NOSTALGICZNA NIEDZIELA #61: Dosięgnąć kosmosu

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu, choć okres świąteczny już za nami i najwyższa pora, by pożegnać się z bożonarodzeniową stroną kina, rzucimy jeszcze jedno tęskne spojrzenie za siebie i przyjrzymy filmowi, który można było zobaczyć w telewizji kilka dni temu. Stając w szranki z ogromną siłą przyzwyczajenia i sentymentu, „Dosięgnąć kosmosu” z 1999 roku, z Jakiem Gyllenhaalem w roli głównej, wypełnia wszystkie znamiona konieczne do osiągnięcia statusu kolejnego ulubionego, gwiazdkowego filmu, choć (jak wiele innych) tematycznie nie ma z tym podgatunkiem wiele wspólnego.

Dorobek artystyczny reżysera Joe'a Johnstona nie należy do najpiękniejszych zbiorów w hollywoodzkich annałach – twórca odpowiedzialny jest za bezsprzecznie najgorszą część „Parku Jurajskiego” i beznadziejnego „Wilkołaka” z 2010 roku, a jego portfolio zdobi przynajmniej pół tuzina innych, jednolicie para-familijnych średniaków. Jeszcze w tym roku zresztą do owego zestawienia Johnston dołączył reimaginację „Dziadka do orzechów”, któremu w wybronieniu się od losu krótkotrwałego spazmu na kinowym widnokręgu nie pomogła ani gwiazdorska obsada, ani wspaniały materiał źródłowy. W obliczu kolejnego zapowiedzianego widowiska artysty – „Opowieści z Narnii: Srebrne Krzesło” – trudno nie dojść do wniosku, że Johnston do doboru projektów zaczyna podchodzić trochę jak Nicolas Cage. W dzisiejszym tekście jednak nie skupiamy się na wątpliwych autorskich perspektywach tegoż twórcy, a opowiadamy o jednej spośród kilku udanych produkcji w nierównym dorobku.

v1.jpg

Biograficzne „Dosięgnąć kosmosu” to obok kultowego „Jumanji” jeden z tych przypadków, w których Johnston otrzymał dobry scenariusz i, za pomocą swego reżyserskiego zaplecza, skutecznie uwydatnił wszystkie stojące za nim intencje i rozpisane emocje. Co więcej, jeżeli mielibyśmy postawić film z młodym Jakiem Gyllenhaalem i Laurą Dern pośród innych tworów artysty, trudno nie dojść do wniosku, że „Dosięgnąć kosmosu” to wręcz jego najlepsze osiągnięcie artystyczne do dnia dzisiejszego. Oparta na autobiograficznej powieści „Rocket Boys” (której oryginalny tytuł filmu „October Sky” jest anagramem) narracja przenosi widzów do małego virginijskiego miasteczka Coalwood na scenie lat pięćdziesiątych, by opowiedzieć opartą na faktach historię Homera Hickama Jr. (w tej roli Gyllenhaal) – chłopca, który buduje za domem modele rakiet kosmicznych i marzy o podróżach do gwiazd, a któremu rodzina i bezlitosna kolej dziedziczenia przeznaczyła los górnika. Gdy w 1957 roku świat zachodu zamiera w przerażeniu na wiadomość o wyniesieniu na orbitę radzieckiego Sputnika I, a zimna wojna napędza wyścig, który ostatecznie zaprowadzi człowieka na Księżyc, młody bohater decyduje się na wzięcie swego losu we własne ręce.  

october-sky.jpg

Historia Hickama szybko staje się angażującą opowieścią o marzeniach i społecznych predestynacjach, opakowaną w poetycki symbolizm i świetne kreacje kluczowych postaci (obok rewelacyjnego Gyllenhaala na uwagę zasługują dwa charakterologiczne bieguny – Chris Cooper w roli nieustępliwego ojca-sceptyka i Laura Dern jako nauczycielka-idealistka). Johnston wpisuje narrację o młodym górniku w dobrze sobie znaną formułę kina familijnego – konsekwentnie w „Dosięgnąć kosmosu” nie brakuje przejmujących monologów o marzeniach, wyrazistych i archetypicznych postaci i podniosłej muzyki współpracującej z widzem niczym najbardziej pękata cebula. Jednocześnie, dzięki decyzjom Johnstona, forma – mimo pewnej mniej lub bardziej rażącej przewidywalności – stroni od kiczu i przesadnego przerysowania, w to miejsce wstawiając niewymuszoną, szczerą i umotywowaną warstwę emocjonalną. Mówiąc krótko, o wzruszenie na „Dosięgnąć kosmosu” nietrudno, a wartości, o których historia Hickama (na swój sposób więźnia swojej rzeczywistości) opowiada, pozostają nieśmiertelnie referencyjne wobec każdego, kto kiedykolwiek odważył się marzyć. W tym względzie być może najciekawszym aspektem filmu Johnstona jest relacja głównego bohatera z ojcem – niełatwa, niejednoznaczna i głęboko poruszająca, a przy tym często boleśnie realistyczna. Zderzenie zaprezentowanych światopoglądów, bynajmniej nieograniczające się do epoki pierwszych satelitów, niesie ze sobą uniwersalny przekaz, który, choć może nie jest najbardziej oryginalny, staje się tym bardziej inspirujący, bo zgodny z historycznym pierwowzorem.

Na sam koniec warto powiedzieć, że „Dosięgnąć kosmosu" to po prostu piękna, życiowa baśń o rodzicach, dzieciach, trudnych czasach i marzeniach – pełna uroku i zrealizowana z sercem bijącym z każdej warstwy produkcji. Doskonała propozycja na zwieńczenie okresu świątecznego i spojrzenie w stronę nadchodzącego roku i wyzwań, które ze sobą przyniesie. 

Film „Dosięgnąć kosmosu” doczekał się między innymi amerykańskiego i niemieckiego wydania Blu-ray, a polską wersję językową w postaci napisów znajdziemy w naszym rodzimym wydaniu DVD oraz w niemieckiej edycji na tym nośniku.

81v4FrvV1DL._SL1500_.jpg

źródło: zdj. Universal Pictures