NOSTALGICZNA NIEDZIELA #35: Cinema Paradiso

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W dzisiejszej edycji, wraz z powiewem europejskiej świeżości wobec w większości amerykańskiej dotychczas kolumny, przenosimy się w czasie do Włoch lat czterdziestych z obsypaną nagrodami, przepiękną ilustracją miłości do kina - „Cinema Paradiso” z 1988 roku.

Wyobraźmy sobie, że naukowcom udało się opracować pewien usystematyzowany system miar, umożliwiający określenie w jakim natężeniu określona sytuacja, miejsce czy artystyczne dzieło wyzwala poczucie owego palącego, melancholijnego rozrzewnienia, zwanego z greki nostalgią. Wówczas, gdyby tego rodzaju abstrakcyjny (i powiedzmy sobie szczerze - całkowicie bezużyteczny) konstrukt stał się aplikowalną wobec każdego człowieka częścią rzeczywistości, skala taka - ponad wszelką wątpliwość - powinna posługiwać się jednostkami zwanymi „tornatorami” - od nazwiska Giuseppe'a Tornatore'a. Nie ma bowiem filmu, który niósłby podobnie uniwersalny i w gruncie rzeczy niezależny od rodzaju subiektywnych przeżyć ładunek, jak jego „Cinema Paradiso”.

Cinema Paradiso banner.jpg

Na wieść o śmierci starego przyjaciela - reżyser Salvatore Di Vita decyduje się, po 30 latach, powrócić do miasteczka swego dzieciństwa. Wkrótce daje się porwać wspomnieniom, w których poznajemy jedenastoletniego Salvatore'a, wówczas znanego jako Toto. Żyjąc z dala od wielkiego świata, zafascynowany światem filmu chłopiec poznaje Alfreda - operatora w małym kinie „Paradiso”. Wśród osobistych tragedii, uczuć i jedynej w swym rodzaju, życiowej przyjaźni, młodość Toto kształtują losy bohaterów utrwalane na filmowych taśmach. Wkrótce, młodzieniec zostaje postawiony przed najważniejszym z dotychczasowych wyborów. „Cinema Paradiso” to film o miłości do kina, magii opowieści i życia, ale przede wszystkim – o przemijaniu. Obraz, uwięziony jest niemal od początku w strukturze flashbacku, zawisającej nad narracją jako bezlitosne przypomnienie o nieuchronności zmian. W świecie projektorów i kilometrów taśmy filmowej, czarodziejstwo fikcji, „Paradiso” przeciwstawia tym, którzy chcą ocenzurować uczucia i wyciszyć emocje. Na postać antagonisty wyrasta wkrótce małomiasteczkowy ksiądz, żądający wycinania scen pocałunków z każdego filmu, celem uniknięcia demoralizacji.

Wrażliwa narracja „Paradiso” wynosi wspomniane emocje na pierwszy plan, czyniąc to umiejętnie i często przy zastosowaniu minimalnych, a przez to niezwykle efektownych środków. Na przykład w jednej z najpiękniejszych scen, wzruszające powitanie matki i syna podkreśla niezwykle drobny, stylistyczny zabieg - rozwijająca się włóczka, którą ta ciągnie za sobą biegnąc na spotkanie, a na której Giuseppe Torantore, zawiesza kamerę potęgując oczekiwanie i w końcu - emocjonalny impakt. Niesamowita i pomysłowa reżyseria charakteryzuje się całym katalogiem sugestywnych, współgrających z percepcją widza perełek realizacyjnych. Mimo tego, w następstwie części opowiadającej o najmłodszych latach Toto (stanowiącej najlepsze chwile „Cinema Paradiso”), zdarza się filmowi zaliczyć kilka momentów stagnacji i tym samym - zaburzania ogólnego rytmu. Mowa tu o czasach „młodzieńczych”, które chwilami sztucznie przedłużają swój pobyt. Szczęśliwie, nie wpływa to jednak na odbiór całości – choć zastanawia czy nie byłoby trafniej kosztem wspomnianych dłużyzn, dodać do głównej wersji filmu sceny usunięte, rozwiewające wątpliwości związane z postacią Eleny – miłości Salvatore'a. Te ostatnie odnalazły się dopiero na blisko trzygodzinnej reżyserskiej edycji obrazu.

W rolach głównych „Cinema Paradiso” pojawiają się Salvatore Cascio (jako najmłodsza i najciekawsza z trzech inkarnacji głównego bohatera filmu) i Philippe Noiret (w roli Alfredo – kinooperatora i „ojca” Toto) – dwie wspaniałe i bijące własnym sercem kreacje. Przy okazji 25. premiery filmu Cascio powiedział, że w „Paradiso” widzi przede wszystkim opowieść o ludzkiej, wiecznie aktualnej - a w XXI wieku zwłasza - potrzebie marzenia. Rzeczone fantazyjne i nieprzemijające piękno obrazu jest w ogromnym stopniu zasługą ścieżki dźwiękowej maestra Ennia Morricone, który opiera partyturę na dwóch, ujmujących, romantycznych i melancholijnych tematach, które tworzą i starannie podtrzymują ton aż do napisów końcowych, przechodząc jednocześnie do legendarnych klasyków muzyki filmowej. By zakosztować egzystencjalnej tęsknoty, wystarczy po prostu poddać się magii, którą obraz Tornatore'a kunsztownie tka, zachwycając od kilku dekad – poczynając na Akademii Filmowej (Oscar w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego), na wszystkich współczesnych miłośnikach kina kończąc. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że mówimy tutaj o jednym z najlepszych przejawów potęgi srebrnego ekranu. 

„Cinema Paradiso” to przepiękna, poruszająca historia o dzieciństwie, upływie czasu i powrotach do domu – jeżeli te ostatnie w ogóle są możliwe. Owa celuloidowa klepsydra karmiąca się popularnym heraklitowym prawidłem, to przy okazji zwierciadło, w którym każdy może dostrzec i zrewaloryzować wagę własnych wspomnień, a przy tym odnaleźć filozoficzną pokorę wobec czasu i swojego w nim miejsca. 

Film Tornatore'a nie doczekał się niestety polskiego wydania Blu-ray. W ofercie sklepów trudno odnaleźć nawet wersję DVD. Jednak, jeżeli angielskie napisy nie będą przeszkodą, "Cinema Paradiso" na błękitnym krążku z łatwością odnaleźć można w ofercie brytyjskiego Amazonu w odrestaurowanej wersji z okazji 25. rocznicy filmu.

źródło: zdj. Miramax Films / Umbrella Entertainment