Juliusz - recenzja filmu

Od piątku w polskich kinach możecie oglądać komedię Juliusz w reżyserii Aleksandra Pietrzaka z Wojciechem Mecwaldowskim w roli głównej. Film wystartuje również w głównym konkursie tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, który rozpocznie się 17 września. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Obecny na ekranach polskich kin od piątku Juliusz to pod kilkoma względami film, jak na polskie standardy niespotykany. Nad scenariuszem, w różnych etapach produkcji pracowało nieraz osiem osób – od czołowych przedstawicieli polskiego stand-upu (Abelard Giza i Kacper Ruciński) przez główny duet producencki (Radosław Drabik i krytyk filmowy Michał Chaciński), po Aleksandra Pietrzaka, reżysera filmu, który również w pisaniu brał czynny udział. Mimo tak dużego nagromadzenia osób, film sprawia wrażenie dzieła stworzonego od początku do końca ze świadomością konkretnych celów – zgromadzenia dużej publiczności, ale przy tym rozśmieszenia jej, wzruszenia, a nawet zmuszenia do refleksji. Dostajemy więc pełnoprawną komedię wreszcie stworzoną przez ludzi posiadających poczucie humoru, ale także wrażliwość niezbędną do odpowiedniego poprowadzenia historii.

W Juliusza wcielił się znakomity Wojciech Mecwaldowski. Współpraca z 25-letnim Pietrzakiem widocznie mu służy, bowiem każdy kolejny materiał, który dostaje od reżysera, potrafi zamienić w popisowy występ. Wcześniej jego talent mogliśmy podziwiać w dyplomowej etiudzie Pietrzaka Mocna kawa wcale nie jest taka zła, gdzie wraz z Marianem Dziędzielem stworzył poruszający portret relacji syna z ojcem. Więź ojcowska także w Juliuszu jest jednym z podstawowych motywów. Główny bohater jest ułożonym i działającym według ściśle określonych zasad sympatycznym nieudacznikiem. Mężczyzna, pomimo, że nie czerpie z tego żadnych przyjemności uczy plastyki w szkole podstawowej. Tak, jak ojciec (równie udany występ Jana Peszka) – ciągle raczący się trunkami seksoholik świeżo po drugim zawale – ma talent artystyczny, z którym nie robi nic. Odrobinę słodyczy do nieco gorzkiego świata Juliusza wniesie dopiero przypadkowo poznana Dorota (Anna Smołowik).

IMG_4128-copy_prev.jpg

Porównania do naczelnego frajera polskiej kinematografii, Adasia Miauczyńskiego są nieuniknione. Julek w pewnym momencie dziedziczy nawet po nim symboliczny plaster na czole, z którym paraduje, jak przed laty Marek Kondrat w Dniu świra, po szkolnych korytarzach zmierzając w stronę klasy pełnej nieuków. Obydwaj są inteligentami, ludźmi oczytanymi i wykształconymi, którzy nie radzą sobie z otaczającą ich rzeczywistością. Tam gdzie jednak Adaś machnąłby ręką na cały boży świat i zamknął się w czterech kątach swego mieszkania, Juliusz próbowałby najpierw z lekka odmienić sytuację. Głównie dzięki sile scenariusza i zrozumieniu postaci przez Mecwaldowskiego, nie sposób jest nie polubić tego bohatera.

Z tego względu tym bardziej szkoda jest tych momentów w filmie, z którymi twórcy nie do końca wiedzieli co począć. Znalazło się tutaj parę scen zmierzających donikąd, polegających przede wszystkim na rzucaniu pod nogi biednego Juliusza kolejnych kłód, o które ten systematycznie się potykał. Nie rzuca to jednak na produkcję większego cienia, ponieważ w tej bazującej na humorze sytuacyjnym komedii, autorom w większości przypadków udaje się wyjść z kłopotów obronną ręką. Za większością żartów stoi tu przemyślana strategia wykorzystania ich w kolejnych scenach. Sam poziom dowcipów jest natomiast na wysokim poziomie, o co z pewnością zadbali panowie Giza i Ruciński, którzy od lat ustalają trendy w polskim stand-upie. Żarty nie są tylko zbiorowiskiem nic nieznaczących gagów, często wykorzystywane są w formie inteligentnego komentarza społecznego choćby na temat wegetarianizmu, czy postrzegania osób niepełnosprawnych. Na osobną uwagę zasługują wyśmienite występy gościnne. Maciej Stuhr i Jerzy Skolimowski to nazwiska, o których było wiadomo już wcześniej, ale żeby zbyt wiele nie zdradzać, zalecałbym niektórym scenom przyjrzeć się uważniej.

IMG_8704-copy_crop_prev.jpg

Dobrze wypada w Juliuszu również wątek romantyczny. Jest on, co prawda rekonstrukcją znanych powszechnie schematów (od przypadkowego poznania się do całkowitego oddania), ale Smołowik z Mecwaldowskim stanowią tutaj tak zgraną parę, że niemal wszystkie sceny, w których dochodzi między nimi do interakcji powodują uśmiech na twarzy. Jest tak też z uwagi na kreatywne rozwiązania powtórzeń tychże schematów. Te imponują już na poziomie samego scenariusza potrafiącego zaskoczyć, czy to przedwczesnym pozbyciem się jednego z bohaterów, czy zręcznym przenikaniem się różnych wątków.

Ogólnie rzecz biorąc, otrzymaliśmy dojrzałą komedię stworzoną przez ludzi, którzy dokładnie wiedzieli co zrobić, by osiągnąć zamierzony efekt. Warto zatem wybrać się do kina i złożyć Juliuszowi wizytę.

Ocena 4/6

źródło: Kino Świat