NOSTALGICZNA NIEDZIELA #63: Transformers: The Movie

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Jako że ostatnio z różnych powodów transformery są na czasie, to i najbardziej adekwatną do takiego stanu rzeczy pozycją w dzisiejszym rozkładzie jazdy mógł być tylko — Transformers: The Movie z 1986 roku.

Nie minął jeszcze tydzień od czasu, gdy napisałem parę słów o komiksowej serii "Transformers" Marvela postanowiłem więc iść za ciosem i w ramach naszego cotygodniowego cyklu, przypomnieć otoczoną kultem klasyczną animację z 1986 roku, będącą kinową kontynuacją serialu, którego pierwszy sezon zadebiutował dwa lata wcześniej. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku komiksów także i serial animowany miał stanowić przede wszystkim reklamę nowej serii zabawek od Hasbro — robotów przybierających postać pojazdów, broni i różnego rodzaju sprzętu. Strategia ta przyniosła oczekiwane efekty w przypadku G.I. Joe, toteż i tym razem postanowiono posłużyć się sprawdzonymi metodami. W ciągu dwóch lat powstało łącznie 65 odcinków animowanej serii, a jej popularność sprawiła, że zaczęto myśleć o przeniesieniu transformerów również na kinowe ekrany. Scenariusz filmu pełnometrażowego był wypadkową pomysłów Rona Friedmana i Flinta Dille, swój mały wkład w jego ostateczny kształt miał także nie kto inny jak Frank Miller. Za animację odpowiadało japońskie studio Toei Animation Co., które miało swój udział także w serii telewizyjnej, jednak film kinowy otrzymał animację o klasę lepszą (której później dorównał tylko jeden odcinek trzeciej serii "Call of Primitives" przypominający wizualnie japońskie anime). Reżyserią zajął się Koreańczyk Nelson Shin, głosy podkładali natomiast znani z serialu Peter Cullen (Optimus Prime, Ironhide), Frank Welker (Megatron, Soundwave) Christopher Collins znany bardziej jako Chris Latta (Starscream), do których dołączyli między innymi Leonard Nimoy (Galvatron), Judd Nelson (Hot Rod) oraz... Orson Welles (w roli Unicrona), który zmarł kilka dni po zakończeniu nagrań. Podobno miał powiedzieć swej biografce: "Wiesz co dzisiaj zrobiłem? Zagrałem głos zabawki."

He Got The Touch!

Gdy mowa o "Transformers: The Movie" nie można pominąć pamiętnego soundtracku — za muzyczną ilustrację odpowiadał znany z Rocky'ego IV Vince DiCola. Podobnie jak w przypadku Rocky'ego, tak i tutaj za jego sprawą nastąpiło odejście od dotychczasowej stylistyki, którą zastąpiono charakterystycznymi syntezatorami. Tym, co jednak najbardziej pozostaje w pamięci, jeśli chodzi o oprawę muzyczną, są piosenki — w tym szczególnie dwa utwory Stana Busha "The Touch" i "Dare" oraz nowa, rockowa wersja charakterystycznego tematu przewodniego serii w wykonaniu zespołu Lion.

Jak przedstawiała się fabuła? Wojna między dwoma frakcjami transformerów wkracza w nową fazę, kiedy podstępne Decepticony atakują ziemską bazę Autobotów. W bitwie ciężkie rany odnoszą dowódcy obu stronnictw. Megatron, porzucony przez swych podwładnych spotyka w przestrzeni kosmicznej żywą mechaniczną planetę — Unicrona. Ten, w zamian za odbudowanie go pod nową postacią, zleca mu misję zniszczenia Matrycy Autobotów, jedynej siły we wszechświecie zdolnej go powstrzymać. Dalsza część filmu to niemal nieustanna akcja, pościgi, potyczki (z jedną przerwą na tańce) prowadzące do finałowej konfrontacji, w której transformery będą zmuszone bronić swej planety — Cybertrona, przed złowrogim Unicronem. Całość nie raz i nie dwa nasuwa wyraźne skojarzenia z Gwiezdnymi Wojnami — główny bohater filmu, Autobot Hot Rod, to bohater w typie Luke'a Skywalkera, jedyna postać żeńska budzi skojarzenia z Leią, a co przypomina Unicron, chyba nie muszę tłumaczyć. Miecza świetlnego także się w filmie dopatrzymy. Cóż, widać i w ten sposób próbowano sięgać po sprawdzone wzorce. Nic to jednak, skoro ogląda się świetnie — oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy w stanie przestawić mózg na częstotliwość kompatybilną z kreskówkami i muzyką z lat 80-tych (to drugie mam na stałe, z tym pierwszym bywa różnie, ale z tym filmem zawsze działa). Dla tych, którzy tego nie potrafią, może to być ciężkie doświadczenie.

Do piachu z wami, zeszłoroczne zabawki!

Ponieważ Hasbro uznało, że przy pomocy filmu kinowego dobrze będzie spróbować sprzedać nowe zabawki, scenarzyści otrzymali ścisłe wytyczne dotyczące ograniczenia roli większości ze znanych i lubianych bohaterów serii na rzecz postaci zupełnie nowych. Wiązało się to z brutalną eksterminacją tych pierwszych (bohaterów, nie scenarzystów) już od pierwszych minut filmu. W zabiegu tym posunięto się tak daleko, że dla wielu młodych widzów film okazał się przeżyciem wręcz traumatycznym, a w wersji brytyjskiej zdecydowano się dodać na końcu pocieszającą informację o tym, że jeden z zabitych bohaterów, którego śmierć dzieciaki przeżywały szczególnie mocno, powróci. Jak wspomniałem w poprzednim artykule, takie postępowanie wobec bohaterów, których figurek nie było już na sklepowych półkach, stało się w przypadku tej franczyzy normą, jednak widzowie serialu animowanego zetknęli się z tym tutaj po raz pierwszy. Kolejny sezon był bezpośrednią kontynuacją filmu, a jego główni bohaterowie pozostali na pierwszym planie w zasadzie do końca serii. Masowa rzeź już się nie powtórzyła.

Cisza przed burzą

Warto wspomnieć jeszcze o jednej sprawie — Unicron, który pełni w tym filmie rolę głównego przeciwnika naszych bohaterów otrzymał w komiksowej serii całkiem zgrabny origin, który wiązał go w sensowny sposób zarówno z samą rasą transformerów, jak i ich planetą, Cybertronem. W rzeczywistości była ona istotą zwaną Primusem, dawnym wrogiem Unicrona, który toczył z nim niekończącą się walkę — taki był też w komiksowej serii powód, dla którego Unicron dążył do unicestwienia domu Autobotow i Decepticonów. Jednak w serialu animowanym, w którego świecie funkcjonuje także i omawiany tutaj film nie znajdziemy śladu po tej historii, a sam Unicron otrzymał tam zupełnie inny origin. Nie zdradzę go tutaj, ale podpowiem, że można się z nim zapoznać we wspomnianym wcześniej odcinku trzeciej serii "Call of the Primitives". Jeśli zechcecie go obejrzeć (warto choćby z tego względu, że wizualnie prezentuje się naprawdę dobrze), miejcie na uwadze to, że po seansie Niszczyciel Światów nigdy nie będzie już tym samym Unicronem.

Gdzie główny bohater?

Film zadebiutował na ekranach kin 8 sierpnia 1986 roku (w Wielkiej Brytanii dopiero w Grudniu) i zaliczył spektakularną klapę. W efekcie zrezygnowano z wprowadzania do kina pełnometrażowego filmu o G.I. Joe i skierowano go prosto na rynek video. Porażka w kinach nie przeszkodziła Transformers the Movie w zyskaniu statusu filmu kultowego, przez wielu uważanego za szczytowe osiągnięcie telewizyjnego i kinowego odłamu marki. Przy okazji stał się także jednym z dwóch ulubionych filmów animowanych niżej podpisanego (o drugim opowiem przy innej okazji). Wciąż wracam doń z niezmienną przyjemnością, a gdy mowa o nostalgii, jest to jeden z pierwszych tytułów, jakie przychodzą mi do głowy w związku z czym prędzej czy później musiał zaistnieć w ramach niniejszej serii artykułów.

Transformers The Movie w Polsce ukazał się tylko na kasetach video (z marnym tłumaczeniem i Januszem Szydłowskim w roli lektora). Za granicę doczekał się szeregu wydań DVD i Blu-ray, zawierających bogate zestawy różnorakich dodatków, a także dwie wersje filmu — jedną w kinowym kadrowaniu 16:9, drugą w znanym z kaset video 4:3. Na szczególną uwagę zasługuje 30th Anniversary Edition wydane w USA (Shout Factory) i Wielkiej Brytanii (Manga Entertainment).

źródło: zdj. De Laurentiis / Entertainment Group