„Mowa ptaków” – recenzja filmu [44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni]

W najbliższy piątek do kin wejdzie film „Mowa ptaków” w reżyserii Xawerego Żuławskiego, z Sebastianem Fabijańskim w roli głównej. Jak wypada produkcja debiutująca niedawno na 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni?

W tym roku gdyńskiemu festiwalowi przytrafiły się zarówno filmy nędzne i bezbarwne („Czarny Mercedes”, „Solid Gold” czy też „Kurier” Pasikowskiego), jak i bardzo dobre, zaskakujące i wnoszące świeżość do polskiego kina („Boże Ciało”, „Supernova”, „Eastern”). Wśród wszystkich prezentowanych na imprezie produkcji, znalazła się jeszcze jedna – wymykająca się prostym sądom, nieszablonowa i dla wielu wyjątkowo nieprzystępna w odbiorze – „Mowa ptaków”. Odkładając na bok sam festiwal, już jakiś czas nie było w naszym kinie obrazu, który tak dobitnie dzieliłby odbiorców na dwa przeciwstawne obozy. Wchodzący dosłownie za chwilę do kin film sprawi, że sami będziecie się mocno zastanawiać, czy opuścić salę, czy poddać się temu niepohamowanemu szaleństwu.

„Mowa ptaków” – obraz na dobrą sprawę pozbawiony logiki przyczynowo-skutkowej – stara się opowiedzieć jednak jakąś historię. Film rozpoczyna scena w szkole. Tam, wykładający historię państwa polskiego nauczyciel (Sebastian Pawlak) coraz widoczniej traci panowanie nad uczniami i od targetu drobnych drwin przechodzi transformację w żywy worek do bicia szatańskich pupilów (w scenie echem odbija się znana w Polsce sprawa z dręczonym nauczycielem, któremu uczniowie założyli kosz na głowę). Po chwili zajście przerywa kolega po fachu, polonista (Sebastian Fabijański), który grozi jednemu z nastolatków nożem. W wyniku incydentu traci pracę w szkolę i od tego momentu obserwujemy jego szaleńczą przeprawę przez rzeczywistość.

Rzeczywistość, która w założeniu twórców (scenariusz napisał krótko przed śmiercią Andrzej Żuławski, a film na ekrany zaadaptował jego syn Xavery, zmieniając nieco tekst i przystosowując go bardziej pod aktualne wydarzenia) miała odpowiadać burzliwej sytuacji w kraju. Obserwujemy zatem w „Mowie ptaków” narodowościowe zrywy z tłumnymi przemarszami przez Warszawę, wyzysk biedoty przez nowobogackich czy wywołany przez brak szacunku i ignorancję upadek warstwy inteligenckiej. Jest to jednak tylko połowa scenariusza, bowiem nieco przesadnie ambitny młodszy z Żuławskich opowiada tutaj również o samej sztuce. Nadmiernie autotematyczny wymiar dzieła zahacza o bolesny proces kreacji, film, literaturę, muzykę, a także znaczenie sztuki i wreszcie – odbyty na metafizycznym wręcz poziomie twórczy kontakt syna z ojcem, dla którego złożona ze wszystkich wyżej wspomnianych składników „Mowa ptaków” miała być hołdem.

mowa_ptakow_zulawski_23.jpg

Mimo licznych nawiązań, sentymentalnej otoczki oraz odpowiadającej stylistycznie filmom Andrzeja Żuławskiego formie, nie jestem do końca pewien, czy reżyserowi kultowego „Opętania” szumny film potomka przypadłby do gustu. Twórczość Żuławskiego seniora z całym tym charakterystycznym nadekspresyjnym aktorstwem, konwulsyjnie-epileptycznymi scenami, babraniem w mrocznej części ludzkiej natury i częstym sięganiu po metafizykę, można było (przynajmniej w części przypadków) wpisać w konkretne ramy tak, by ująć wszystko w jeden zrozumiały kontekst. Tak więc przykładowo w „Trzeciej części nocy” największym horrorem była niemożność poradzenia sobie z terrorem wojny, w „Opętaniu­” – postępujący rozpad małżeństwa, a „Diabeł” był konkretnie osadzonym historycznie i kulturowo, iście dantejskim przejściem przez piekło na ziemi. Żuławski junior pod naporem tematów i odniesień wyraźnie traci równowagę. Pod tym względem jego najnowszemu obrazowi bardzo blisko moim zdaniem jest do powstałej przed dziesięcioma laty „Wojny polsko-ruskiej”. Zarówno w jednym, jak i drugim filmie, odchodząc od niezmiernie ciekawego punktu wyjścia, Żuławski dokłada od siebie zbyt duże ilości niepotrzebnego i dekoncentrującego chaosu. Oczywiście – znamienna w tytule – „Mowa ptaków” w założeniu miała być filmem rozedrganym, fantazyjnym, kuriozalnym, dziwacznym etc. W tym szaleństwie zaś nie jestem w stanie dostrzec metody, lecz niewiele ponad kreatywne eksperymentowanie. Z przelatujących co rusz przez ekran baloników wypełnionych rozmaitymi cytatami bardzo szybko ulatuje powietrze, a toczący się wewnętrzny konflikt wygasa tak szybko, jak ten (podobno) dziejący się gdzieś tam na ulicach.

Żuławski jest poniekąd jednocześnie swym najlepszym przyjacielem i wrogiem. Reżyser zwykł w swej twórczości ocierać się o wybitność, jednak coś, co w moim odczuciu sytuuje się między wygórowanymi ambicjami a przestylizowaniem, nie pozwala mu wejść na najwyższy poziom. Do dziś moim ulubionym filmem w jego karierze pozostaje „Chaos”, który wówczas udało mu się poskromić.

Ocena: 3/6

źródło: zdj. Velvet Spoon