„Kapitan Marvel” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [2D, opakowanie plastikowe]

24 lipca swoją premierę miały polskie wydania Blu-ray i DVD z filmem „Kapitan Marvel”. Zapraszamy do naszej recenzji filmu i wydania Blu-ray.

  „Kapitan Marvel” (2019), reż. Anna Boden & Ryan Fleck

(dystrybucja w Polsce: Galapagos)

Film:

Kinowe uniwersum Marvela długo (bo blisko jedenaście lat od premiery pierwszego „Iron Mana”) czekało na swój pierwszy solowy film o superbohaterce. Niby miało swoje postacie kobiece (jak Czarna Wdowa czy Wanda Maximoff), ale grały one drugie albo i trzecie skrzypce w filmach drużynowych, podczas gdy największa rola żeńska przypadła Pepper Potts, która zazwyczaj nie brała bezpośredniego udziału w superbohaterskiej rozwałce. W 2014 roku ogłoszono, że premiera „Kapitan Marvel” będzie miała miejsce w lipcu 2018. Tymczasem Warner, którego próby podjęcia walki z Marvelem na polu komiksowych adaptacji z reguły spełzały na niczym, w tym jednym przypadku wyprzedził obóz Kevina Feigego. W 2017 roku miała premierę „Wonder Woman” w reżyserii Patty Jenkins, która spotkała się z lepszym przyjęciem niż poprzedzające ją filmy Zacka Snydera. Rzekłbym, że przyjęto ją nawet za dobrze, zważywszy na to, jak bardzo wtórny, zrobiony od linijki i pozbawiony charakteru był to film. Widać jednak, sam fakt, że oto w końcu w wielkim superbohaterskim widowisku kobieta wyszła na pierwszy plan, musiał być doceniony. Przyznam w tym miejscu, że główna bohaterka (w tej roli Gal Gadot) tego filmu budzi sympatię i stanowi bodaj największą zaletę produkcji. Kilkukrotnie przesuwana odpowiedź Marvela miała w końcu swoją premierę na początku 2019 roku i podobnie jak produkcja konkurencyjna spotkała się z ciepłym przyjęciem widzów i krytyków, a w box office zgarnęła dobrze ponad miliard dolarów, przebijając tym samym wynik „Wonder Woman” o przeszło 300 milionów. Czy w tym przypadku był to sukces zasłużony? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie w niniejszej recenzji.

Już na starcie przekonujemy się, że twórcy podjęli próbę niestandardowego rozpoczęcia historii. Zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń, których bohaterami są kosmiczni wojownicy, przedstawiciele rasy Kree, walczący ze swymi odwiecznymi wrogami, zmiennokształtnymi Skrullami. Nasza bohaterka, Carol Danvers, początkowo znana jako Vers (Brie Larson), należy do oddziału dowodzonego przez Yon-Rogga (Jude Law), któremu powierzno misję odnalezienia zdekonspirowanego tajnego agenta. Akcja nie idzie po myśli Kree i Vers dostaje się do niewoli Skrulli, ci zaś zaczynają grzebać w jej umyśle w poszukiwaniu czegoś, o czym nawet ona sama nie miała pojęcia. Vers uwalnia się i trafia na Ziemię, gdzie w ślad za nią podążają Skrullowie dowodzeni przez Talosa (Ben Mendelsohn). Na miejscu znajduje sojusznika w osobie agenta Nicka Fury’ego (komputerowo odmłodzony Samuel L. Jackson), którego wplątuje w konflikt pozaziemskich ras. Wkrótce ze strzępków wspomnień nasza bohaterka zacznie układać swą prawdziwą przeszłość, co rzuci całkiem nowe światło na wydarzenia, w których bierze udział. Tak pokrótce przedstawia się fabuła i na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że dałoby się z tego wyczarować coś ciekawego. Niestety, reżyserskie duo, Anna Boden i Ryan Fleck, oraz zespół scenarzystów nie ustrzegli się kilku dość poważnych problemów, które sprawiają, że całość miast płynnie przemieszczać się do postawionego sobie celu, skrzypi, zgrzyta i bardzo szybko dostaje zadyszki.

00801.m2ts_snapshot_01.46.03-min.png

Problem pierwszy – początek. Twórcy założyli sobie, że wrzucą widza w środek akcji, by po drodze wyjaśniać stopniowo, o co chodzi w opowiadanej przez nich historii. Efekt tego jest taki, że już na starcie dostajemy kosmiczny konflikt dwóch ras, który widza zwyczajnie nie obchodzi (bo niby czemu miałby?). Utrudnia to znacząco „wejście” w opowiadaną historię, szczególnie że i o głównej bohaterce nie wiemy absolutnie nic. Przez pierwsze pół godziny śledzimy więc poczynania obojętnych nam postaci i dopiero przybycie Vers na Ziemię poprawia nieco sytuację wraz z pojawieniem się znajomych twarzy Nicka Fury’ego i agenta Coulsona (na którego odmłodzenie chyba zabrakło budżetu). Dostajemy w tym momencie także lekką stylizację na lata 90., w których osadzono akcję filmu. Szkoda, że ludzie za nią odpowiedzialni nie mieli okazji obejrzeć wcześniej „Bumblebee” (którego premiera miała miejsce niedługo przed omawianym tu filmem), może wtedy wiedzieliby, jak to się robi. Póki to, co widzimy na ekranie, daje się podciągnąć pod szyld „Nick Fury: The Movie”, jest nawet nieźle, gorzej, gdy film skupia się na tytułowej bohaterce. Pomijam już w tym momencie kwestię przedpremierowych wątpliwych z marketingowego punktu widzenia zagrań Brie Larson, które ściągnęły na nią falę internetowego hejtu – problem leży gdzie indziej. Patrząc na główną postać bez pozafilmowych uprzedzeń, stwierdzam, że nie znajduję powodów, by jej kibicować. I w tym momencie całość rozbija się o problem drugi.

Brak emocji. Jeden z największych filmowych grzechów. Na początku Carol mnie nie obchodzi, bo jej w ogóle nie znam. To się z czasem zmienia, szkoda tylko, że nie na lepsze. Co robi nasza bohaterka wkrótce po tym, jak trafia na Ziemię? Kradnie motocykl facetowi, który do niej zagadał, a potem jeszcze demoluje bar. Ok, fajnie, mamy więc do czynienia ze złodziejką. Co dalej? W zasadzie od początku filmu wszystko wskazuje na to, że nasza tytułowa heroina, to niepowstrzymana twardzielka, której nikt (zwłaszcza żaden facet) nie podskoczy. Poradzi sobie z wieloma przeciwnikami nawet w kajdanach, a bez nich zrobi to już bez żadnego wysiłku. A gdy jeszcze jej moc (nawiasem mówiąc – wybitnie nieciekawa, o tym później) z czasem wzrośnie, nikt i nic nie będzie jej w stanie powstrzymać. Nie ma w filmie żadnej siły, która byłaby w stanie choćby spowolnić naszą panią kapitan, nie mówiąc już o stworzeniu dla niej realnego zagrożenia. I w takiej sytuacji naprawdę trudno się przejmować jej losem. Jak się nad tym zastanowić, jest to opowieść o tym, jak to kobieta pokonuje ograniczenia (nakładane na nią głównie przez mężczyzn), robi to zresztą bez trudu, a gdy już to zrobi… patrz wyżej. Usłyszymy po drodze teksty w rodzaju „pokażemy tym chłopaczkom, jak się lata”, przekonamy się także, że mężczyźni są albo gamoniowatymi sidekickami, albo bezproblemowymi przeciwnikami, których pokonać można bez wysiłku. Ma się wręcz wrażenie, że zamiast skupić się na scenariuszu czy zadbać o to, by film wzbudzał w widzu jakiekolwiek emocje, za priorytet przyjęto modną ostatnimi czasy gloryfikację „girl power”, nawet w sytuacjach gdy jest ona kompletnie bez sensu – no bo jak nazwać pomysł zabrania  na potencjalnie niebezpieczną kosmiczną wyprawę koleżanki, matki na oko 10-letniej dziewczynki?  I nie zrozumcie mnie źle – nie mam problemu z silnymi kobietami w filmach, co więcej, bohaterki takie jak Sarah Connor, Ellen Ripley czy Czarna Mamba zaliczają się do moich najulubieńszych postaci filmowych. Tyle, że są to bohaterki skonstruowane umiejętnie, a jednocześnie postawione w sytuacjach budzących emocje. I trudno im nie kibicować. Kapitan Marvel to ich całkowite przeciwieństwo. I to główny problem, który niemal kładzie ten film.

Innym mankamentem tej bohaterki, wynikającym już z materiału źródłowego, jest jej moc. Dawno nie spotkałem się z postacią o tak nieciekawych nadludzkich możliwościach. Bo co właściwie potrafi nasza pani kapitan? Ano strzela sobie energią z dłoni. A potem jeszcze lata. No i wygląda na to, że jest niezniszczalna. No super. Świetna koncepcja. Porównajmy ją sobie teraz z pomysłem na Spider-Mana, Wolverine'a czy nawet Kapitana Amerykę, który, co prawda, samych mocy nie ma szczególnie ciekawych, ale ma swój charakterystyczny atrybut w postaci tarczy. Co ma Kapitan Marvel? Absolutnie nic... chyba że ktoś uzna za ciekawy atrybut kostium z możliwością zmiany kolorów. Jest to zatem do bólu generyczna postać, która przegrywa z kretesem w zestawieniu z Wonder Woman. Na domiar złego laureatka Oscara wcielająca się w jej rolę całkiem często sprawia wrażenie, jakby zastanawiała się, co właściwie robi w tym filmie.

00801.m2ts_snapshot_01.21.56-min.png

Co na plus? Wspomniany Sam Jackson i sposób, w jaki go odmłodzono, choć trudno mi oprzeć się wrażeniu, że mimo siódmego krzyżyka na karku Jules Winnfield trzyma się tak, że bardziej zaskakuje zrobienie z niego dziadka (vide: „Django”) niż czterdziestolatka. Co jeszcze? Zastosowane w połowie filmu rozwiązanie fabularne, którego w tym miejscu nie zdradzę, jest w sumie całkiem dobrym pomysłem, szkoda tylko, że nawet z nim film nie zaczyna angażować. Znajdzie się więcej zalet? A choćby pościg samochodowy, który skojarzył mi się z filmami akcji z lat 90., był niezły. Również finałową konfrontację z głównym antagonistą mimo wszystko rozegrano całkiem zgrabnie (choć bez zaskoczeń). A poza tym? Zdjęcia też niczego sobie. Całość mimo poważnych problemów oglądało mi się lepiej niż zeszłoroczną „Czarną Panterę”, ale… niewiele lepiej. W ogóle mam nieodparte wrażenie, że od czasu trzeciego „Thora” w MCU tylko filmy braci Russo sięgają wyżyn, podczas gdy reszta to bez wyjątków (tyczy się to także najnowszego „Spider-Mana”) zakalcowate zapełniacze, po których obejrzeniu aż chce się machnąć ręką i zawołać: „Next, please!”.

Tak więc na postawione we wstępie pytanie odpowiedź mam jedną. Nie. Ten film nie zasługuje na taki sukces. Podobnie jak w przypadku „Czarnej Pantery” zachłyśnięto się tutaj samym konceptem i nie przyłożono się należycie. I tak jak pierwszy pełnoprawny czarnoskóry superbohater zasługiwał na lepszy film, tak i pierwsza superbohaterka MCU zaliczająca solowy występ na wielkim ekranie zasługiwała na coś więcej. Sukces wynikający głównie z przynależności do popularnej serii oraz uderzania w odpowiednie i aktualne nuty daje twórcom poczucie, że skoro tak jest dobrze, to nie ma się co starać bardziej. A na tym ucierpimy my – widzowie, którym będzie się serwować kolejne średniaki. Gdy ktoś mnie o to zapyta, powiem, że na pierwszy dobry film o superbohaterce wciąż czekamy. 

3
Film

Obraz:

Materiał sfilmowany przez Bena Davisa kamerami Arri Alexa prezentuje się bardziej niż zadowalająco. Zdjęcia są czyste i wyraziste, pozbawione artefaktów kompresji. Minimalne ilości szumu można wychwycić w ciemniejszych scenach, jeśli dobrze poszukamy. Kolorystyka nie jest szczególnie mocno podkręcona, jawi się raczej jako dość naturalna. Szczegółowość i kontrast pozostają bez zarzutu, a warto pamiętać, że to ostatnie nie zawsze było normą w filmach MCU. Oczywiście najlepiej przedstawiają się sceny dzienne, podczas gdy sekwencje osadzone w niegrzeszących żywymi kolorami wnętrzach (a takich sporo tu znajdziemy) tracą na efektowności. Sceny akcji znajdują na to remedium w postaci mocy naszej bohaterki przejawiającej się kolorowymi rozbłyskami. Nie jest to z pewnością najbardziej efektowny pokaz wizualiów (czy to ogólnie czy nawet w ramach samego MCU), ale trudno wytoczyć pod jego adresem jakiekolwiek zarzuty noszące znamiona obiektywizmu.

00801.m2ts_snapshot_00.02.24.jpg 00801.m2ts_snapshot_00.18.32.jpg

00801.m2ts_snapshot_00.19.48.jpg 00801.m2ts_snapshot_00.24.12.jpg

00801.m2ts_snapshot_00.30.48.jpg 00801.m2ts_snapshot_00.36.13.jpg

00801.m2ts_snapshot_00.44.46.jpg 00801.m2ts_snapshot_00.55.13.jpg

00801.m2ts_snapshot_00.57.24.jpg 00801.m2ts_snapshot_01.17.20.jpg

00801.m2ts_snapshot_01.22.52.jpg 00801.m2ts_snapshot_01.41.43.jpg

00801.m2ts_snapshot_01.42.58.jpg 00801.m2ts_snapshot_01.43.01.jpg

Wykres bitrate'u wideo na płycie Blu-ray

Poniżej prezentujemy wykresy bitrate'u video recenzowanej płyty Blu-ray, a dodatkowo także bitrate obrazu filmu „Kapitan Marvel” dostępnego w bibliotece serwisu iTunes dla posiadaczy urządzeń Apple TV i Apple TV 4K w rozdzielczości Full HD.

Po kliknięciu w obrazek przejdziecie do narzędzia, w którym można wyłączyć wybrany wykres i sprawdzać bitrate w konkretnym miejscu.

captain-marvel-2019-bitrate-bd-it.png

5
Obraz

Dźwięk:

O ile w kwestii obrazu produkcje Marvel Studios w ostatnich latach raczej nie odznaczają się istotnymi problemami, tak już warstwa dźwiękowa ich wydań niejednokrotnie pozostawia mniej lub więcej (niezapomniana audio-porażka „Avengers: Infinity War”) do życzenia. Na szczęście w przypadku „Kapitan Marvel” otrzymujemy oryginalne angielskie audio w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, czyli zgodne z wydaniami zachodnimi. To ta dobra wiadomość. Niestety, podobnie jak w przypadku licznych produkcji Disneya w ostatnich latach, także i tym razem mamy do czynienia ze ścieżką, którą musimy sobie nieco podkręcić, by wycisnąć z niej zadowalający efekt. Gdy już to zrobimy, będziemy mieć do czynienia ze stosunkowo satysfakcjonującą prezentacją audio, charakteryzującą się aktywnością wszystkich głośników, w tym i subwoofera (szczególnie w momentach, gdy bohaterka odpala swoją wybuchową moc). Interesująco pod względem rozmieszczenia dźwięku w przestrzeni prezentuje się scena, w której Skrullowie grzebią w umyśle naszej bohaterki. Sceny akcji przeważnie wypadają satysfakcjonująco, choć zdarzają się momenty, w których nawet po podkręceniu głośności, można odnieść wrażenie, że ścieżka cierpi na niedostatki mocy. Wyrazistość dialogów pozostaje bez zarzutu.

Zwolennicy oglądania filmów w rodzimym języku znajdą na płycie ścieżkę dubbingową w Dolby Digital 5.1. Do przeżycia, ale oryginalnego głosu Samuela L. Jacksona nikt nie zastąpi. Poza tym mamy tu oczywiście do czynienia z formatem rodem z DVD, więc fajerwerków oczekiwać nie należy.

+4
Dźwięk

Dodatki:

captain-marvel-menu-bd-min.png

Bez zaskoczeń. Otrzymujemy typowy dla produkcji Disneya zbiór niewiele wnoszących krótkich dokumentów, kilka scen wyciętych i pozbawiony polskich napisów komentarz audio.

  • Narodziny superbohaterki (6:40) – materiał skupiający się na Brie Larson, jej przygotowaniach do roli i odczuciach związanych z pracą nad filmem.
  • Najpotężniejsza superbohaterka (3:31) – trzy i pół minuty wmawiania widzom, jaką to ciekawą, ważną i ogólnie czadową postacią jest Kapitan Marvel. Nie poczułem się przekonany.
  • Historia Nicka Fury'ego (3:33) – parę słów o (dla odmiany) znanej i lubianej postaci z MCU – nic czego byśmy od dawna nie wiedzieli.
  • Drużyna marzeń (2:44) – kolejny materiał zaczyna się jak laurka pod adresem zespołu reżyserskiego, choć tak naprawdę to bardziej zbiór scen z filmu, które mają pokazać... trudno powiedzieć co.
  • Skrullowie i Kree (3:31) – pobieżne i powierzchowne (a to niespodzianka!) spojrzenie na kosmiczne rasy pojawiające się w filmie.
  • Kociokwik (3:23) – stylizowany na program telewizyjny z lat 90. materiał o kocie zamyka zestaw reportaży.
  • Sceny niewykorzystane (8:47) – w zestawie sześć scen wyciętych z filmu, w gotowej postaci. Niektóre z nich rzucają nieco światła na pewne sprawy. Dostajemy kilka nowych fragmentów z Yon-Roggiem, a także scenę przedstawiającą główną bohaterkę w jeszcze gorszym świetle, niż miało to miejsce w gotowym filmie.
  • Gagi (2:02) – dwie minuty wygłupów na planie.
  • Komentarz audio – jeśli rzeczywiście chcemy dowiedzieć się czegoś o powstawaniu tego filmu, komentarz audio jest ku temu jedyną sposobnością. Oczywiście zarezerwowaną dla osób znających język angielski. Anna Boden i Ryan Fleck poruszają cały szereg związanych z produkcją zagadnień i zdarza im się powiedzieć coś ciekawego, choć miejscami nieco za bardzo zachwycają się swoim dziełem lub po prostu opisują nam to, co widzimy na ekranie.
+2
Dodatki

Opis i prezentacja wydania:

O samym wydaniu trudno coś ciekawego powiedzieć. Dostajemy zwykłe plastikowe opakowanie i niebieską (jak zwykle) płytę z białymi napisami. Na przodzie kinowy plakat, z tyłu specyfikacja i zdjęcie przedstawiające bohaterów – czyli standardowo i nie ma się nad czym specjalnie rozwodzić.

P1170323.jpg P1170327.jpg

P1170341.jpg P1170336.jpg

3
Opakowanie

Specyfikacja wydania: 

Dystrybucja

Galapagos

Data wydania

24.07.2019

Opakowanie

Elite

Czas trwania [min.]

123

Liczba nośników

1

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 2.39:1

Dźwięk oryginalny

DTS-HD Master Audio 7.1 angielski

Polska wersja

Dolby Digital 5.1 (dubbing) i napisy

Podstawowe informacje z raportu BDInfo:

Disc Title: CAPTAIN MARVEL - BLU-RAY™
Disc Size: 46,596,249,811 bytes
Length: 2:03:42.289 (h:m:s.ms)
Size: 40,227,115,008 bytes
Total Bitrate: 43.36 Mbps

VIDEO:

Codec Bitrate Description
----- ------- -----------
MPEG-4 AVC Video 31881 kbps 1080p / 23.976 fps / 16:9 / High Profile 4.1

AUDIO:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
DTS-HD Master Audio English 4777 kbps 7.1 / 48 kHz / 4777 kbps / 24-bit (DTS Core: 5.1 / 48 kHz / 1509 kbps / 24-bit / DN -4dB)
Dolby Digital Audio Polish 640 kbps 5.1 / 48 kHz / 640 kbps / DN -27dB

SUBTITLES:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
Presentation Graphics English 32.736 kbps
Presentation Graphics Polish 0.347 kbps

Pełny raport BD-info dostępny jest pod odnośnikiem: „Kapitan Marvel” – raport BDInfo z płyty 2D.

Podsumowanie:

„Kapitan Marvel” to kolejny po „Czarnej Panterze” przykład na to, że zamiast koncentrować się na tym, że robimy coś po raz pierwszy (przynajmniej na własnym podwórku), wypadałoby się skupić na tym, by zrobić to dobrze. Niestety po raz kolejny wyszło mocno przeciętnie, co niestety zdarza się ostatnimi czasy Marvelowi coraz częściej. Samo wydanie Blu-ray oferuje solidną prezentację video, nieco słabsze audio oraz lichutki zestaw niezbyt ciekawych dodatków. Miłośnicy gatunku z pewnością znajdą tu coś dla siebie, a fani serii będą zapewne chcieli dołączyć film do swej kolekcji. Z kolei ci, którzy po kino superbohaterskie sięgają tylko okazjonalnie, mogą spokojnie odpuścić i poczekać na najnowszą część „Avengersów”. Co prawda, Carol Danvers tam występuje, a filmy są niby powiązane, ale tak naprawdę niewiele z tego powiązania wynika. Starczy wiedzieć, że super-hiper-bohaterka obdarzona nieciekawą mocą wpadła z wizytą, odpowiadając na wezwanie Nicka Fury'ego. 

Kompletne informacje na temat wydania Blu-ray z filmem „Kapitan Marvel” znajdziecie na Filmoskopie.

3
Film
5
Obraz
+4
Dźwięk
+2
Dodatki
3
Opakowanie
+3
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić wydanie Blu-ray filmu „Kapitan Marvel”:

Film do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Galapagos.

źródło: zdj. Marvel / Galapagos