Seans na kwarantannie: „Lament”

Z domu nie wyjdziecie, do kina nie pójdziecie. Pozostaje zatem odwrócić uwagę w stronę zaległych produkcji oferowanych przez serwisy streamingowe. Tych natomiast jest na platformach tyle, że i trzy koronawirusy moglibyśmy przetrwać, a Netflix wciąż przerywałby napisy końcowe, by wmanipulować nas w kolejny seans. No i fajnie. Tylko trzeba jeszcze dobrze trafić. W tym miejscu pojawia się nasza nowa mini (miejmy nadzieję) seria. Przedwczoraj polecaliśmy Wam średniowieczny biopic z bajecznym Chrisem Pinem w roli głównej. Dziś będziemy operować w kręgach nieco bliższych obecnym klimatom i omówimy krótko „Lament”, znakomity południowokoreański horror, który od pewnego czasu możecie znaleźć na Netfliksie.

Jong-goo jest policjantem w Gokseong, małym prowincjonalnym miasteczku w Korei Południowej. Niewiele się tu na co dzień dzieje, toteż służbowy telefon informujący, że zmarła żona od „tego, co sprzedaje żeń-szeń”, nie wzbudza większych emocji. A przynajmniej do momentu aż Jong-goo nie przybywa na miejsce zbrodni i nie odkrywa, że nieszczęsna kobieta padła ofiarą makabrycznego zabójstwa. Wkrótce w miasteczku pojawia się więcej ciał, a tajemnicza choroba zdaje się zmieniać mieszkańców w bezmyślne ghoule. Nasz antybohater (w tej roli znakomity Kwak Do-won) zaczyna podejrzewać, że plaga może mieć coś wspólnego z tajemniczym przybyszem, który zatrzymał się w chacie w lesie.

„Lament” otwiera obraz starego rybaka (wówczas nie wiemy, kim naprawdę jest) zarzucającego wędkę nieopodal Gokseong. Metafora, która zyska na znaczeniu dopiero w późniejszych częściach filmu, jest o tyle nośna, że bardzo szybko wykracza poza treść i z łatwością daje się połączyć z praktyką podjętą przez samego reżysera. Hong-jin Na nie szczędzi czasu, by zarzucić na widownię przynętę. W jego przypadku jest nią nie diabelskie opętanie, a konwencyjny miszmasz i pozornie lekka, nieco nawet drwiąca z podejmowanych tropów, atmosfera. Mimo stylistycznej odrębności, inspiracje, które przyświecają Hong-jin Na, stają się, zwłaszcza w pierwszej połowie metrażu, doskonale czytelne. Film raz ogląda się niczym kolejną wariację „Egzorcysty”, raz krwawy zombie-horror, a kiedy indziej – luźne kino buddy cop z gliniarzami-fajtłapami w stylu Edgara Wrighta. W kluczowych momentach wyziera zaś z „Lamentu” wielce posępna metafizyczna alegoria, bezlitosna i niezmiernie przenikliwa. Mieszanka generuje zaś energię – im bardziej pośmiejemy się z niecodziennych bohaterów, tym mocniej później zadrżymy nad ich, spoiler alert, losem. A bywa ten film naprawdę straszny, choć nie uświadczymy w nim ani jednego jump-scare'a czy nieeleganckiej reprodukcji.

31486DCA-4380-46D4-9E62-0B4673C2369D.jpeg

Warto dodać, że granice między konwencjami, którymi Na toruje sobie drogę przez wyrównaną narrację, są w „Lamencie” całkowicie płynne. Reżyser niewiele sobie robi z poprawności, zachowawczości czy dotrzymywania wierności względem jednej obranej ścieżki. Co więcej, nie zatrzymuje się też na efektownym zestawianiu ze sobą kolejnych gatunków filmowych. Gdy w miasteczku, w którym każdy jest z sąsiadem za pan brat, przybywa trupów, i tych żywych, i tych nieżywych, nieufne spojrzenia padają na obcego szamana, który jest, nieprzypadkowo, Japończykiem. „Lament” zwraca wówczas uwagę na nieprzepracowane historyczne traumy dzielące Koreę z jej dawnym wschodnim ciemiężycielem. Prospołeczne inklinacje uwidaczniają się też w innej scenie. Gdy zrozpaczony protagonista opowieści szuka pomocy w kościele, duszpasterz kieruje go do szpitala, a wzmianki o wpływie demona kwituje diablo ironicznym: „jeśli go nie widziałeś, to czemu wierzysz, że istnieje”. Zamiast usankcjonowanej religii, skutki w rzeczywistości Na przynoszą praktyki szamańskie i przebrzmiałe czarnoksięstwo. Instytucjonalizm wpisuje się w tyleż wielobarwny co wadliwy kolaż, tematyczny tygiel, z którego reżyser wyciąga czytelne i niezmiernie gorzkie wnioski.

Otrzymujemy tu kino niełatwe, pełne symboli, dygresji i niedomówień. Finał, w połączeniu z otwierającym cytatem z ewangelii według św. Łukasza, uwidacznia zaś to, że Hong-jin Na zaprojektował „Lament” niczym współczesną parabolę – uniwersalną opowieść o naiwności, strachu, nieufności i złu w jego przeróżnych manifestacjach. Odczytajmy ją jak chcemy: jako bolesną karmiczną przestrogę, przypowieść o walce dobra ze złem albo po prostu wysmakowaną fantazję o koreańskich duchach i japońskich demonach. W żadnym przypadku nie będziemy zawiedzeni.

Ocena: 5/6

Film „Lament” możecie obejrzeć na platformie Netflix w rozdzielczości Full HD i oryginalnym dźwiękiem lub polskim lektorem w formacie Dolby Digital 5.1.

zdj. 20th Century Studios