NOSTALGICZNA NIEDZIELA #21: Kto puka do moich drzwi

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W dzisiejszym wpisie cofniemy się do zrębów kariery jednej z legend X muzy – Martina Scorsese i jego pierwszego filmu pełnometrażowego - „Kto puka do moich drzwi” z 1967 roku.

W jednym z pierwszych ujęć „Kto puka do moich drzwi” kamera obserwuje ulicę nowojorskiego Little Italy, cały mój świat – jak określa ją reżyser, dodając po chwili, że widok uchwycił z wysokości trzeciego piętra, a konkretniej – z mieszkania swojej babci. Do tej pory, cała moja rzeczywistość rozwijała się przed moimi oczyma w taki właśnie sposób. Nie przypuszczaliśmy nawet, że ktoś zobaczy ten film. (...) Myślę, że udało nam się uchwycić na taśmie pewien sposób życia i, w przeciwieństwie do „Ojca chrzestnego” utrzymać go na poziomie „ulicy”.(...) Tak to wtedy wyglądało, tak wyglądał świat, w którym żyłem”.

Mimo pewnego symbolizmu, fabuła „Kto puka do moich drzwi” jest dość prosta. J.R. (znakomity Harvey Keitel w debiutanckiej roli) to człowiek wychowany w cieniu dogmatycznych monolitów: radykalnej, surowej miłości do Jezusa i Johna Wayne'a, jako sztywnego wzorca maskulinizmu. Pośród szarej rzeczywistości ulicy J.R. odnajduje się jako członek grupy nieszczególnie sympatycznych, zakompleksionych młodych wyrzutków, którzy desperacko próbują udowodnić światu i sobie samym, kim są. W zestawie codziennych aktywności znajduje się upokarzanie słabszych od siebie i przygodny seks z paniami określanymi mianem „broads” (tj. lekkich obyczajów), przez bohaterów odróżnianymi od „prawdziwych kobiet” - będących materiałem na żonę. Gdy spotyka kobietę, wobec której zaczyna odczuwać coś prawdziwego, żelazna kurtyna J.R. zaczyna trząść się w posadach, a w następstwie wyznanej przez nią tajemnicy - nad wtłoczonym światopoglądem zawisa znak zapytania.

whos1.jpg

Quasi-autobiograficzne, napisane samodzielnie przez Scorsese, czarno-białe „Kto puka do moich drzwi” portretuje rzeczywistość circa 1965 z dokumentalnym wdziękiem, wszechobecna muzyka oddaje urok epoki, a sparowana z kilkoma brutalnymi obrazkami – potęguje groteskę i naturalizm, tak charakterystyczny dla stylu artysty w latach późniejszych. Unikalny styl widać z resztą od pierwszej, wprowadzającej i osobliwie urzekającej sceny, oprawionej w rytmiczne dźwięki perkusji. W kwestii umiejętnego pociągnięcia we właściwe narracyjne struny natomiast, film ma kilka zasadniczych problemów. Przede wszystkim ewidentnym jest, że reżyser chce zmieścić zbyt wiele w zaledwie półtoragodzinnym metrażu. Motywy przeciwieństw, winy, religijnej hipokryzji i szemranej, zatartej moralności, choć należące do katalogu scorsesiańskich ulubieńców, składają się na obraz, który trudno podsumować jako jedną, spójną opowieść, a bardziej - powiązany stylem i zarysem fabularnym zbiór eksperymentalnych koncepcji, które tu i ówdzie spotykają się na krótkie, acz znakomite tête-à-tête. W „Kto puka do moich drzwi” widać czystą – parafrazując słowa samego reżysera - ekscytację łączenia ujęcia z ujęciem. Zarys monumentalnego kina, jakie Scorsese po dziś dzień tworzy. Paradoksalnie, scena, której dziś reżyser żałuje najbardziej, uważając, że jest zbyt oderwana od nadanego kierunku, ma w filmie zasadniczą, odsłaniającą hipokryzję J.R. funkcję. Która to scena – nie zdradzę, by uniknąć spoilerów. Podpowiedź: w tle słychać edypiańską sekwencję „The End” Doorsów.

Nawiasem mówiąc, w oryginalnym zamyśle Scorsese jego debiut reżyserski miał być dopiero drugim filmem w trylogii. W pierwszej kolejności powstać miał oparty na osobistych doświadczeniach reżysera obraz "Jerusalem, Jerusalem", opowiadający o grupie osiemnastolatków, kwestionujących swoje konserwatywne, religijne wychowanie podczas kilkudniowej kościelnej wycieczki. Podczas gdy historia "Jerusalem, Jerusalem" zatrzymała się na etapie scenariusza, a reżyser filmu nigdy nie nakręcił, tak trzeci i ostatni rozdział tryptyku jest powszechnie uważany za jedno z najlepszych, wczesnych dzieł Scorsese. Mowa tu oczywiście o "Ulicach nędzy" z 1973 r.

Oglądając „Kto puka do moich drzwi” widzi się rysy i braki warsztatowe, które Martin Scorsese z czasem wyeliminował, widać zalążki języka, którym reżyser będzie operował w „Taksówkarzu”, czy „Chłopcach z ferajny”. Mimo braku konkretnej struktury i stanowiąc swego rodzaju parujące spaghetti nierozwiniętych jeszcze tematycznych aspiracji, warto się z filmem zapoznać, szczególnie w charakterze studium rozwoju kunsztu Scorsese, odnajdując tu kopalnię ulubionych zabiegów i motywów, niemieszczących się w głowie 25-letniego wówczas absolwenta szkoły filmowej.

Kto puka do moich drzwi? został wydany w Polsce na DVD w 2004 roku, a sześć lat później trafił do zbiorczego wydania Martin Scorsese: Kolekcja z filmami Po godzinach", "Alicja już tu nie mieszka", "Kto puka do moich drzwi", "Chłopcy z ferajny".

_pressroom_materialy_0_Scorsese_BOX_kompozycja(2).jpg

źródło: Warner Bros. / Galapagos