„Superman” tom 7: „Bizarrowersum” – recenzja komiksu

W sierpniu zadebiutował siódmy już tom serii „Superman” z DC Odrodzenia pod tytułem „Bizarrowersum”. Czy warto sięgnąć po album zamykający nowe przygody rodziny Człowieka ze stali? Sprawdźcie naszą recenzję.

Duet twórców, Patrick Gleason i Peter J. Tomasi, po zakończeniu bardzo dobrze przyjętej serii „Batman i Robin”, wydawał się być świetnym i naturalnym wyborem na zespół kreatywny serii „Superman” w ramach DC Odrodzenia. Przeniesienie punktu ciężkości historii z typowych, niekończących się starć ze złoczyńcami na relację rodzinną było czymś, czego Człowiek ze stali potrzebował. Przypomnieć należy, że po tragicznej śmierci młodego Clarka Kenta z inicjatywy New 52 (nasze Nowe DC Comics) zastąpiła go starsza wersja tego bohatera, która powróciła po wydarzeniu „Convergence” bogata w żonę i syna Jonathana. Mieliśmy więc z jednej strony problemy mocno obyczajowe, z drugiej problemy z brakiem zaufania członków miejscowej Ligi Sprawiedliwości oraz sporo supermocy w tle. Formuła zadziałała bardzo dobrze, a wydania zbiorcze „Syn Supermana” i „Pierwsze próby Superboya” nadały przygodom Clarka i jego rodziny niespotykanej świeżości i kameralnego charakteru. Od tamtego czasu dostaliśmy historię stanowiącą hołd dla „Multiversity” Granta Morrisona, starcie z Manchesterem Blackiem, gościnny występ Parallaxa – awatara strachu wprost z historii o Zielonych Latarniach – oraz odwiedziliśmy wraz z całą rodziną Kentów i Lexem Luthorem planetę Apokolips. Przed nami siódme i ostatnie wydanie zbiorcze runu tego zespołu kreatywnego, czyli mniej więcej odpowiednik finału sezonu serialu. Jak więc podsumowali swoją opowieść panowie Gleason i Tomasi?

Na tom składają się jednozeszytowa historia „Niekończąca się walka”, trzyzeszytowa historia tytułowa „Bizarrowersum” oraz jednozeszytówki „Prawda, sprawiedliwość, rodzina” oraz „Dla tych, którzy służą”. W „Niekończącej się walce” Clark spóźniony na imprezę urodzinową opowiada o tym, jak został złapany w bombę czasową Vandala Savage'a i przemierzał przeszłość i przyszłość w różnych swoich wcieleniach, próbując powrócić do teraźniejszości. Opowieść staje się pretekstem do przedstawienia na całostronicowych kadrach Supermana znajdującego się w charakterystycznych momentach swoich historii, począwszy od lat 30. dwudziestego wieku poprzez lata 50. pełne szalonych, kosmicznych historii do granic alternatywnych linii fabularnych przedstawiających przyszłość. Konstrukcyjnie bardzo sprytny zeszyt rysujący cienką linię fabularną pomiędzy wszystkimi wersjami przyszłymi i alternatywnymi Supermana, łącząc ją w przygody jednej ikonicznej postaci. Dopiero „Bizarrowersum” popycha dalej wątki, które porzuciliśmy wraz z końcem ostatniego tomu. Jonathan Kent – Superboy – wraz z koleżanką Kathy bez wiedzy Supermana (a jakże) wykorzystują portal istniejący pod miasteczkiem Hamilton do obserwowania równoległych rzeczywistości. W czasie połączenia z dziwną, skrzywioną wersją świata, w którym Jon obserwuje Boyzarro, odwróconą wersję siebie samego, coś idzie nie tak, jak powinno, i po chwili obiekty z równoległej rzeczywistości zaczynają przenikać do naszej. Wywołany efekt może się skończyć katastrofalnie, bowiem rzeczywistość Bizarro rządzi się odwróconymi prawami zarówno w komunikacji językowej, jak i odwróceniem konceptów i praw fizyki. Do tego w rzeczywistości Bizarro trwa starcie pomiędzy Legionem Ubawu (miejscowa wersja Legionu Zagłady) z Superwrogami (odwróconą wersją Ligi Sprawiedliwości) i ciężko powiedzieć, która ze stron jest „dobra” w klasycznym ujęciu tego określenia. Nasi bohaterowie będą musieli spróbować uratować alternatywną, wykrzywioną wersję świata, o ile jest to jeszcze możliwe, a Superman wkraczając do akcji będzie się musiał ponownie zetrzeć ze swoją odwróconą wersją – Bizarro.

superman-t7-plansza-02.jpg

Ta historia jest po prostu zła. Koncept Bizarro jako odwrotności Supermana ma już ponad 50 lat i o ile bywał on przedstawiany jako nieudany klon Człowieka ze stali, to częściej zamieszkuje on własną, sześcienną planetę pełną przeciwieństw znanych nam bohaterów. Mieszkańcy planety Bizarro komunikują się w charakterystyczny sposób albo poprzez zaprzeczenie właściwego komunikatu, albo użycie w wypowiedzi określenia przeciwnego do zamierzonego. Powyższe działa również w ramach onomatopei, choć nie jest jasne, czy działa również przy regułach funkcjonowania dobra i zła. Tym sposobem przez trzy zeszyty deszyfrujemy dymki dialogowe bohaterów, próbując się w tym wszystkim połapać, podczas gdy już po kilku pierwszych kadrach ze sprytnego konceptu założenie tej historii staje się irytującą, powtarzaną w nieskończoność łamigłówką (wyrazy uznania dla tłumacza, bo musiała to być droga przez mękę). Do tego trzeba pamiętać, że motyw Bizarro oznacza taką dozę przeciwieństwa w prawach tworzonego świata, jaką scenarzysta sobie zażyczy, bowiem owe przeciwieństwa są kreślone z perspektywy czytelnika i jego wiedzy, a nie bohaterów tego świata. Nie spekulujemy więc, co by było, gdyby Superman posiadał przeciwne do autentycznych cechy i jak wpłynęłoby to na świat ale wychodzimy od znanego czytelnikowi status quo i odwracamy to, co chcemy, albo raczej – co chce odwrócić scenarzysta. Bizarro ma więc rodzinę – Boyzarro i swoją Loiz – jest leniwy i nie chce mu się działać w ramach drużyny Superwrogów, którzy w sumie za nim nie przepadają. Świat ulega destrukcji, ponieważ – w sumie – Bizarro go nie ratuje. Od przybycia naszych bohaterów do świata Bizarro historia wykoleja się do tego stopnia, że ciężko ją śledzić aż do chaotycznego zakończenia. Gdzieś pod warstwą fabuły poukrywane są żarty z funkcjonowania w tym świecie przeciwieństw znanych nam motywów i postaci, ale to trochę za mało, żeby pociągnąć całość. Nie przepadam za tym rozdziałem przede wszystkim za brak logicznych granic budowania świata, a w konsekwencji wypełnianie wszelkich dziur wytrychem fabularnym w postaci właśnie niejasnych zasad funkcjonowania tej rzeczywistości. Ostatecznie niby są jakieś konsekwencje przedstawionych wydarzeń, ale obstawiam, że nikt poza tym runem nie będzie o nich pamiętał.

Wydanie zbiorcze starają się ratować dwa ostatnie zeszyty, które przedstawiają ostateczną przeprowadzkę rodziny Kentów z Hamilton do Metropolis oraz domknięcie wątku z początku serii poprzez sprowadzenie do teraźniejszości Kapitana Storma, pozostawionego w latach czterdziestych na wyspie dinozaurów. Znowu gramy bardziej wątkami obyczajowymi na superbohaterskim tle, traktując o nieuchronności zmian, o tym, że zwykle są dobre, i o tym, że zawsze należy dotrzymywać danych obietnic. Ten kameralny finał stara się spiąć klamrą poszczególne wątki dotychczasowych historii i wychodzi mu to całkiem sprawnie, choć sprawia wrażenie nieco pośpiesznie przeprowadzonego.

superman-t7-plansza-01.jpg

Oprawa graficzna to w zasadzie mieszanka dobrze znanych w tej serii sterylnych, pełnych delikatnie przerysowanej ekspresji prac Patricka Gleasona (poza wspomnianym „Batman i Robin” również „Green Lantern Corps: Recharge”) oraz szczegółowych i brudnych, ale bogatych w dynamizm prac Douga Mahnkego („Batman: Człowiek, który się śmieje”, „Batman Metal” zeszyty „Dziki Gon” i „Zagubiony”). Zaskoczeniem na graficzny minus jest kilka stron z ostatniego zeszytu poświęconego głównej historii, na których rysunki Mahnkego stają się przeraźliwie niedbałe, nieczytelne i odstają od reszty historii. Nie przesądzając, czy to kwestia szkiców, czy tuszysty – jeżeli ideą było zobrazowanie chaosu w Bizarrowersum i przelanie go na frustrację czytelnika, to gratuluję, świetna robota, choć nadal wizualnie ciężkostrawna.

Wydanie polskie to miękka oprawa ze skrzydełkami w powszechnie znanym już standardzie. Dodatków nie uświadczymy, no chyba że zaliczymy dwie strony zapowiedzi nowych serii, startujących już po oficjalnym zakończeniu inicjatywy DC Odrodzenie. Trochę szkoda, zważywszy, że w wydaniu zbiorczym dostajemy wyłącznie treść sześciu oryginalnych zeszytów, bez okładek, o okładkach alternatywnych już nie mówiąc.

Podsumowanie

Niezależnie od tego, czy ten tom jest intencjonalnie zakończeniem opowieści zespołu kreatywnego Gleason/Tomasi, czy pośpiesznym zamykaniem wątków w przeddzień końca epoki Odrodzenia DC i przekazania serii okołosupermanowych Brianowi Michaelowi Bendisowi – całościowo, nie jest to dobra pozycja. Statystycznie połowa zawartości tego wydania okazała się co najwyżej niezła, natomiast nie tego się spodziewałem po konkluzji historii z odrodzeniowym Supermanem. Mam świadomość, że pewnie wielkie wydarzenia, które zdarzyły się niezależnie od woli twórców i zamieszały odrobinę w status quo (takie jak „Superman: Odrodzony” czy „Superman Action Comics: Efekt Oza”), mogły ich pozbawić wyjściowych narzędzi fabularnych, a to przełożyło się na realizację pierwotnych planów. Nie zmienia to jednakże faktu, że pierwotna siła serii wytraciła się z czasem i przeistoczyła w ogrywanie utartych rodzinnych motywów w jednozeszytówkach na zmianę z dłuższymi, coraz mniej angażującymi historiami. Szkoda, bo początek był naprawdę świetny. Za rogiem nowe fabularne otwarcie dla Człowieka ze stali, przez które może jeszcze zatęsknimy za ciepłym, rodzinnym Supermanem.

Oceny końcowe

3
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
4
Wydanie
3
Przystępność*
+3
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność - stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

kpSYnKxmqaWYlaqfWGao,cover_rebirth_superman_tom_07_72dpi.jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach Superman Vol. 4 #42 - 45 (maj-czerwiec 2018 roku) i Superman Special Vol. 3 #1 (czerwiec 2018 roku).

Specyfikacja

Scenariusz

Patrick Gleason, Peter J. Tomasi

Rysunki

Patrick Gleason, Doug Mahnke, Scott Godlewski

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

kolor

Liczba stron

132

Tłumaczenie

Jakub Syty

Data premiery

21 sierpnia 2019 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źrodło: Egmont / DC Comics