NOSTALGICZNA NIEDZIELA #72: Nosferatu - symfonia grozy

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu cofniemy się o niemal sto lat i sięgniemy po jeden z najsłynniejszych obrazów w historii X muzy. „Nosferatu - symfonia grozy” w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua. To perła niemieckiego ekspresjonizmu, zachwycająca nie tylko na poziomie akademickim, ale wciąż budząca uzasadniony lęk i głęboki niepokój. Zapraszamy do lektury naszego krótkiego omówienia tego wielowymiarowego niemego arcydzieła. 

Odkąd w 1897 roku ujrzał światło dzienne, słynny „Dracula” Brama Stokera, to stał się jedną z najchętniej eksplorowanych, przerabianych i niemiłosiernie eksploatowanych opowieści w historii, na gruncie kina przecinając drogi z niezliczonymi subgenre'ami — poczynając od melodramatu, przez pastiszowe komedie i kiczowate trójwymiarowe schlocki, na filmach Blaxploitation kończąc. Na samym początku, a więc nim przewędrował za ocean by na dobre, lub na złe stać się rolą życia aktora Beli Lugosi, transylwański hrabia zdążył jednak zapisać się złotymi zgłoskami na celuloidzie należącym do artystów Starego Świata, a konkretniej — tych reprezentujących słynne kino weimarskie. Niemieccy ekspresjoniści, do których należeli między innymi Fritz Lang („Metropolis”) i Robert Wiene („Gabinet doktora Caligari”) zasłynęli produkcjami niezwykle wystylizowanymi, irracjonalnymi i angażującymi każdy element diegetycznej przestrzeni do opowiadania historii głęboko wnikających w świat wewnętrznych przeżyć swoich bohaterów. Pośród reżyserów reprezentujących tenże niezwykły i kładący podwaliny pod następne sto lat rozwoju medium okres w dziejach kinematografii odnalazł się też Friedrich Wilhelm Murnau

Mimo że „Nosferatu - symfonia grozy” jest, technicznie rzecz biorąc trzecią (jeśli mielibyśmy liczyć zagubiony radziecki film z początku dekady oraz „Śmierć Draculi” — węgierską próbę zaadaptowania dzieła Brama Stokera z 1921 roku) ekranizacją epistolarnej powieści o wampirze, postrzega się ją jako jeden z pierwszych wielkich filmów grozy. Wobec powyższego stwierdzenia, interesującym może wydawać się, że niewiele brakowało by film F.W. Murnaua nie tylko nie powstał, ale i nie przepadł w mrokach historii, podzielając los tak wielu niemych dzieci wczesnej ery. Wszystko dlatego, że studiu Prana Films, dla którego miał powstać film, nie udało się uzyskać praw autorskich do zekranizowania powieści Brama Stokera i już na etapie organizacji produkcji pojawiła się konieczność wprowadzenia radykalnych zmian na poziomie scenariusza. Konsekwentnie, znany z „Draculi” Jonathan Harker stał się Thomasem Hutterem, Minę Harker przemianowano na Ellen Hutter, a tytułowego wampira (tutaj określonego mianem Nosferatu) - na hrabiego Orloka. Choć ogólna struktura wydarzeń „Draculi” — ukazująca w pierwszej kolejności podróż młodego Huttera do zamku w Transylwanii, a następnie jego uwięzienie, ucieczkę i ostateczną konfrontację z demonicznym hrabią — została względem pierwowzoru zachowana, alteracje pojawiły się nie tylko w umiejscowieniu akcji, ale i poszczególnych rozwiązaniach fabularnych i szeroko pojętym spektrum tematycznym (wspomnimy o tym poniżej). A jednak, mimo zmian, krótko po premierze „Nosferatu” w berlińskim Marble Hall w marcu 1922 roku, do sądu wpłynął pozew przeciwko Prana Films. Powódka — Florence Balcombe, wdowa po zmarłym kilka lat wcześniej Bramie Stokerze domagała się sowitego wynagrodzenia. Niekorzystny dla studia wyrok nie tylko doprowadził Prana Films do natychmiastowego ogłoszenia bankructwa, ale na domiar złego zakładał też zniszczenie każdej istniejącej kopii filmu Murnaua. A jednak, cudem unikając zagubienia, kilka kopii filmu udało się przesłać do USA, gdzie „Nosferatu - symfonia grozy” parę lat później otrzymało drugą szansę, a u progu nowej dekady zgodnie okrzyknięto go jednym z najlepszych obrazów w historii kina. Status tenże opowieść o hrabim Orloku utrzymuje po dziś dzień. 

nosferatu.jpg

Wspomnieliśmy powyżej o różnicach dzielących „Nosferatu” od książkowego pierwowzoru — abstrahując bowiem od niemal bliźniaczej konstrukcji, film Murnaua stawia tezy pozostające w zupełnie odrębnym i oryginalnym charakterze. O ile w „Draculi” Stokera można doszukiwać się dekadenckiego komentarza na stan podupadającego arystokratyzmu oraz metafor zepsutej seksualności, weimarska „Symfonia grozy” nie stanowi zaledwie parafrazy motywów źródłowych, a krytykę najlepiej odczytywalną właśnie na tle oryginalnej powieści. Nie ma bowiem najmniejszych wątpliwości, że „Nosferatu”, horror o wysysającym krew potworze to w gruncie rzeczy film o najbardziej uniwersalnym i najmniej metafizycznym spośród ludzkich lęków — śmierci. Posiłkując się tezami postawionymi w znakomitej analizie autorstwa Gilberta Pereza, w takim właśnie ujęciu film Murnaua można z powodzeniem postrzegać, jako alegorię egzystencjalnej kontemplacji, a konkretniej — operującą gęstym symbolizmem refleksję nad możliwymi postawami względem śmiertelności. Wampir funkcjonuje w filmie Murnaua w trzech różnych inkarnacjach, każdej reprezentującej inny stopień postrzegania ostatecznej samozagłady. W pierwszej kolejności koszmarny Nosferatu unaoczniony dzięki niezwykłej i wstrząsającej kreacji Maxa Schrecka jawi się jako odległa perspektywa. Dla lekkomyślnego Huttera — zbywalna i całkowicie abstrakcyjna. Dopiero gdy ten spojrzy prosto w białą jak kreda twarz biologicznego i bezrefleksyjnego zła (jak określiła to Magdalena Kamińska w swoim opracowaniu poświęconemu ewolucji kina grozy), śmierć nagle staje się niechcianym gościem w świadomości młodego bohatera. W kolejnym akcie, kiedy czarny okręt Śmierci — hrabiego Orloka, popychany niby ostatnimi oddechami śmiertelników, wpływa do wismarskiego portu, Nosferatu rozpływa się w powietrzu, stając się powszechnym i omnipotentnym elementem natury. Wreszcie, w finale dochodzi do ostatecznej indywidualizacji — oto reprezentacja pojedynczego istnienia mierzy się z własnym cieniem, uzbrojona w odwagę rodem z myśli Heideggera (którą film o kilka lat wyprzedza). Kontynuując różnicowanie względem „Draculi”, warto też zauważyć, że reżyser decyduje się w swojej tezie rozbić złudzenie oświeconego scjentyzmu — czyni to poprzez drastyczne okrojenie roli Van Helsinga (tutaj znanego jako profesor Bulwer). Pogromca wampirów, który w pierwowzorze Stokera bezpośrednio przyczynił się do pokonania tytułowego nieumarłego krwiopijcy, w „Nosferatu” jest zaledwie bezradnym świadkiem, załamującym ręce nad żniwem śmiercionośnej plagi. Podobnie nieobecne są w filmie treści religijne. Krzyż, stały element wampirycznej ikonografii, pojawia się w „Symfonii” tylko by podkreślić melancholię i wypełnić krajobraz świata dotkniętego kataklizmem Wielkiej Wojny.         

nosf_archway_2.jpg

Współcześnie „Nosferatu - symfonia grozy” nie jawi się zaledwie jako fascynująca lekcja kinematograficznej historii. Film Murnaua jest wizjonerskim formalnie, przepięknie zrealizowanym horrorem ostatecznym; za pośrednictwem motywów z opowieści Stokera dotykającym najbardziej podstawowego i pierwotnego lęku. W zgodzie z duchem ekspresjonizmu piękne kadry projektują osobną rzeczywistość, w której symboliczna droga przez most prowadzi wewnątrz siebie, do onirycznego kraju dziwnych głosów, rzeczywistości, w której łuk nad każdym przekraczanym progiem niepokojąco kojarzy się z nieustannie zbliżającym się wiekiem trumny.

Wydania Blu-ray z filmem „Nosferatu - symfonia grozy” bez problemu znajdziecie w większości europejskich krajów i USA, gdzie film doczekał się na niebieskim krążku dwupłytowej edycji deluxe w ramach serii Kino Classic od studia Kino Lorber films. Warto też wspomnieć o angielskim wydaniu od Eureka Entertainment, które podobnie jak amerykańska edycja trafiło do sprzedaży w 2013 roku i oferuje nam zremasterowaną wersję filmu. Niespełna sześć lat temu do sklepów trafiła także metalowa edycja wydania Eurki, ale aktualnie dostępna jest już wyłącznie na rynku wtórnym.

źródło: zdj. Film Arts Guild