NOSTALGICZNA NIEDZIELA #71: Bestia

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu sięgamy po nieco zapomniane kino wojenne z późnych lat 80., film Bestia w reżyserii Kevina Reynoldsa.

Lata 80., konflikt w Afganistanie… pierwsze filmowe skojarzenie, jakie nasuwa się większości czytających te słowa, to zapewne "Rambo III". Nic w tym zresztą dziwnego i tyczy się to także niżej podpisanego. John J., jedna z największych (o ile nie największa) ikona kina akcji, likwidował komunistyczną zarazę równie skutecznie w Wietnamie, jak i w Afganistanie, ale tym razem nie o nim mowa. Jest jeszcze jeden, nieco zapomniany film, który porusza tematykę radzieckiej inwazji w sposób nieco poważniejszy i z pewnością bardziej realistyczny. Mowa tu o produkcji z 1988 roku w reżyserii Kevina Reynoldsa („Robin Hood: Książę Złodziei”, „Wodny świat”). Przedstawiono w niej losy załogi radzieckiego czołgu, który to po masakrze afgańskiej wioski oddziela się od reszty oddziału i błądząc wśród gór, staje się celem odwetowej akcji mudżahedinów. Na pierwszy plan wysuwa się dwóch członków załogi czołgu — mechanik Koverchenko (Jason Patric), który to z biegiem czasu z coraz mniejszym przekonaniem wykonuje rozkazy, oraz dowódca, Daskal (George Dzundza), któremu z kolei stopniowo, kolokwialnie rzecz ujmując, odbija szajba (bo inaczej to, co wyczynia nazwać trudno). Prócz tego mamy jeszcze trzech członków załogi (czyli o jednego za dużo, czołgi wykorzystywane przez radziecką armię w Afganistanie miały załogi czteroosobowe), ale ci robią głównie za tło, dodając przy okazji nieco kolorytu. Jeden z nich staje się dość istotnym elementem pewnego zwrotu akcji, ale… nie zdradzajmy za dużo, bo w przeciwieństwie do „Rambo III” tego filmu ktoś mógł nie widzieć. Prócz radzieckich czołgistów śledzimy też równolegle podążających ich śladem afgańskich bojowników, którym przewodzi świeżo upieczony Khan, Taj (Steven Bauer). Całość rozgrywa się w adekwatnej do sytuacji scenerii — zdjęcia powstały na terenie Izraela, również i sam czołg to izraelska, zmodyfikowana wersja radzieckiego T-55, natomiast wykorzystany w filmie śmigłowiec to w rzeczywistości maszyna francuska.

Mamy tu do czynienia z nad wyraz umiejętnie skleconym kinem wojennym, które wciąga i angażuje od początku do końca, nawet jeśli w pewnym momencie wyraźnie skręca ku znanym z wielu innych filmów schematom (nie będę tu jednak zdradzał szczegółów). Mocnymi stronami produkcji są zarówno postacie (w szczególności dwaj wymienieni wcześniej członkowie załogi czołgu), jak i stojąca na wysokim poziomie realizacja, w tym niestroniące od realistycznie pokazanej przemocy odwzorowanie tego, co rzeczywiście można zobaczyć na wojnie. Jedna z tego rodzaju scen na długo zostaje w pamięci, a oglądaniu jej towarzyszy niemal fizyczny ból. Podobnie jak w przypadku „Rambo III”, tak i podczas seansu „Bestii” trudno uniknąć refleksji związanej z tym, kto będzie „robił porządek” w Afganistanie kilkanaście lat później, no ale nie czas to ani miejsce, by się przy tym zagadnieniu dłużej zatrzymywać. Dość powiedzieć, że Rosjanie (którzy mówią w filmie po angielsku), choć dopuszczają się tu okrucieństw wobec miejscowych i w wojennej rozgrywce uciekają się do nieczystych chwytów (w stylu zatruwania sadzawek z wodą pitną), nie są jednak wszyscy przedstawieni jako jednoznacznie źli – jedni po prostu wykonują rozkazy, inni wykonywać ich za bardzo nie chcą, a że trafi się wśród nich także konkretny świrus… cóż, życie. Należy tu jednak wspomnieć, że scenarzyści pokusili się o nieco głębsze nakreślenie sylwetki dowódcy czołgu, wzbogacając go o przeszłość, która miała go ukształtować. Co prawda wiążą się z nią pewne nieścisłości chronologiczne, ale warto docenić starania. Daskal, w przeciwieństwie do wielu podobnych mu postaci staje się dzięki nim człowiekiem z krwi i kości, nawet jeśli mocno zwichrowanym. Zestawienie go z pełnym wątpliwości podwładnym daje solidne podłoże konfliktu i choć nie jest to nowatorski zabieg, to jednak diabeł tkwi w szczegółach. Nawet proste i klasyczne motywy da się poprowadzić tak, że miast nucić pod nosem „Ale to już było…” widz da się ponieść. I tak jest w tym przypadku. Całość zyskuje dodatkowo na przedstawieniu wydarzeń z perspektywy obu stron konfliktu — Taj i jego dylematy również nie powinny zostawić nas obojętnymi, szczególnie że to w zasadzie Afgańczyków przedstawia się tu jako tych "dobrych". Biorąc pod uwagę szereg wspomnianych zalet i to jak dobrze film znosi kolejne, powtórkowe seanse, byłbym skłonny nazwać „Bestię” jednym z lepszych (anty)wojennych filmów, jakie miałem okazję oglądać. Jest to też zapewne (sorry, czterej pancerni) najlepszy spośród tych z czołgiem na pierwszym planie. Dzieło Reynoldsa trzyma w napięciu do samego końca, nigdy nie staczając się przy tym w otchłań absurdu, jak to miało miejsce w finale „Furii” Ayera kilka lat temu.

Niestety omawiana wyżej pozycja, choć ze wszech miar godna uwagi, mocno ucierpiała na skutek zmian w zarządzie Columbia Pictures w trakcie produkcji – ich efektem była jedynie ograniczona dystrybucja kinowa. Również i sytuacja na rynku nośników domowych nie wygląda szczególnie ciekawie. Dobra wiadomość jest taka, że film ukazał się na DVD z polskimi napisami, które można (lub można było) kupić między innymi w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii. Jest też zła wiadomość – jak dotąd nie doczekaliśmy się wydania BD, co boli, tym bardziej że wspomnianemu DVD sporo brakuje do poziomu najlepszych wydań na tym przestarzałym nośniku.

źródło: zdj. Columbia Pictures