Saga o Potworze z Bagien tom 3 - recenzja komiksu

Kilka tygodni temu recenzowaliśmy dla Was finalny tom „Kaznodziei” Gartha Ennisa i Steve'a Dillona. Tym razem natomiast, kontynuując cykl pożegnań z legendami komiksu, po raz ostatni wracamy na mokradła Luizjany, by opowiedzieć o wrażeniach z lektury kultowej „Sagi o Potworze z Bagien” według scenariusza Alana Moore'a („Strażnicy”, „V jak Vendetta”).

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych Alan Moore wziął na swoje kreatywne barki niezwykłe (i bez najmniejszych wątpliwości, dla każdego innego scenarzysty komiksowego – całkowicie niewykonalne) zadanie. Na przełomie roku 1986 i 1987, Brytyjczyk prowadził jednocześnie dwie regularne serie wiwisektujące amerykańską rzeczywistość z wnikliwością, której – jak zauważa Stephen Bisette – pozazdrościć mógłby mu niejeden rodzimy, amerykański autor. Serie, które w przyszłości miały stać się powszechnie sakralizowanym kanonem powieści graficznej. W pierwszej kolejności mowa tu oczywiście o dystopijnych „Strażnikach”, wynajdujących w dwunastu zeszytach multiwymiarowego runu nowy, przełomowy język historii superbohaterskich. W drugiej – o „Sadze o Potworze z Bagien”, która dopraszała się godnej cody wobec galerii koszmarów odsłoniętych w ramach tak zwanego „Amerykańskiego gotyku” i spójnie charyzmatycznego, comiesięcznego ciągu dalszego. Co więcej, tworzeniu niektórych spośród tych ostatnich kilkunastu zeszytów najsłynniejszego runu „Swamp Thinga” towarzyszyła wyczerpująca „pisarska blokada”, z którą Moore zmagał się po apokalipsie wieńczącej rozdziały zebrane w drugim tomie. „W dziedzinie horroru zrobiłem już wszystko” – mówił podobno wtedy autor, pytany o tematyczne i gatunkowe kierunki, którymi od tej pory miała wędrować świadomość Aleca Hollanda. Konsekwentnie, na etapie otwierającego tom trzeci zeszytu 51. narracja „Potwora z Bagien” rozpoczyna swoistą przemianę – powoli zrzuca skórę wstrząsającej opowieści grozy i przyobleka znamiona odważnego science-fiction, a jeszcze celniej – science-fantasy. Powoli – ponieważ nim Potwór przewędruje przez dziwną kosmologię Moore'a i zmierzy się z fantasmagorycznymi mieszkańcami innych planet i płaszczyzn egzystencjalnych, autor raz jeszcze zmierzy czytelnika z koszmarami przemocy domowej i dojmująco ludzką nieumiejętnością godzenia się ze stratą. Zacznijmy jednak od początku.

W następstwie „końca świata” Potwór z Bagien powraca do Houmy w Luizjanie, by odkryć, że mimo przywrócenia równowagi rzeczywistości, jego prywatny świat legł w gruzach. Abby tymczasem trafia do betonowej dżungli Gotham City, gdzie czeka na nią pełen paradoksów proces sądowy oparty na zarzutach popełnienia „przestępstw przeciwko naturze”. Odprawiwszy Constantine'a w krótkim zwieńczeniu „Amerykańskiego gotyku”, wściekła świadomość Hollanda wnika w jednolitą jaźń przyrody i rusza śladem ukochanej, pozostawiając za sobą pas wściekłej zieleni. Tyle w zasadzie można powiedzieć o wydarzeniach kolejnego arcu bez rujnowania zwrotów fabularnych (z tego względu polecam również pominięcie przedmowy). Dość będzie powiedzieć, że jeden z nich (główny, popychający serię na nowe tory), jakkolwiek przeprowadzony z właściwą autorowi poetycką dramaturgią, wydaje się następować nieco zbyt szybko w odniesieniu do ostatniego razu. Zupełnie jakby Moore nie widział innego mechanizmu na uzasadnienie międzyplanetarnej podróży, w którą chce zabrać Potwora. Do niezwykle ciekawej wariacji crossoverowego spotkania dochodzi natomiast przy okazji zderzenia Hollanda z Batmanem w „Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich”. Na pierwszy rzut oka Swamp Thing występuje tu niejako w roli klasycznego antagonisty Człowieka-Nietoperza, choć motywacja Potwora i narracyjny środek ciężkości umieszczają Mrocznego Rycerza i jego okutą w dychotomię krucjatę w nieco innej niż zwykle perspektywie.

sop-t3-plansza-01-min.png

Abstrahując od indywidualnego wrażenia, jakie raz jeszcze pozostawiają przepiękne, deliryczne projekty wyobraźni rysowników: Johna Totlebena i Ricka Veichta, „Saga o Potworze z Bagien” zawsze mogła pochwalić się znakomicie ekspresywnym powiązaniem warstwy wizualnej z emocjami obficie wypływającymi ze scenariusza. W tym zakresie szczególnie imponujące wydają się dynamiczne layouty zeszytu nr 55 – objętego symetryczną, kompozycyjną klamrą i skupiającego się (w najbardziej intymny do tej pory sposób) na postaci osamotnionej Abigail – na kilka zeszytów wysuniętej do roli protagonistki zbioru. W rozdziałach mniej zorientowanych na nadprzyrodzonego Potwora z Bagien, Moore decyduje się również na przywołanie kilku postaci z zamierzchłej przeszłości „Sagi”. Liz Tramayne i psychopatyczny Dennis Barclay otrzymują w trzecim tomie wstrząsającą, tematycznie wpasowującą się w krajobraz „Amerykańskiego gotyku” opowieść. Wstrząsającą o tyle, że opartą na prawdziwej, zupełnie nienadprzyrodzonej historii odległej krewnej Alana Moore'a – kobiety przez kilkanaście lat więzionej we własnym domu i przyzwyczajanej przez własnego męża do najprymitywniejszych warunków egzystencji. Kobiety, która nawet po śmierci swego oprawcy żyła w stanie całkowicie oderwanego od społeczeństwa, katatonicznego zezwierzęcenia. Jak można sobie wyobrazić – Brytyjczyk odnajduje w prawdziwych zdarzeniach pokłady upiornej groteskowości, naturalnie wpisującej się w świat, w którym Potwór z Bagien nigdy nie był prawdziwym „potworem”.

Gatunkowa przemiana, o której wspomnieliśmy wcześniej, znajduje swoistą apoteozę w utopionym w indygo „Moim Niebieskim Raju”. Przełomowy zeszyt 56 to błękitna elegia o utraconym życiu i piękna refleksja nad „kinetyczną sekwencją krótkich pojedynczych kadrów” składającą się na fakturę umykających wspomnień. Mimo deklarowanego przez Moore'a znudzenia opowieściami grozy, „Raj” niesie ze sobą również reminiscencję głęboko introspektywnego, psychologicznego horroru, z której słynęła do tej pory seria. Ta, w ramach niejakiego pożegnania, pozostawia czytelnika w stanie osobliwego niepokoju, na równi z najlepszymi momentami blisko czteroletniego runu. Od kolejnego zeszytu „Swamp Thing” na dobre wejdzie na terytorium science-fiction i – na podobieństwo homerowej „Odysei” – zabierze Aleca Hollanda w długą (i pełną szalonej ikonografii S-F lat osiemdziesiątych) podróż do domu. Podczas tejże, awatar Zieleni spotka między innymi podróżującego promieniem Zeta, Adama Strange'a – bohatera wyciągniętego przez Moore'a z niewyczerpanej czeluści zapomnianych sylwetek uniwersum DC. Z powrotem na Ziemi (nim stery nad scenariuszem serii na dobre przejmie dotychczasowy rysownik Rick Veitch) czeka nas piękne i słodko-gorzkie zakończenie, spójne dla serii i narracji ustalanej przez Moore'a od 1984 roku.

sop-t3-plansza-02-min.png

Podsumowanie

Choć rozpoczynający się w październiku 1987 roku dwuletni run Ricka Veitcha miał zyskać aprobatę czytelników i wprowadzić mnóstwo organicznych wzbogaceń dla świata Zieleni, dla wielu (w tym dla autora niniejszej recenzji) esencjonalna opowieść Aleca Hollanda rozpoczęła się i zakończyła wewnątrz plansz opatrzonych liryczną narracją będącą przejawem nieskończonej wyobraźni Alana Moore'a. Tom trzeci to – mówiąc krótko – wspaniała i nieustępująca w niczym poprzednim zbiorom konkluzja tej przepięknie surrealistycznej karuzeli koszmaru i szaleństwa. Wysiadającym stałym bywalcom sugeruje się szybką powtórkę. Nowi – nie macie najmniejszego pojęcia, na co się piszecie.

6
Scenariusz
+5
Rysunki
6
Tłumaczenie
6
Wydanie
4
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność - stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

kpSYnKxmqaWYlaqfWGao,saga_o_potworze_03-072.jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach Swamp Thing #51-64 (od sierpnia 1986 roku do września 1987 roku).

Specyfikacja

Scenariusz

Alan Moore

Rysunki

Rick Veitch, John Totleben, Tom Yeates

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

376

Tłumaczenie

Jacek Drewnowski

Data premiery

5 grudnia 2018

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źrodło: Egmont