Robert Bloch „Psychoza” – recenzja książki

„Psychoza” kultowego amerykańskiego autora wprawionego w opowieściach kryminalnych i fantasy, Roberta Blocha, od paru tygodni spoczywa na półkach polskich księgarń. Jak wypada nowe wydanie popularnej historii grozy, która zainspirowała Alfreda Hitchcocka do stworzenia jednego z najsłynniejszych filmów w historii kina? Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją jednej z ostatnich pozycji wydawnictwa Vesper – tym razem również w formie wideo

Spójrzmy razem na okładkę „Psychozy”. Przerażające, spróchniałe domostwo o mansardowym dachu i czterech kondygnacjach wyrasta ze wzgórza jak groteskowy neo-gotycki nagrobek, okryty aurą zepsucia i makabry. To siedziba Normana Batesa i – rzecz oczywista – jego ukochanej mamy, kobiety, której ponure dziedzictwo zamyka się w krzyku wiolonczeli i frenetycznych ujęciach opadającego noża. Kalifornijski dom z piernika – jak określają go co złośliwsi znawcy architektury – stanowi w istocie jeden z najsłynniejszych elementów scenografii w historii kina. Dzięki filmowi Hitchcocka, każdego roku, od ponad pół wieku, straszy setki turystów przewijających się przez muzealną część studia Universal. Poza posłużeniem złowrogą aparycją, w ujęciu opowieści o Batesie budynek pełni jednak znacznie szerszą rolę, niż można by się było spodziewać.

Robert Bloch pisał „Psychozę” pozostając pod ścisłym wpływem ówczesnych pop-psychologicznych trendów i freudiańskiej teorii o trójdzielności ludzkiego umysłu. Zainspirowany rzeczywistym przypadkiem niejakiego Eda Geina – sympatycznego everymana, a zarazem seryjnego zabójcy i nekrofila – autor postawił sobie zadanie wzniesienia powieści ponad konwencję hardboilowego akcyjniaka. Konsekwentnie, w jego „Psychozie” miało zabraknąć powierzchownej sensacyjności, a najciekawsze zwroty akcji miały odbywać się wewnątrz jaźni bohaterów. Norman Bates, w powieści nie młody przystojniak, a otyły, łysiejący socjopata, mieszka na wzgórzu w staroświecko urządzonym domu swojej matki. Gdy nie zajmuje się chorą rodzicielką i nie prowadzi rodzinnego motelu, bohater zaczytuje się w książkach o czarnej magii, traktatach teozoficznych i bestialskiej pornografii. Kiedy indziej, zamknięty w piwnicy, z pasją oddaje się wypychaniu zwierząt. Po tym, jak nóż mamy odnajduje pierwszą ofiarę, Norman, troskliwy syn, ukrywa poćwiartowane ciało i dba, by na szaloną schizofreniczkę nie spadła odpowiedzialność. Bloch starannie, nieco nawet zbyt starannie, wytłumaczy psychologię bohatera w kilkustronicowej ekspozycji wieńczącej powieść. Najciekawsze jest wszelako to, czego autor nie mówi czytelnikom wprost, a podsuwa w warstwie dekoratywnej. Spójrzmy raz jeszcze na dom Batesów. Bloch umyślnie rozmieszcza akcję na trzech kondygnacjach, każdej będącej wyraźną manifestacją innej sfery freudiańskiej psychiki. Na parterze, odzwierciedlającym Ego, a więc jaźń i świadomość, Bates spędza najwięcej czasu, oddaje się lekturom i przyjmuje nieoczekiwanego gościa. Pierwsze piętro to domena matki – jej sypialnia. Jest tu też pokój Normana, nieprzypadkowo wciąż wyglądający dokładnie tak, jak wtedy, gdy ten był nastolatkiem. W warstwie symbolicznej powieści ta część domu reprezentuje Super-Ego – miejsce, z którego na świadomość Batesa naciskają patologiczne wartości nabyte w procesie dojrzewania. Ostatni element scenografii – piwnica to Id, zbiornik pierwotnych popędów i impulsów, dyktowanych podświadomym dążeniem do przyjemności. To tutaj Bates zajmuje się swoim hobby i to tutaj nieudolnie usiłuje zaprosić nieświadomą niczego Mary Crane. W swoich późniejszych dziełach Freud wskazuje, że granica każdej ze sfer jest płynna, wymyka się jednoznacznej strukturze. U Roberta Blocha narracja zachęca do udziału w psychoanalizie, a dekonstrukcja Normana Batesa, a zwłaszcza jego dotkniętej kompleksem Edypa seksualności, odbywa się na wielu płaszczyznach, często fascynująco zakamuflowanych. Co więcej, choć trudno mówić o nadmiernej uniwersalności, gdy przedmiotem lektury są losy szalonej kobiety ucinającej ludziom głowy pod prysznicem, autor umiejętnie wplata w powieść motywy podważania własnej tożsamości i integralności. „Nikt z nas nie jest tak naprawdę w pełni normalny” – mówi w pewnym momencie jedna z bohaterek. Bloch skutecznie uziemia historię, jako grawitacji używając bliźniaczych mechanizmów ludzkiej psychiki.

08vhiil5-min.jpg

W obliczu przeróżnych wniosków płynących z lektury „Psychozy” warto jednak zaznaczyć, że powieść Blocha to przede wszystkim thriller, który warstwę psychologiczną wykorzystuje celem konstruowania wyrafinowanej gry z czytelnikiem. Autor ma w zanadrzu imponujący zestaw literackich narzędzi – niedopowiedzenia, luki narracyjne, introspektywne monologi, retardacje i zmiany perspektywy każą nieustannie kwestionować nadchodzące rozwiązanie. Każą oczywiście w teorii, bo sześćdziesiąt lat po tym, jak Bloch, a następnie Hitchcock pierwszy raz zszokowali widownię ostatecznym twistem, zakończenie „Psychozy” należy w zasadzie do wiedzy ogólnej. Czy to źle? Niekoniecznie. Znajomość osobliwej triady żyjącej wewnątrz umysłu Normana Batesa pozwala na podejście do lektury nieco inaczej – analitycznie wobec warsztatu Blocha, jak i wobec samej fabuły. Dość będzie powiedzieć, że obserwowanie poczynań i rojeń bohatera wiąże się z niemałym suspensem, a dzięki lekkiemu, sprawozdawczemu językowi Blocha lektura jest szybka i nie mniej ekscytująca niż ponad pół dekady temu. Do sukcesu przyczynia się również forma, w jakiej owa lektura jest zaprezentowana. Dla bibliofilów obcowanie z kolejnymi pozycjami wydawnictwa Vesper jest jak otwieranie ekskluzywnego albumu winylowego. Szczególne wrażenie robią w tym kontekście makabrycznie dosłowne ilustracje Krzysztofa Wrońskiego, które wizualizują to, czego Hitchcockowi zabroniła ówczesna cenzura.

Gdy sukces „Psychozy” stał się niezaprzeczalnym faktem, Bloch dopisał kontynuację, a w przestrzeni ekranizacji odnalazło się miejse i na sequel, i na sequel sequela, i na remake, o którym wszyscy z pewnością woleliby zapomnieć. Niezależnie od zalet i walorów artystycznych, każdy z postproduktów faworyzował akcję i spychał głębię narracyjną na trzeci plan – wciąż obecny, ale oddalony. Przymknijmy więc oko na wszystko, co nastąpiło po roku 1959, i po raz ostatni popatrzmy na okładkę oryginalnej „Psychozy”. Na pierwszym piętrze wciąż świeci się światło. Oto pierwsza i ostatnia opowieść o Normanie Batesie, która stanowi niemal doskonale zamkniętą całość. Krótka, efektywna i mroczna kontemplacja o winie, paranoi i szaleństwie.

Ocena: 5/6

Gdzie kupić?

Pełny przegląd ofert

Książkę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vesper.

źródło: zdj. Wydawnictwo Vesper