Mój piękny syn - recenzja filmu

Od 4 stycznia w polskich kinach możecie oglądać dramat pod tytułem Beautiful Boy, w którym występują Timothee Chalamet i Steve Carell. Czy warto wybrać się do kina? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Narkotyczne odloty, wlewanie w siebie hektolitrów alkoholu, czy też wystający z żył młodych gniewnych stos strzykawek, to obrazy pojawiające się w kinie na tyle pospolicie, by wielu widzów przyzwyczaić do siebie, a potem zrazić swą schematycznością i brakiem nowatorskości. Podobnie jak przemoc lub seks, wszelkiego rodzaju używki są współcześnie dla X muzy tematem wdzięcznym i niejednokrotnie stają się także pretekstem do opowiedzenia historii na większą skalę, w której to kwestia uzależnienia jest tylko jednym z wielu elementów. Istnieją też filmy takie jak Mój piękny syn, gdzie bardzo osobista i kameralna opowieść zostaje przedstawiona w sposób uniwersalny, oscylując wokół takich zagadnień, jak rodzina czy niemoc radzenia sobie z rzeczywistością.

Na stołku reżysera zasiadł Felix Van Groeningen, szerszej publice znany przede wszystkim za dramat W kręgu miłości z 2012 roku. Zarówno we wspomnianym obrazie, jak i swym zagranicznym debiucie, belgijski reżyser ukazuje ogromny talent do obserwacji życia i wyciągania wniosków z najbardziej bolesnych doświadczeń ludzkich, z chwil błogich i pięknych oraz zwyczajnej codzienności. Do snucia przypowieści o życiu, autor Boso, ale na rowerze nie potrzebuje skomplikowanych fabuł pełnych niespodziewanych zwrotów akcji, wizualnych ekscesów bądź trwających w nieskończoność wymian zdań. Zamiast tego woli skupić się na przyglądaniu się konkretnym chwilom, a także na tym, jaki wpływ mogą wywierać w zestawieniu z innymi, nierzadko charakteryzującymi się przeciwstawnymi emocjami. Punkt wyjścia w jego najnowszym filmie jest bardzo prosty – młody chłopak (Timothée Chalamet) uzależniony jest od metamfetaminy, a osoba mu najbliższa, czyli jego ojciec (Steve Carell) robi wszystko, by dotrzeć do syna i pomóc w walce z nałogiem.

Aktorska para spisała się więcej niż wyśmienicie. Mimo, iż film częściej wybiera perspektywę stęsknionego i cierpiącego ojca, kreacja Chalameta nigdy nie zostaje w tyle, i kiedy tylko chłopak dostaje szansę na wykazanie się, udowadnia, że zeszłoroczna oscarowa nominacja nie była przypadkowa. Carell z kolei, każdą kolejną dramatyczną rolą każe nam ubolewać nad tym, że wcześniej tak rzadko mogliśmy oglądać go tylko w komedii. Wielu widzom zbyt łatwo może przyjść stwierdzenie, że materiał, który panowie otrzymali to samograj, lecz wbrew pozorom, film bogaty jest w sceny typowo obyczajowe, dalekie od potencjalnych aktorskich popisów. Aktorzy nie szarżują i równie doskonale współpracują ze sobą, jak z drugim planem. Właściwie od samego początku jesteśmy w stanie wyczuć, że nie było zamierzeniem reżysera fetyszyzowanie nałogu. Na dobrą sprawę, scen z udziałem narkotyków jest niewiele, dla Van Groeningena ważniejszy jest ból, niewypowiedziane emocje i jak najprawdziwszy strach – przed życiem i przed jego utratą.

beautiful_boy_2_-_photo_courtesy_of_amazon_studios.jpg

Historia oparta jest na spisanych wspomnieniach syna i ojca (Nica i Davida Sheffa), lecz z pewnością bardziej niż kino biograficzne, Mój piękny syn stara się nieść na swoich barkach treść ponadindywidualną. Przyczyną nałogu chłopaka nie jest bezpośrednio rozpad rodziny, środowisko, bunt czy wzorce społeczno-kulturowe – to wszystkie te czynniki, lecz skonsolidowane i wyrażające nieprzystosowanie jednostki do koegzystencji. Reżyser niejednokrotnie podsuwa nam na myśl ostateczne rozwiązanie problemu Nica, w jednej ze scen filmując chłopaka na tle jednoznacznie kojarzonego Golden Gate Bridge, czy innym razem umieszczając bohatera w tunelu samochodowym po to, by uciąć scenę w połowie. Nie jest to pierwszy obraz Van Groeningena, w którym tematyka śmierci gra dużą rolę, lecz Belg, mimo iż jest w pełni świadom tego, że życie to nie przelewki, nigdy nie zapomina o przedstawieniu wszystkiego tego, co czyni je wspaniałym.

Mój piękny syn bywa przeto filmem ciepłym, w którym sceny rodzinnej sielanki, studenckiej miłości i radosnych momentów przeplatane są nieznośnym bólem i obawą o przyszłość. Van Groeningen jest twórcą na tyle wprawionym, by za sprawą wzorcowego montażu i prowadzenia aktorów znaleźć w tym wszystkim złoty środek. Pozostawia on miejsce na iskrę nadziei i szczęśliwie, jest daleki od popadania w skrajność. Po seansie żyletki nie wskazane!

Ocena 5/6

źródło: zdj. Amazon Studios