NOSTALGICZNA NIEDZIELA #96: TOP 5 filmów Stevena Seagala

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, niekiedy pomijane czy też zapomniane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś proponujemy mały ranking filmów z jednym z upadłych gwiazdorów kina akcji – Stevenem Seagalem.

Prócz dwóch najważniejszych ikon kina akcji lat 80. i 90., jakimi niewątpliwie byli Schwarzenegger i Stallone, pojawiło się w tamtych czasach kilku śmiałków, którzy z lepszym lub gorszym skutkiem próbowali powtórzyć ich osiągnięcia. Zazwyczaj kończyło się na kilku umiarkowanych sukcesach, po czym przychodził koniec dobrej passy i lądowanie w rejonach kina klasy B czy też kategorii „prosto na VHS”. O ile o filmach Dolpha Lundgrena zawsze chętnie się rozpisuję, a z filmografii Van Damme’a już mało co pamiętam, a wracam ledwie do kilku pozycji, tak jest jeszcze jeden osobnik, którego filmografię, a przynajmniej jej pierwszy, kinowy etap poznałem całkiem nieźle. Tak jakoś wyszło, że i na półce kilka spośród tych filmów wylądowało, więc od czasu do czasu do nich wracam, nie są to jednak (z jednym wyjątkiem) pozycje, którym byłbym skłonny poświęcić osobne artykuły w naszym cyklu. Stąd też pomysł na niniejsze zestawienie pięciu najlepszych (moim zdaniem, ma się rozumieć) filmów akcji, w których to w roli głównej wystąpił Steven Seagal.

Nim jednak przejdziemy do sedna, słów kilka o osobie naszego „senseia” Seagala. Zacznijmy od tego, że ów osobnik (choć oczywiście w zakresie sztuk walki w pewnym stopniu uzdolniony), skrajnie zadufany w sobie posiadacz ego, którego rozmiarom nie dorównuje nawet jego utuczone cielsko, mógłby z powodzeniem uchodzić za jednego z najzabawniejszych przedstawicieli gatunku ludzkiego, a cała jego kariera byłaby idealnym materiałem na solidną komedię. We własnym przekonaniu Seagal zdaje się być niepokonanym pół-bogiem (stąd tytułowanie go boskim Stevenem w dalszej części tekstu), któremu w bezpośredniej konfrontacji nikt nie jest w stanie podskoczyć, a odzwierciedleniem tego jest znakomita większość produkcji z jego udziałem. W przeciwieństwie do takiego Bruce’a Willisa czy Van Damme’a, którzy zazwyczaj zbierają solidne baty, nim ostatecznie wyjdą zwycięsko ze stojących przed nimi wyzwań, Seagal ma w zwyczaju rozkładać swych przeciwników bez większego wysiłku, sam z kolei krwawi tylko od święta. W tym miejscu warto jednak zaznaczyć, że nie samym kinem Seagal żyje – co jeszcze ciekawego wyczyniał boski Steven prócz grania w filmach? Odkopałem kilka ciekawostek, oto i one.

Gdy swego czasu przyszło mu poprowadzić odcinek „Saturday Night Live”, nasz nieoceniony sensei wpadł na genialny pomysł, by w skeczu wcielić się w postać terapeuty pracującego z ofiarą gwałtu, który… sam również usiłuje ją zgwałcić. Ku jego rozczarowaniu, zamysłu nie pozwolono mu zrealizować, odbił to sobie jednak w prawdziwym życiu – zarzutów o molestowanie pod jego adresem nie brakowało. W międzyczasie zmieniał też żony, ale zgubiłem wątek w okolicach czwartej, nie jestem więc pewien, ile ich ostatecznie było. Boski Steven zwykł utrzymywać, że podobnie jak spora część postaci, w które się wciela w swoich filmach, swego czasu współpracował z CIA i należał do Navy Seals – jeśli jednak wierzyć słowom niejakiego Gary’ego Goldmana, byłego najemnika, a także wspólnika Seagala, nic z tego nie było prawdą.

Goldman skomentował Seagala następująco:

Gdyby dać mu kompas i mapę z zaznaczoną odległą o 5 mil restauracją, z pewnością umarłby z głodu.

Podobno podczas swego pobytu w Japonii boski Steven, jeśli wierzyć jego słowom, mierzył się ze zbirami yakuzy – jego pierwsza żona, Miyako Fujitani, ma jednak na ten temat odmienne zdanie. Jest także Seagal rzekomo kolejnym wcieleniem siedemnastowiecznego buddyjskiego mnicha... Nie wypada nie wspomnieć również o jego karierze muzycznej, w końcu wydał dwie bluesowe płyty. Był także stróżem prawa w reality show „Steven Seagal: Lawman” oraz „trenerem” MMA, przypisującym sobie zasługi wyszkolenia Andersona Silvy. Miał go nauczyć kopnięcia, które sam wynalazł. Istny człowiek renesansu.

A skoro już jesteśmy przy nieziemskich wręcz umiejętnościach Stevena w dziedzinie sztuk walki, warto tu wspomnieć o incydencie z udziałem koordynatora kaskaderów, Gene’a Lebella. Zaledwie chwilę po tym, kiedy sensei z całą stanowczością stwierdził, że nikt nie jest w stanie go obezwładnić, Lebell uznał za stosowne to zrobić i to na tyle skutecznie, by pozbawić go przytomności. Z kolei Sylvester Stallone wspomina sytuację na pewnej imprezie, gdzie Jean Claude Van Damme zmęczony ciągłymi komentarzami Seagala o tym, jak to sensei byłby go w stanie załatwić jednym palcem, zaproponował mu sparing. Do walki stulecia niestety nie doszło, a cała sytuacja skończyła się tajemniczym zniknięciem boskiego Stevena.

Przytoczone wyżej fakty to tylko przysłowiowy wierzchołek góry lodowej. Jest tego znacznie więcej, ale że miało być o filmach, to czas najwyższy wracać do tematu. Miejmy nadzieję, że doczekamy się kiedyś produkcji opartej na prawdziwej historii boskiego Stevena, a tymczasem rzut oka na jego najbardziej udane filmy – raz jeszcze podkreślam, jest to czysto subiektywny ranking i jako taki może się okazać nieco kontrowersyjny. No to zaczynamy…

MIEJSCE 5 – „Wybraniec śmierci” („Marked for Death”, 1990)

W pierwszym z wyróżnionych filmów Seagal wciela się w agenta DEA, Johna Hatchera, który wraca z misji w Kolumbii w rodzinne strony, ale nie dane mu jest zaznać odpoczynku. Wkrótce dochodzi do krwawej konfrontacji z gangiem Jamajczyków, któremu przewodzi niejaki Screwface – szaman kultywujący mieszankę afrykańskich i karaibskich wierzeń. W efekcie nie tylko sam Hatcher, ale i jego najbliżsi stają się celem gangu. Wszyscy wiemy, czym się taka sytuacja musi skończyć i jak się nietrudno domyślić – sensei  nie dopuści, byśmy poczuli się rozczarowani.

Trzeci film Seagala, prócz standardowego (i całkiem efektownego) łamania kości, ma do zaoferowania przede wszystkim ciężki i mroczny klimat, na który spory wpływ ma wykorzystanie wspomnianych uprzednio elementów religijnych. Przez jamajskie akcenty trudno uniknąć tu skojarzeń z „Predatorem 2”, a w epizodzie zobaczymy Teri Weigel – tę samą panienkę z rozkładówki Playboya (i przyszłą gwiazdę porno), która tak ochoczo ujeżdżała narkotykowego bossa w kontynuacji filmu z Arnoldem. W filmie zalicza występ także Joanna Pacuła.

MIEJSCE 4 – „Liberator 2” („Under Siege 2”, 1995)

W 1995 roku Seagal powrócił do roli kucharza i ex-komandosa Caseya Rybacka, w którą po raz pierwszy wcielił się trzy lata wcześniej. Tym razem zamiast na pokładzie okrętu wojennego, akcję osadzono w pociągu, którym to nasz bohater podróżuje w towarzystwie swej bratanicy (Katherine Heigl). Tak się nieszczęśliwie składa, że ich środek transportu zostaje przejęty przez terrorystów, którzy we współpracy z pewnym geniuszem komputerowym, uprzednio zatrudnionym przez rząd USA, próbują wykorzystać do swych niecnych celów wyposażonego w potężną broń satelitę. Oczywiście nie spodziewają się tego, że ich plan się widowiskowo rypnie, kiedy tylko sensei Seagal weźmie sprawy w swoje ręce. Wbrew obiegowej opinii, mówiącej o tym, że to pierwszy „Liberator” zalicza się do szczytowych osiągnięć boskiego Stevena, osobiście preferuję jednak drugą odsłonę. Choć to kolejny film z rodzaju „szklanopułapkopodobnych”, to jednak lepiej od poprzednika wykorzystuje swoje miejsce akcji i potencjał tegoż, a sam sensei otrzymuje tu przeciwnika, który przynajmniej sprawia wrażenie kogoś, kto mógłby mu zrobić krzywdę, choć wszyscy wiemy, jak się skończy ich spotkanie. O ile z części pierwszej pamięta się głównie wyskakującą z tortu Erikę Eleniak i karykaturalnego Tommy’ego Lee Jonesa, a kolejne podejścia do filmu w moim przypadku kończyły się zazwyczaj wzmożonym ziewaniem i narastającym znudzeniem, tak już drugie spotkanie z Caseyem Rybackiem wypada zdecydowanie zgrabniej, nawet jeśli psują je nieco kiepskie efekty specjalne w trzecim akcie. Sporym minusem pozostaje także brak kultowego kucyka.

MIEJSCE 3 – „Wygrać ze śmiercią” („Hard to Kill”, 1990)

Pierwszy film z Seagalem, jaki miałem okazję oglądać, na trwałe zapisał mi się w  pamięci – historia przypomina nieco początek „Kill Billa”. Policjant Mason Storm dostaje w swoje ręce dowody na nieczyste zagrywki pewnego kandydata na senatora (Bill Sadler). Niestety ten się o tym dowiaduje i nakazuje zlikwidować niewygodnego stróża prawa. W wyniku ataku ginie żona naszego bohatera, a on sam ciężko ranny trafia do szpitala. Kolejne lata spędza w śpiączce, a gdy się wreszcie obudzi, zabiera się za niedokończone sprawy sprzed lat. Pomaga mu dawny kumpel z policji i pielęgniarka (w tej roli Kelly LeBrock – ówczesna żona Seagala), dzieki której zdołał wydostać się ze szpitala.

Mamy tu co najmniej kilka typowych scen z cyklu „Seagal łamie ręce, nogi i karki”, jak również inny klasyk z repertuaru senseia:  „Seagal odkłada broń i kozaczy”, a także pamiętną sekwencję finałową z akcją przy stole bilardowym i zabawą w chowanego („Vernon, oh Vernon!”). Co prawda, do pewnego momentu akcja jest tu nieco ograniczona i dopiero pod koniec na dobre się rozkręca, ale nie psuje to odbioru całości.

MIEJSCE 2 – „Szukając sprawiedliwości” („Out for Justice”, 1991)

Czwarty film Stevena i drugie miejsce na podium (choć tylko o włos za liderem – do końca się wahałem co do ostatecznej kolejności) – dostałem kiedyś DVD na walentynki, wzruszam się zawsze, gdy o tym pomyślę. Tym razem Seagal wciela się w Gino Felino, zamieszkującego na Brooklynie policjanta o włoskich korzeniach. Gdy jego partner zostaje zamordowany przez oszalałego i wiecznie naćpanego gangstera Richiego (William Forsythe urodził się, by zagrać tę rolę), nadchodzi pora wyrównania rachunków. Gino rozpoczyna poszukiwania, a przyświeca mu tylko jeden cel – posłać mordercę do wszystkich diabłów. Po drodze odwiedza kolejne osoby powiązane ze swoim celem (co pozwala mu rzucić nieco światła na motywy nim kierujące), by wreszcie stanąć z nim oko w oko i zrobić to, co zrobione być musi. „Szukając sprawiedliwości” to zdecydowanie czołówka całej filmografii boskiego Stevena – jest ostro, jest brutalnie, jest naprawdę krwawo. Jest też dość przewidywalnie i trudno spodziewać się jakichś zaskoczeń, ale to już cecha charakterystyczna większości filmów z Seagalem (może poza jednym, ale o tym innym razem). Choć nie brakuje tu typowej dla filmografii senseia rzezi i łamania kości, to całość ma jednocześnie dość wyraźny posmak sensacyjnego kina gangsterskiego z włoskim akcentem.

MIEJSCE 1 – „Nieuchwytny” („The Glimmer Man”, 1996)

No i dochodzimy do miejsca pierwszego, które, jak przypuszczam, może się okazać najbardziej kontrowersyjną pozycją na tej liście. Nic jednak na to nie poradzę, że to właśnie do tego filmu spośród wszystkich, w których Steven występuje w roli głównej, wracam najchętniej. Seagal gra tutaj Seagala, który tylko dla niepoznaki przedstawia się jako Jack Cole, jest praktykującym (i wyraźnie się z tym obnoszącym) buddystą, policjantem (i byłym agentem CIA przy okazji) prowadzącym śledztwo w sprawie tajemniczego seryjnego mordercy. Jak się jednak okazuje, sprawa nie jest taka oczywista, jakby się mogło wydawać, bowiem ktoś zaczyna się podszywać pod psychopatę, żeby załatwić swoje ciemne sprawki. Tym razem boski Steven dostaje też partnera (w tej roli Keenan Ivory Wayans), co kwalifikuje film do kategorii „Buddy Cop Movie” i staje się okazją do wprowadzenia pewnej dozy humoru, który w sumie całkiem nieźle działa i jest jednym z plusów tej produkcji. Kolejnym wyróżnikiem „Nieuchwytnego” jest wyczuwalne nawiązywanie klimatem (przynajmniej w kilku scenach z początku) do „Se7en” – może to przypadek, ale film miał premierę w rok po arcydziele Finchera (z którym oczywiście nie może się równać, ale wciąż nie mogę się pozbyć tego skojarzenia) więc kto ich tam wie.  Co ciekawe, z początku założeniem studia było stworzenie filmu nieco bardziej rozbudowanego niż typowy Seagal-movie, czegoś bardziej na kształt „Last Boy Scout” (gdzie obok Bruce’a Willisa wystąpił inny z braci Wayansów – Damon), ostatecznie jednak docięto film do standardowych 90 minut, rezygnując już na etapie zdjęć z kilku planowanych, nieco bardziej efektownych i budżetożernych sekwencji. Wśród atrakcji, jakie nas czekają, prócz miejscami całkiem zabawnych dialogów na linii Seagal-Wayans, mamy oczywiście kilka klasycznych scen z łamaniem odnóży, cięciem ludzi kartą kredytową (!) czy przestrzeliwaniem kończyn celem wydobycia zeznań. Całkiem niezłą rolę ma tutaj Brian Cox, a finałowa konfrontacja zalicza się do najcięższych spośród tych, w jakich sensei miał okazję brać udział – w pewnym momencie po celnie wyprowadzonym ciosie… to niewiarygodne, ale jednak… krew pociekła mu z nosa. Bodaj jedynym rozsądnym wytłumaczeniem tej sytuacji jest to, że dublerem przeciwnika boskiego Stevena, który ten cios wyprowadził, musiał być Chuck Norris.

 

W drugiej połowie lat 90. (czyli po „Nieuchwytnym”) kariera Seagala była już nieprzerwanym staczaniem się po równi pochyłej, toteż straciłem jakiekolwiek zainteresowanie jego kolejnymi dziełami. Z tego, co mi o nich wiadomo, z czasem coraz częściej zastępowali senseia dublerzy, a tyczyło się to nie tylko scen akcji, ale praktycznie wszystkich scen, w których nie było widać jego twarzy. Zdarzały się nawet sytuacje tak kuriozalne, jak podkładanie mu głosu przez dublerów, a gdy kilka lat temu wystąpił w dwóch filmach, w których wcielał się w rolę snajpera, pojawiły się teorie mówiące o tym, że już tylko takie role otrzymuje, bo na plan dowożą go wózkiem widłowym i składają w odpowiednim miejscu.

To wszystko oczywiście przesadzone, złośliwe i niewybredne docinki, faktem jednak pozostaje, że z pozycji gwiazdora kilku kasowych hitów kina akcji na przestrzeni lat Seagal przetoczył się z hukiem na samo dno filmowego świata, stając się przy okazji istnym pośmiewiskiem. Potwierdzenie tego stanowią rozliczne artykuły, które przeglądałem, zbierając ciekawostki do niniejszego tekstu (swoją drogą całkiem interesująca lektura). Jak nisko by jednak Steven nie upadł, nie można zanegować tego, że w swoim czasie wystąpił w kilku niezłych filmach i na stałe zapisał się w pamięci fanów kina akcji ery VHS.

Wracając do powyższego zestawienia – jak widać, zabrakło w nim „Nico” (za którym nigdy nie przepadałem), „Liberatora” (już wspomniałem dlaczego) oraz filmu, który ze wszystkich produkcji z Seagalem lubię, co prawda, najbardziej, ale z pewnych względów niespecjalnie pasował mi do tego zestawu i pewnie przypomnę go innym razem (chodzi tu oczywiście o „Krytyczną decyzję”). Zachęcam do przedstawiania swoich TOP 5 w komentarzach.

Co się zaś tyczy wydań płytowych: w Polsce wydano na Blu-ray (z napisami PL) jedynie „Wybrańca śmierci”. Pozostałe cztery filmy w wersji z polskimi napisami znaleźć możemy na DVD. O ile mi wiadomo, tytułów tych nie dotknęła cenzura, której ofiarą padło kilka europejskich wydań filmów z Seagalem. Jeśli nie potrzebujemy polskiej wersji, to sensownym pomysłem wydaje się zestaw pięciu filmów z Seagalem na Blu-ray, w skład którego wchodzą „Wybraniec śmierci” i „Liberator 2” (resztę zestawu stanowią „wielcy nieobecni” powyższego rankingu, czyli „Liberator”, „Nico” i „Krytyczna decyzja”, przy czym „Nico” jest zaopatrzony w polskie napisy). „Szukając sprawiedliwości” trzeba niestety dokupić oddzielnie, z kolei „Nieuchwytny” dopiero w styczniu tego roku ukazał się na Blu-ray w Hiszpanii.

zdj. Warner / 20th Century Fox