NOSTALGICZNA NIEDZIELA #18: Cloverfield

W pierwszych dniach lutego platforma Netflix zaskoczyła widzów na całym świecie, udostępniając bez najmniejszych zapowiedzi kolejny film z cyklu „Cloverfield”. Zaskoczenie było o tyle większe, że trzeci w serii - „Paradoks Cloverfield” podejmuje próbę pewnego, dość luźnego powiązania z sobą dotychczasowych opowieści z uniwersum studia Bad Robot.

Dość jednak powiedzieć, że nikt nie był przygotowany na to, co J.J. Abrams i Matt Reeves upiekli wraz z reżyserem Juliusem Onah. Co więcej, po zakończeniu seansu większość widzów z łatwością zrozumie dlaczego „Paradoksu” nie promowano z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, tudzież jaka była przyczyna ominięcia wielkiego ekranu. To powiedziawszy - dziś w Nostalgicznej Niedzieli zaprezentujemy Wam historię głęboko tragiczną. Jak się bowiem okazało, jednego z naszych redaktorów koszmar miałkości nowego „Cloverfield” przerósł, bezpowrotnie popychając go w mroczną otchłań szaleństwa. Błądząc po omacku w poszukiwaniu katharsis nieszczęśnik popełnił krótki list, biorący za centrum oryginalny film serii. Przedmiotem 18 edycji naszej cotygodniowej kolumny, poświęconej filmom kultowym będzie więc pierwszy „Cloverfield” z 2008 roku (znany w Polsce jako „Projekt: Monster”). Zapraszamy do zapoznania się z treścią zbrukanego szaleństwem tekstu, którego nadgryziony rękopis, odnaleziony w trzewiach wyciemnionego mieszkania, jest ostatnim świadectwem racjonalnego umysłu, który niegdyś zamieszkiwał ciało jego autora.

7f25cd12b183497792150fbf9121fec1154751b7.jpg

Piszę te słowa w stanie niemałego napięcia zmysłów, czuję bowiem, że nim nastanie wieczór, ostatnie przejawy mojej świadomości bezpowrotnie mnie opuszczą. Spróbuję zacząć od początku. Nigdy nie lubiłem filmów z półki „found footage”. Może z wyjątkiem znośnego „Blair Witch Project”, gatunek zawsze jawił mi się jako skrajnie naiwny i nieprzekonujący, o skuteczności w wywoływaniu zamierzonego efektu tj. grozy nawet nie wspominając. Aspekt realizmu zmaterializowany w obecności wiecznie uruchomionej kamery jednego z bohaterów, mającej zbliżyć do zagrożenia łypiącego zza ekranu, paradoksalnie [w tym miejscu ręka autora zauważalnie zadrżała] sprawiał, że całość tego typu produkcji zaczynała się, w moim przekonaniu, po prostu sypać. Nie da się przecież na przykład nie zadać pytania „człowieku, dlaczego wciąż filmujesz?”. Muszę powiedzieć, że „Cloverfield” Matta Reeves'a, opowiadający o gigantycznym monstrum dewastującym Nowy Jork, nie jest w tym zakresie idealny, prowokując w kilku momentach podobne myśli. Całość jednak funkcjonuje znacznie lepiej, niż każdy znany mi handheldowy horror, oferując filmowi z amerykańską wersją Godzilli w roli głównej wąską narrację prowadzoną z pozycji nieczynnego uczestnika wydarzeń, a zaledwie jednego z tysięcy świadków. „Fabularnym operatorem” jest w „Cloverfield” Hud - postać grana przez znanego z „Doliny Krzemowej” T.J. Millera, której jasno zarysowany charakter uzasadnia lepsze i gorsze decyzje podejmowane w toku filmu (eliminując kwestionowanie logiki i oferując przy tym nutkę subtelnego humoru). Kamerę Huda Reeves prowadzi z rozmyślną amatorszczyzną, co rusz tracąc ostrość, podczas gdy długie, chaotyczne i po mistrzowsku zaplanowane ujęcia przemykają po rozszalałym tłumie nowojorczyków oferując surowe wrażenie uczestniczenia w zbiorowej, apokaliptycznej panice. Tam natomiast gdzie, w toku produkcji, niemożliwe było poprowadzenie ciągłego ujęcia, cięcia zostały bardzo umiejętnie zamaskowane. Zgodnie z metodą „mystery box” Abramsa, samego potwora widzimy rzadko, a nawet wtedy - zaledwie na parę sekund. Wygląd "Clovera", jak został ochrzczony przez fanów, łączący w sobie cechy kaiju i stworzeń z mitologii Lovecrafta, zaprojektował Neville Page, który wspołpracował z Abramsem przy okazji "Super 8" i obu części "Star Treka", oraz Spielbergiem przy "Raporcie Mniejszości". Tym, co zasługuje na uwagę jest również sposób w jaki Matt Reeves wyeksponował drugą narrację filmu. Mowa tu o przebijającym się co jakiś czas nagraniu, które kamera nieustannie nadpisuje – ekonomicznie opowiedziany kameralny wątek miłosny napędza historię i przybliża do dobrze zagranych protagonistów, nie wytracając przy tym w żaden sposób na tym, co w „Cloverfield” najważniejsze. 

cgi-history-cloverfield-monster.jpg

Chociaż dalekie od wielkich produkcji, „Cloverfield”, jako koronny przedstawiciel dziedzictwa kina klasy B swą iluzję roztacza bardzo umiejętnie i niekonwencjonalnie. Nakręcony w zaledwie miesiąc ze stosunkowo niewielkim, jak na hollywoodzkie standardy budżetem, film Reeves'a zaangażował mnie na tyle, by przez długi czas poszukiwać w nim wskazówek i eksplorować lore celem odkrycia pochodzenie stworzenia, które wyszło z morza w 2008 roku. Gdy dwa lata temu dostałem sequel - „Cloverfield Lane 10”, który okazał się już czymś zupełnie innym, niepodążającym w żaden sposób ani za fabułą, ani formułą „jedynki”, nie było mi żal. Odpowiadało mi w zupełności, że tajemnica miała pozostać tajemnicą, a seria od Bad Robot zamiast kontynuować historię Clovera podąży ścieżką antologii, na kształt „Twilight Zone”. Tak się jednak ostatecznie nie stało, gdyż trzeci film uchyla rąbka genezy w sposób głęboko niesatysfakcjonujący i szkodliwy. To powiedziawszy krąg się zamyka i powracam do przyczyny, dla której zdecydowałem się naskrobać tych kilka słów, licząc naiwnie, iż pozwoli mi to niejako odnaleźć w umęczonym umyśle dawną równowagę.

Chciałbym wierzyć, że zapowiedziany na ten rok „Overlord” - czwarty z serii naprawi niejako grzechy poprzednika. Obawiam się niestety, że wiara to wszystko, co mi pozostaje, bo „Paradoksu” nie uda mi się już wyoperować spod powiek. Wciąż słyszę płaskie, jak właz kanałowy one-linery naukowców operujących językiem piątej klasy podstawówki, widzę kolejno wprowadzane, ale nieprowadzące nigdzie wątki, widzę bezpłciowe aktorstwo, widzę ciekawą koncepcję, którą zupełnie zmarnowano. Na miłość boską, kto dał zielone światło temu obmierzłemu wynaturzeniu? Kto? K[w tym miejscu kończy się zrozumiała część tekstu, poniżej znajduje się kilka rzędów nieprzetłumaczalnych, hieroglificznych zapisków, oraz pół tuzina niedbałych szkiców, przedstawiających w większości odcięte ręce]

źródło: Universal Pictures