkeye'a w tomie drugim, na którego po cichu liczę w przyszłości, również w rękach innego scenarzysty. Opowieść także w tej części nadal snuje się własnym rytmem. Czasem sceny otrzymujemy w chronologicznych sekwencjach, czasem sami musimy z nich ułożyć związki przyczynowo-skutkowe. Nie sposob jednakże ukryć, że całość czerech tomów serii łączy się i uzupełnia w sposób wskazujący na odrobienie przysłowiowej „pracy domowej” przez scenarzystę w zakresie dotychczasowej historii postaci i stanu uniwersum, ale również przemyślenie i rozplanowanie wszystkich 22 zeszytów serii w sposób, w którym składają się one w jedną spójną historię. Przekłada się to oczywiście na mniejszą przystępność tomu 4. jako takiego, nie powinno to jednakże nikogo dziwić i w żadnym razie nie jest jego wadą.

W zakresie oprawy wizualnej Rio Bravo to w przeważającej części rysunki Davida Aji i nie da się ukryć, że to najlepsze co ten tom mogło spotkać. Nie znaczy to, że gościnne rysunki Francesco Francavilli w części wprowadzającej brata głównego bohatera czy wspomnianego już Chrisa Eliopoulosa nie są dobre, wręcz przeciwnie – w powierzonych im fragmentach historii sprawdzają się wyśmienicie, natomiast kreska Davida Aji stała się dla mnie tak integralną częścią całej serii, że zmiany w tym zakresie wydają mi się najzwyczajniej niepotrzebne.

Wydanie polskie to standardowa miękka oprawa ze skrzydełkami w standardzie Marvel Now. W ramach dodatków dostajemy okładki alternatywne, dwie strony szkiców Davida Aji oraz posłowie autorstwa Kamila Śmiałkowskiego zawierające streszczenie długiej i burzliwej historii przygód najpopularniejszego marvelowskiego łucznika.

Podsumowanie

Tom czwarty serii Hawkeye okazał się dla mnie niesamowicie przyjemną i satysfakcjonującą lekturą, nie będąc przy tym może tak zaskakująco oryginalnym jak pierwszy tom serii, ale również pełnym ciekawych narracyjnych rozwiązań i eksperymentów. Nie da się ukryć, że wspomniana satysfakcja z lektury stoi na fundamentach z motywów i historii opowiedzianych we wcześniejszych tomach, przez co fabuła niniejszego tomu stanowi dla nich naturalny finał, w wyniku czego nie sposób oderwać go od całej serii. Jednocześnie ostatnie strony runu Fractiona i Aji wzbudzają głód dalszych przygód Clinta Bartona i Kate Bishop, niczym finał sezonu ulubionego serialu, jednocześnie zaś wywołują obawę, czy to, co dostaniemy po Tajnych Wojnach w uniwersum Marvela, będzie równie dobre. Wiedząc, że za kontynuację przygód marvelowskich łuczników w serii All-New Hawkeye odpowiada Jeff Lemire (autor serii takich jak Łasuch i Czarny Młot), możemy być dobrej myśli.

5
Scenariusz
5
Rysunki
4
Tłumaczenie
4
Wydanie
3
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność - stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

5b40041fb8616-min.jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach Hawkeye Vol. 4 #12-13, 15, 17, 19, 21-22 (wrzesień 2013 roku - wrzesień 2015 roku).

Zachęconych recenzją odsyłamy do wpisu Hawkeye tom 4: Rio bravo - prezentacja komiksu, w którym znajdziecie obszerną galerię zdjęć oraz prezentację wideo.

Specyfikacja

Scenariusz

Matt Fraction

Rysunki

David Aja, Chris Eliopoulos, Francesco Francavilla

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

kolor

Liczba stron

168

Tłumaczenie

Marceli Szpak

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źródło: Egmont / Marvel Comics