NOSTALGICZNA NIEDZIELA #51: Halloween

W obliczu cienia, który na polskie kina rzuci kolejna ucieczka Michaela Myersa ze szpitala psychiatrycznego, zaplanowana już na przyszły piątek, bohater dzisiejszej Nostalgicznej Niedzieli mógł być tylko jeden. Słynne „HalloweenJohna Carpentera z 1978 roku to flagowy przykład makabreski z pogranicza horroru i teen slashera. Co więcej, oryginalna opowieść o nocy, w której ON wrócił do domu, stała się jednym ze ścisłych fundamentów kina grozy na kolejnych czterdzieści lat. Nim koło się zatoczy i Boogeyman raz jeszcze zmierzy się z Laurie Strode na cichych przedmieściach Haddonfield w Illinois, wróćmy do czasu, w którym John Carpenter tworzył, inspirował i szokował unikalnym stylem, i opowiedzmy o oryginalnym filmie serii. Zapraszamy do lektury!

Heavy breathing, heavy breathing continues, heavy breathing intensifies. Oto trzy najpopularniejsze audiodeskrypcje, które można odczytać podczas seansu „Halloween” z napisami w wersji anglojęzycznej. Zamaskowany Michael Myers, czy inaczej „The Shape”, nie odzywa się wcale w trakcie nieco ponad półtorej godziny trwania filmu. A jednak język i werbalna obecność psychopatycznego mordercy wisi nad narracją, niczym błyszczący od sztucznej posoki nóż nad jego nastoletnimi ofiarami. Zastępując dialogi ciężkim, przytłaczającym oddechem wydobywającym się spod pozbawionej wyrazu maski, John Carpenter wprowadził do świata horroru niepowstrzymany, zezwierzęcony mechanizm, którego jedyną siłą napędową jest ślepa namiętność względem aktu morderstwa. Jednocześnie, Myers, w przeciwieństwie do chociażby Freddy'ego Kruegera z „Koszmaru z ulicy Wiązów”, nie nadchodzi z paranormalnego planu, by rozszarpać marne życia niczego niepodejrzewających śmiertelników. Zamaskowany szaleniec po drugiej stronie jezdni jest koszmarem o ludzkim kodzie DNA, koszmarem, który dopiero w toku rozwoju i w zwieńczeniu „Halloween” staje się coraz bardziej dojmującym i wytracającym, choćby śladowo, humanoidalne atrybuty archetypem niepowstrzymanego Zła. Jak pokazuje następstwo scenariusza filmu Carpentera, w zderzeniu z ową ślepą, niszczycielską naturą, stereotypowo cnotliwa Laurie Strode (Jamie Lee Curtis), mimo pomysłowości i charyzmy (choć i pewnej głupoty, na którą zwraca uwagę nawet sam autor filmu), nie ma najmniejszych szans na długotrwałe powodzenie. Niezwykle prosty od strony struktury samej opowieści (do czego wrócimy poniżej), film Carpentera przeraża właśnie dlatego, że tak umiejętnie rysuje przytłaczającą nierówność konfliktu dobra ze złem. Konfliktu, którego nie można wygrać, a jedynie tymczasowo powstrzymać jego makabryczne reperkusje. Oto prawdziwa teza carpenterowskiego horroru, której echo dudni pośród wieńczącego film montażu opuszczonych lokalizacji.

ip92jxf4-min.jpg

Scenariuszowo „Halloween” jawi się jako nadzwyczaj nieskomplikowana fabuła o psychopacie, którego ucieczka z oddziału zamkniętego staje się przyczynkiem makabry na ciemnych ulicach miasteczka Haddonfield. Skontrastowane z Myersem, Laurie Strode i jej licealne koleżanki to postacie zaopatrzone w zestaw prostych cech i bezczelnie ekspozycyjnych dialogów, rodem z naiwnego kina klasy B. Z perspektywy czasu najsłabiej spośród zgromadzonych przed kamerą wypada chyba Nancy Keys jako Annie – stereotypowa „niegrzeczna koleżanka”, zwłaszcza w pierwszej połowie filmu sportretowana z przekonaniem bliźniaczym Tommy'emu Wiseau. W opozycji do nie zawsze idealnego aktorstwa natomiast odnajduje się w „Halloween” odtwórca roli psychiatry doktora Loomisa, brytyjski aktor Donald Pleasance (który przejął angaż po tym, jak Christopher Lee odmówił zagrania w filmie). Choć „Halloween” oferuje mu stosunkowo krótki czas ekranowy, postaci Loomisa wystarczy to, by przysłużyć się ogólnej atmosferze świetnymi monologami. W oderwaniu jednak od warstwy poświęconej stricte bohaterom i anty-bohaterom, „Halloween” stało się filmem kultowym z dwóch innych względów. Jest nim po pierwsze – umiejscowienie narracji na scenie referencyjnej wobec większości widzów. Senne przedmieścia, na których dochodzi do koszmarnych wydarzeń, skutecznie współpracują z wyobraźnią, gdy po zakończonym seansie udajemy się z powrotem do domu po cichej ulicy. Po drugie – Carpenter, jak nikt inny, radzi sobie z baletem na linii dzielącej niepokój z frustracją. Pejzaż „Halloween” oprawiony w długie, schizoidalne ujęcia „z ręki”, potęgujące uczucie ścisłego udziału w rozwoju wydarzeń i kultową ścieżkę dźwiękową (naturalnie w kompozycji samego Johna Carpentera), opartą na chłodnych syntezatorach, przytłacza i mrozi krew w żyłach od karty tytułowej po ostatnie ujęcia. Konsekwentnie, twórca „The Thing” i „Oni żyją” nie musi nawet bawić się w tak uwielbiane współcześnie jumpscare'y (choć jest ich tu przynajmniej kilka, mimo że film nie polega na nich w stopniu przesadnym). Widzowie utopieni w atmosferze jego psychotycznej narracji podskakują nawet, gdy ręka policjanta bezdźwięcznie pojawia się na ramieniu jednego z bohaterów. Innymi słowy, to samo poczucie, które większość współczesnych, popularnych horrorów potrafi od czasu do czasu wyczarować i stracić w ciągu kilku minut, w „Halloween” utrzymuje się nieustannie jak gęsta mgła, zamieszkała przez trędowatych piratów.

halloween2.jpg

Oryginalne „Halloween” to, mimo nieco przedatowanego gore'u i dialogów, jawny dowód na to, że prawdziwy strach nie posiada daty ważności, a to, co przerażało nas kiedyś, z powodzeniem będzie mrozić krew w żyłach zawsze, o ile za kamerą stoi wizjoner pokroju Johna Carpentera. Oczekiwany od dłuższego czasu sequel podjął trafną decyzję zignorowania wydarzeń wszystkich nieudanych kontynuacji i zapowiadany jest jako powrót prawdziwego „Halloween”. Czy Michael Myers raz jeszcze odnalazł drogę do domu, okaże się już w najbliższy piątek.

Z okazji 40. rocznicy premiery Halloween doczekało się we wrześniu pierwszego wydania na nośniku 4K UHD, które dostępne jest między innymi w USA i Wielkiej Brytanii. Z wcześniejszych wydań wartych uwagi należy przypomnieć przede wszystkim o angielskim steelbooku wydanym na 35. rocznicę premiery. Niestety w Polsce próżno szukać pierwszego Halloween zarówno w wydaniu na Blu-ray, jak i nawet na DVD. Polskiej wersji nie znajdziemy też w żadnej z zagranicznych edycji.

źródło: zdj. Universal Pictures