Najlepsze soundtracki 2017 roku według Filmożerców

Początek Nowego Roku to doskonała okazja, na podsumowanie minionych dwunastu miesięcy.  Prezentujemy Wam zatem zestawienie najlepszych płyt z muzyką filmową, pochodzących z premierowych filmów, które ukazały się na rynku wydawniczym w przeciągu całego 2017 roku. Poznajcie najlepszą piątkę soundtracków według Filmożerców.

Nasz ranking powstał w wyniku głosowania redaktorów portalu Filmożercy.com. Jest to zatem czysto subiektywny wybór, aczkolwiek znalazły się na nim pozycje, które już zdążyły uzyskać uznanie wśród fanów gatunku.

Zatem jeśli z różnych przyczyn (np. czasowych) nie śledziliście bliżej naszych recenzji, to właśnie teraz możecie nadrobić zaległości i przypomnieć sobie nie tylko najwyżej ocenione albumy, lecz także te, o których było bardzo głośno. Postanowiliśmy jednak zaprezentować dwa osobne zestawienia (każde zawiera po pięć pozycji): pierwszy top zawiera krążki z muzyką ilustracyjną (tzw. score), drugi zaś - soundtracki z piosenkami, wykorzystanymi na potrzeby produkcji filmowych minionego roku.

Koniecznie dajcie znać w komentarzu, jakie soundtracki najbardziej Wam przypadły do gustu w 2017 roku.

TOP 5 - score:

1. Star Wars: The Last Jedi - John Williams

last-jedi-iii-e1509644367159.jpg

Ścieżka dźwiękowa z Ostatniego Jedi jest swoistym „the best of” jeśli chodzi o gwiezdowojenne partytury i wspaniałym następnym rozdziałem w muzycznym dorobku sagi. Będąc rozpieszczanym przez Williamsa w przeszłości, nie mogę jednak nie zauważyć, że pośród 20 utworów brakuje nowych kompozycji na miarę „Binary Sunset”, „Imperial March”, „Battle of Heroes” czy „Rey's Theme”. Wprowadzony na płycie motyw przewodni postaci Rose, choć urokliwy, nie zakorzeni się w świadomości z takim samym powodzeniem. Soundtrack odświeża wszystko, co już znamy i kochamy w Gwieznych Wojnach. Błyszczą nowe, znakomite arranżacje i liryczne powiązania powracających, najbardziej poruszających tematów, natomiast te znane z Przebudzenia Mocy dopiero tutaj zyskują (podobnie jak postacie w filmie) pełne i nierzadko imponujące rozwinięcie. Całkowita nowość odznacza się za to w miejscach, w których ścieżka dźwiękowa wtóruje scenom akcji. Rozenergetyzowany, szalony underscoring („Chrome Dome”!), zrodzony w głowie cichego, blisko 90-letniego kompozytora jest w takich momentach żywym dowodem na istnienie Mocy. [Jacek Werner, fragment recenzji]

2. War for the Planet of the Apes  - Michael Giacchino

war-for-the-planet-of-the-apes1.jpg

Album otwiera najdłuższy, bo aż 11-minutowy utwór „Apes’ Past is Prologue”, podpisany nazwiskiem Griffitha Giacchino, kilkunastoletniego syna kompozytora (raczej nie ulega jednak wątpliwości, że pełnoprawnym autorem jest Michael). Zaczyna się delikatnym underscorem, wprowadzającym w klimat tejże opowieści, by w połowie zaskoczyć nas potężnym, jazgotliwym chórem. Później znowu następuje chwilowe wyciszenie, poprzedzające wejście partii głosowych. Całości dopełniają instrumenty perkusyjne (masywne kotły), będące tematem dla Pułkownika, granego przez Woody’ego Harrelsona, a pełniące funkcje podbijania złowieszczego nastroju. Ten i następujący po nim utwór, „Assault of the Earth”  ma podobne zadanie, przy czym są na tyle zróżnicowane, iż o jakiejkolwiek nudzie i znużeniu nie ma mowy. To też ukłon w stronę oryginału Jerry’ego Goldsmitha, gdzie oziębłość oraz kontrastujące ze sobą elementy wzorcowo wpisywały się w niezbyt optymistyczny wydźwięk filmu.

Dalej zaś jest tylko lepiej. Przepełniony smutkiem, bardzo dramatyczny kawałek „Exodus Wounds” wprowadza posępny temat wędrówki, z wiodącym instrumentem dętym blaszanym – waltornią. W „The Posse Polonaise” mamy szansę po raz pierwszy usłyszeć prześlicznej urody melodię, niezwykle kojącą, podobną do dziecięcej kołysanki, z delikatnym fortepianem w tle (motyw dla dziewczynki imieniem Nova – następny trop, wiodący do filmu Schaffnera). Ów temat pojawia się ponownie w kolejnych kompozycjach „Don’t Luca Now”, „Apes Together Strong”, w końcówce „A Tide in the Affairs of Apes” i wieńczącym płytę „End Credits” (który w drugiej części przechodzi w pieśń), sumującym najważniejsze tematy ścieżki, przy czym najokazalej wypada chyba w tym ostatnim z racji wzniosłego, niemalże niebiańskiego chóru. Muszę wyznać – w czasach, kiedy twórcy wysokobudżetowego kina rzadko nas raczą wyraźną melodyką, stawiając bardziej na funkcjonalność, nie sądziłem, że w tym roku będzie mi dane posłuchać tak przepięknego motywu. Po prostu coś wspaniałego. [Mister Tadeo, fragment recenzji]

3. Justice League - Danny Elfman

Justice-League-Superman-Banner.jpg

Podsumowując – soundtrack do „Ligi sprawiedliwości” to jedna z najlepszych i w moim odczuciu najbardziej satysfakcjonujących ilustracji muzycznych kiedykolwiek skomponowanych na potrzeby filmu superbohaterskiego. Chcąc wskazać coś jednoznacznie od niej lepszego, musiałbym cofnąć się w czasie o całe ćwierć wieku, to jest do czasu premiery „Powrotu Batmana”, z którego muzyka po dziś dzień pozostaje w mojej opinii niedoścignionym wzorcem (wraz z równie znakomitymi ścieżkami dźwiękowymi z pierwszego Batmana i Supermana). Partytura Elfmana jest na dobrą sprawę o klasę lepsza niż sam, pozostawiający sporo do życzenia, film. Pozostaje tylko pewien niedosyt wynikający z tego, że skoro już zdecydowano się na powrót do klasycznych tematów, można było „iść na całość” zamiast ograniczać się jedynie do krótkich nawiązań (zwłaszcza w przypadku motywu Johna Williamsa). Boli również fakt słabego wyeksponowania muzyki w filmie (mam tu na myśli szczególnie finałową akcję). Oczywiście zerwanie z dotychczasową muzyczną stylistyką DCEU może być przez niektórych postrzegane jako problem, co jest jak najbardziej zrozumiałe, ale w sytuacji gdy coś zupełnie przeciętnego zostaje zamiecione pod dywan, by zrobić miejsce dla czegoś pokroju omawianej tu ścieżki, osobiście nie widzę powodów do narzekania. [Gieferg, fragment recenzji]

4. King Arthur: Legend of the Sword - Daniel Pemberton

MV5BMTk4MDQ5OTU1MF5BMl5BanBnXkFtZTgwOTU1ODQxMjI@._V1_SY1000_CR0,0,1497,1000_AL_.jpg

[...] lecz w finalnym rozrachunku Pemberton zwycięsko wychodzi ze starcia z filmową i muzyczną materią. Po zapoznaniu się z całością słuchowiska, propozycję kompozytora można określić mianem ilustracji bombastycznej, maksymalnie podkręconej, by ze zdwojoną siłą zaatakować nasze zmysły. W zasadzie pokrywa się to z tym, co zaserwował nam na ekranie ex-mąż Madonny. Autor muzyki próbuje nadążać za szaleńczym rytmem filmu, racząc nas dźwiękami o agresywnym brzmieniu, łączącym celtycki sztafaż z nowoczesnym, elektronicznym sznytem. Już od początkowych taktów (potężne trąby) otwierających ścieżkę „From Nothing Comes A King”, a później zapadającej w pamięci, udanej i rzewnej melodii, kojarzącej się ze średniowiecznym stylem części Wysp Albionu, zostajemy wrzuceni w wir przygody, widzianej oczyma reżysera „Porachunków”. Ów motyw będzie się przewijać przez resztę partytury, w nieco zmienionych aranżacjach, w „The Born King”, „The Power Of Excalibur” i „Knights Of The Round Table”, za każdym razem obudowany nowymi elementami, tak więc o jakichkolwiek wrażeniach powtarzalności i monotonii nie ma mowy. [Mister Tadeo, fragment recenzji]

5. Pirates of the Caribbean: Dead Men Tell No Tales - Geoff Zanelli

Pirates-of-the-Caribbean-Dead-Men-Tell-No-Tales-2017-after-credits-hq.jpg

Jak nietrudno zauważyć, siła ilustracji muzycznej do "Zemsty Salazara", opiera się w dużej mierze na częstym sięganiu po sprawdzone motywy. Zanelli dostarczył co prawda przynajmniej dwa wpadające w ucho nowe tematy, ale żaden z nich nie jest czymś, co mogłoby konkurować z muzyczną klasyką serii. Jeśli zatem oceniać tę płytę z punktu widzenia kogoś, kto liczył na ciekawe rozwinięcie pirackiej tematyki, to raczej trudno tu mówić o satysfakcjonującym doświadczeniu. Jednak z drugiej strony znajdziemy tu sporą część tego, co stanowi o muzycznej sile całej serii, a dla niektórych może to być w zupełności wystarczającym powodem, by sięgnąć po tę płytę. Szału nie ma, muzycznego objawienia tym bardziej, jest za to naprawdę solidny album, bijący na głowę poprzednika, który powinien przypaść do gustu zagorzałym fanom, a jednocześnie, może się też sprawdzić jako wprowadzenie w świat muzyki "Piratów z Karaibów". [Gieferg, fragment recenzji]

TOP 5 - albumy z piosenkami:

1. Guardians of the Galaxy Vol. 2

Guardians-of-the-Galaxy-vol-2.jpg

Ogólne wrażenie, jakie pozostawia po sobie ta płyta jest jak najbardziej pozytywne. Po raz kolejny James Gunn popisał się muzycznym wyczuciem, które sprawiło, że jego film nabrał wyraźnego charakteru, nie popadając przy tym w przesadę (no, może troszeczkę...). Choć Vol.2 zdaje się być nieco trudniej przyswajalne od bardziej przebojowej "jedynki", to trudno wyrokować, jak album zniesie próbę czasu. Bywa bowiem i tak, że co z początku trudniej do głowy wchodzi, na dłużej w niej potem zostaje i w ostatecznym rozrachunku może zostać uznane za lepsze. Póki co jednak, ze starcia na "pierwsze wrażenia", Awesome Mix Vol.1 wychodzi zwycięsko, a jego pozycja pozostanie niezagrożona, przynajmniej do czasu premiery części trzeciej - niemniej jednak, wypada się cieszyć z tego jak godnej kontynuacji się doczekał. [Gieferg, fragment recenzji]

2. Baby Driver

12774_1.7.jpg

Otóż każdy, kto oglądał ów film, ma świadomość, że muzyka odgrywa w nim niesamowicie ważną rolę. Nieodzowną, można nawet powiedzieć. Baby – główny bohater filmu – żyje muzyką. Tak bardzo, że jest ona mu potrzebna na każdym kroku zwykłej egzystencji. Codzienne wydarzenia postrzega przez pryzmat nagrań, jego relacje z otaczającymi go ludźmi określane są w jego głowie przez muzykę i w końcu najważniejsze – wszystkie skoki i napady, w których uczestniczy jako kierowca, nie zaistniałyby bez jego muzyki. To muzyka z iPadów Baby’ego nakręca go do działania i sprawia, że jest niemalże idealnym kierowcą. Kierowcą, którego nie można zatrzymać i dla którego nie ma sytuacji bez wyjścia, tak długo, jak z głośników lecą jego ulubione, wyselekcjonowane nagrania.

A jest z czego wybierać. Z 30 utworów, z których najstarszy pochodzi z 1961 roku, a najnowszy z 2017, aż 11 utworów to kompozycje instrumentalne. Od genialnego „Unsquare Dance” w wykonaniu The Dave Brubeck Quartet, który robi niesamowite wrażenie w trakcie narady bandy przed skokiem, poprzez „Hocus Pocus” grupy Focus, aż do nieśmiertelnej „Tequila” z 1970 roku w wykonaniu Button Down Brass. Utwory instrumentalne wyjątkowo zgrabnie nakręcają tempo filmu, a po seansie część z nich nie chce nam wyjść z głowy. [Rafał Schaffrath, fragment recenzji]

3. Bright

Bright-Netflix-Review.jpg

Soundtrack do filmu „Bright” z Willem Smithem, Joelem Edgertonem i Noomi Rapace wydany pod koniec zeszłego roku dostarcza nam solidnej dawki muzyki na jednym krążku CD i oczarowuje nas ilością bardzo dobrych przebojów w klimacie amerykańskiego rapu. Wszystkie utwory to nowe kompozycje, co chwali się przy wszechobecnej modzie na „coverowanie” starszych utworów.
Co więcej, nagrania ze ścieżki dźwiękowej nowej produkcji Netflixa zatytułowanej „Bright” są bardzo udane, klimatyczne i pozostają na długo w pamięci. Nie jest to może „Lose Yourself” Eminema (z filmu „8 mila"), ale poziom artystyczny jest w dużej mierze wysoki. Zaczynamy od „Broken People” z potężnym beatem basowym, melodyjnym refrenem w wykonaniu Rag’n’Bone Mana (to ten od hitów „Human” oraz „Skin”) i dobrym rapem Logica. Po nim następuje całkiem udana ballada „World Gone Mad” zespołu Bastille. Pierwsza liga światowa! Dalej jest jeszcze lepiej „Home” w wykonaniu Machine Gun Kelly, X Ambassadors i Bebe Rexha jest najbardziej udaną kompozycją z całego albumu i mocno zaistniała na światowych listach przebojów w 2017 roku. Kolejny kawałek „Crown” w wykonaniu Camili Cabello i amerykańskiej Grey wprowadza nas w orientalne klimaty i hipnotyzujący śpiew Camili (zapewne wszyscy znają ją z tegorocznego przeboju „Havana”, czyż nie?). Przykładów można mnożyć. Równie dobre kompozycje nagrali na ścieżkę dźwiękową do filmu „Bright” Ty Dolla Sign z Future („Darkside”) czy też A$AP Rocky z Tomem Morello („FTW”). 

Nowocześnie zmiksowany, wyprodukowany i wydany album z niezłymi kompozycjami, które zachęcają do zakupu całej płyty. Zaangażowano współczesne gwiazdy i gwiazdeczki, a one odrobiły zadanie domowe. [Rafał Schaffrath]

4. Stranger Things 2

z22142221IER,-Stranger-Things--sezon-2-.jpg

Płyta składa się z 30 ścieżek. Jest to grubo ponad standard, do którego przyzwyczaili nas ostatnimi czasy na przykład bardzo dobrze skompilowani „Strażnicy Galaktyki”, w soundtrackach do pierwszej lub drugiej części ich przygód. 19 utworów to niemalże doskonała selekcja piosenek w większości z lat 80-tych ubiegłego wieku. Najstarsza piosenka pochodzi z 1972 roku, a najmłodsza została wydana w 1987 roku – jest to więc już kawał historii muzyki popularnej. Pomiędzy utworami znajduje się kilka monologów lub dialogów z serialu, wziętych żywcem z epizodów sezonu pierwszego i drugiego. Świetnie podkreślają one specyfikę poszczególnych postaci i nie dają słuchaczowi zapomnieć, jakiej ścieżki dźwiękowej właśnie słucha. A jest to możliwe, bo utworów słucha się znakomicie. [Rafał Schaffrath, fragment recenzji]

5. Atomic Blonde

Atomic-Blonde_3.jpg

Muzyka do filmu „Atomic Blonde” z Charlize Theron jest świetna, bez dwóch zdań. Na ścieżkę dźwiękową składają się nowe kompozycje – najczęściej covery, a także stare oryginalne utwory z lat 80-tych oraz 90-tych. I cały album jest wierny elektroniczno-popowej muzyce tamtych lat. Dlatego też przewodnią rolę gra tutaj utwór „Blue Monday” w przeróbce amerykańskiej grupy Health (w oryginale wykonywał go zespół New Order) – syntetyzatory dają czadu aż miło, a scena walki z filmu wygląda na tle tej piosenki niesamowicie. Kolejny robiący wrażenie utwór za każdym razem gdy słyszę go w filmie z epoki upadku Muru Berlińskiego to „99 Luftballons” w wykonaniu Neny – to nagranie nigdy się nie zestarzeje. Na ścieżce z „Atomic Blonde” mamy nawet jego dwie wersje: oryginalną i przerobioną w udany sposób przez zespół Kaleida. Czego tu jeszcze nie ma? David Bowie w utworze „Cat People”. George Michael w jednym ze swoich najgenialniejszych utworów w karierze, a więc „Father Figure” z albumu „Faith” z 1987 roku! Jest tutaj nawet utwór Petera Schillinga „Major Tom (Coming Home)” odpowiedź na genialny utwór “Space Oddity” Davida Bowiego. Ach, ten czar utworów sprzed 20-30 lat! Na końcu jeszcze serwuje nam się utwór „London Calling” w wykonaniu The Clash i można powiedzieć, że dla fana popowo-syntetyzatorowych brzmień końcówki XX wieku jest to album prawie idealny.  Dlaczego prawie? Może niekiedy brakuje kilku solidniejszych utworów – tak aby każdy skojarzył dany utwór z ową ścieżką dźwiękową do „Atomic Blonde” – takich nowych utworów lub przeróbek znanych utworów zabrakło. Szkoda także, że nie udało się uzyskać licencji na wydanie „Behind the wheel” zespołu Depeche Mode oraz „Under Pressure” zespołu Queen i Davida Bowiego na płycie – w filmie pobrzmiewa ta muzyka i zapewne ucieszyłaby każdego nabywcę tej płyty na krążku CD. [Rafał Schaffrath]

źródło: Warner Bros. / Universal Pictures / Disney / Marvel / Netflix / Sony Pictures / 20th Century Fox