NOSTALGICZNA NIEDZIELA #80: Dotyk zła

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu, na fali niedawnego artykułu poświęconego „Intruzowi”, opowiemy o innym, niezwykłym filmie Orsona Wellesa. Mowa tu o „Dotyku zła”. Zapraszamy do lektury.

„Mogę jedynie prosić byście przychylnie odnieśli się do wizualnego wzorca, któremu oddałem tak wiele długich dni pracy” – pisze Orson Welles w swoim otwartym liście do włodarzy studia Universal. Jest rok 1957, montaż „Dotyku zła” właśnie dobiegł końca. Staje się to bez udziału reżysera i scenarzysty, który zostaje bezpardonowo odsunięty od procesu postprodukcyjnego po przymusowym oddaniu w ręce producentów pierwszej „nieoszlifowanej” jeszcze wersji filmu. Welles, dla którego „Dotyk zła” jest pierwszym dużym hollywoodzkim filmem od ponad dziesięciu lat, przyznaje, że pracował nad montażem zbyt długo, a jednak nie ukrywa głębokiego żalu względem decyzji studia. Universal zatrudnia w jego miejsce Aarona Stella – przyszłego montażystę „Zabić drozda”. Aktorzy ponownie pojawiają się na planie, by nakręcić dodatkowe ujęcia – te mają pomóc widowni w łatwiejszej recepcji filmu, kluczowe sceny zostają skrócone, cała sekwencja filmu zostaje niezgrabnie zakryta kartą tytułową i wstępnymi napisami. Gdy wersja Stella jest niemal ukończona, Orson Welles zostaje zaproszony do studia i skonfrontowany ze zmianami. Choć bez większych nadziei, że może jeszcze wpłynąć na ostateczny kształt „Dotyku zła”, tego samego wieczoru artysta komponuje 58-stronicowy list, w którym wyszczególnia wszystkie zmiany, które winny być wprowadzone w filmie, by nadać mu oryginalny, zgodny z wizją reżysera układ. Warto dodać, że w trakcie seansu wersji Stella, Welles nie prowadzi notatek, a podczas tworzenia swojego długiego i pełnego zarówno taktu, jak i ewidentnego zawodu memorandum nie dysponuje dostępem do zasobów studia – każda sugestia dotycząca każdego ujęcia i jego właściwej formy pochodzi z pamięci, głębokiego zaangażowania i niezwykle wyraźnej wizji, którą umysł Wellesa posiada względem „Dotyku zła”. 

images-w1400-min.jpg

List przechodzi bez większego echa – dla pokoleń młodych twórców staje się jednak symbolem walki o twórczą niezależność. Metraż „Dotyku zła” z blisko dwugodzinnego zatrzymuje się na zaledwie 93-minutowym. Gdy w 1958 roku obraz trafia wreszcie do kin, Welles mówi, że ten „Dotyk zła” nie jest jego filmem. Jest to jego ostatnia hollywoodzka produkcja. Mimo kontrowersji i zmian film wkrótce osiąga status kultowego. Po latach tytułuje się go też mianem ostatniego wielkiego filmu noir. W 1976 roku Universal przygotowuje specjalną wersję – ta trwa 108 minut i zawiera rzekomo wszystkie, nieskrócone i oryginalne, sceny obrazu. Co ciekawe, wersja „reżyserska” nie zostaje w żaden sposób skonsultowana z Orsonem Wellesem, zawiera też wszystkie dokrętki przeprowadzone na zlecenie studia w 1957. Dopiero ponad dwie dekady później, Universal decyduje się na zmontowanie filmu zgodnie ze wszystkimi wskazówkami zawartymi w słynnym liście. Odrestaurowany i uformowany możliwie najbliżej wizji Wellesa, trwający ponad godzinę i pięćdziesiąt minut „Dotyk zła” trafia w ręce widzów. Dzieje się to, niestety, już po śmierci artysty.  

Może wydawać się dość osobliwym, że prosta historia, którą Welles w ciągu niespełna ośmiu dni zaadaptował z przeciętnej powieści „Badge of Evil”, stanie się kanwą tak długotrwałej batalii między reżyserem a studiem. Fabuła podąża za konfliktem dwóch policjantów – meksykańskiego i amerykańskiego. Obaj, Mike Vargas (Charlton Heston) i Hank Quinlan (w tej roli sam Welles w jednej ze swych najsłynniejszych kreacji), zostają uwikłani we współpracę, gdy po amerykańskiej stronie wybucha bomba ulokowana w bagażniku wozu po stronie meksykańskiej. Jakkolwiek intrygującym jawi się zarys fabularny, pierwotny motor narracji przez większość filmu funkcjonuje jako swego rodzaju red herring – tajemnica rodem z „Wielkiego snu”, której ścisłym zadaniem jest nie oparcie historii wokół opóźnianego rozwiązania, a zaprezentowanie i eksplorowanie sylwetek dwóch (anty)bohaterów. Szybko bowiem okazuje się, że „Dotyk zła” ma znacznie szersze ambicje aniżeli „zwykły” kryminał. Za pośrednictwem cynicznego Quinlana i praworządnego Vargasa film Wellesa opowiada o dwóch wizjach sprawiedliwości: jednej opartej na deontologicznym modelu postrzegania moralności, drugiej – konsekwencjonalnym (tj. opartym na maksymie „cel uświęca środki”). Wobec takiego czytania filmu, dwie strony amerykańsko-meksykańskiej granicy stają się symbolem przeciwstawnych i shakespearowsko tragicznych w skutkach metod postępowania. Wobec takiego czytania też, najistotniejszym oczekiwaniem wobec narracji „Dotyku zła” staje się odpowiedź na pytanie, który z bohaterów jest genialnym detektywem, a który – zaledwie kiepskim gliniarzem. Który – jeżeli którykolwiek – nie zdradza ostatecznie swoich wewnętrznych przekonań, a który staje się smutnym agentem paradoksu. Od strony wizualnej trudno sobie wyobrazić, że film powstawał w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Skomplikowane i niezwykle trudne do osiągnięcia długie, pojedyncze sekwencje (których Welles był mistrzem i prekursorem), operowanie na wielu planach w ramach jednego ujęcia poprzez komponowanie kadrów o niezwykłej głębi ostrości, podświadome manipulowanie widzami poprzez fascynujące zabiegi oświetleniowe i ustawienie kamery pod osobliwymi kątami – „Dotyk zła”, wsparty dodatkowo niezwykłą ścieżką dźwiękową Henry'ego Mancini, gwarantuje doświadczenie na poziomie głęboko emocjonalnym. Warto dodać, że choć to o pierwszym ujęciu mówi się w kontekście filmu Wellesa najwięcej – mowa tu o długiej i suspensywnej jeździe za „tykającym” samochodem – sam artysta wskazuje że sceną, z której jest najbardziej dumny, pozostaje sekwencja w domu podejrzanego Sancheza. Ta składa się z trzech wydłużonych części, kolejno przemieszczających aktorów w obrębie dusznego kadru, zaprojektowana tak, by wywołać przejmujące poczucie niepokoju i klaustrofobii (w czym miało pomóc między innymi zaimplementowanie w kadr sufitu – trudno sobie to wyobrazić, ale to właśnie dopiero Welles jako pierwszy kierował kamerę w jego stronę). 

48dswlsy-min.jpg

Jak wskazują interpretatorzy dorobku Wellesa, „Dotyk zła” przynajmniej kilkukrotnie zestawia konflikt Quinlana i Vargasa ze strukturą korridy – każda z trzech zwyczajowych faz kontrowersyjnej tradycji ma swój odpowiednik w strukturze narracji, a zakończenie budzi uzasadnione wątpliwości co do jej moralnej podstawy. Konsekwentnie, nim usłyszymy ostatnie „Adios” i na ekranie pojawią się napisy końcowe, film Wellesa nie zaoferuje łatwych odpowiedzi, pozostawiając widza w stanie skrajnego zagubienia i niepokoju – jak na najlepsze dzieła sztuki przystało, a ostatnie pytanie otrzyma podobną wagę, co finalny dialog „Obywatela Kane'a”.

„Dotyk zła” nie doczekał się na naszym rynku niestety nawet edycji DVD, ale na szczęście z pomocą przychodzą nam zagraniczni dystrybutorzy. Oczywiście produkcję znajdziecie w wersji Blu-ray na amerykańskim i angielskim rynku, ale warto przyjrzeć się przede wszystkim hiszpańskiej i czeskiej edycji, które wyposażone są w polskie napisy.

81SSlDPeBiL._SL1500_.jpg

źródło: zdj. Universal Pictures