Todd McFarlane „Spider-Man” – recenzja komiksu

23 maja swoją premierę miał komiks „Spider-Man”, będący zbiorem klasycznych zeszytów autorstwa Todda McFarlane’a. Jak wypada sentymentalny powrót do lat 90. i czasów magazynu TM-Semic? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Lato 1991. W jednej z miejscowych księgarni natknąłem się na cztery stosiki komiksów, które natychmiast przykuły moją uwagę – były to sierpniowe wydania „Supermana”, „Batmana”, „Punishera” i „Spider-Mana”. Na okładce tego ostatniego Pajączek z sąsiedztwa unosi policyjny radiowóz. Kupiłem (w zasadzie to poprosiłem o to rodziców), przeczytałem, wsiąkłem na kolejne pięć lat. Zarówno zdobiąca okładkę ilustracja (nawiązująca zresztą do innej słynnej okładki), jak i cała zawartość tego zeszytu od TM-Semic wyszły spod ręki artysty, który już zawsze miał mi się kojarzyć z Człowiekiem-Pająkiem. Niezwykle szczegółowe, staranne ilustracje o niepowtarzalnym charakterze, miejscami z lekka karykaturalne, charakterystyczne pozy naszego bohatera, większe niż zazwyczaj oczy, no i sieć. Cała masa sieci. Nikt nie rysował Spider-Mana tak, jak Todd McFarlane. Kiedy niecały rok później okazało się, że zakończył on swą współpracę z serią „The Amazing Spider-Man”, a co za tym idzie – także i na polskim rynku zagościły komiksy rysowane przez innych (Erik Larsen, Sal Buscema), zniknął gdzieś ten niepowtarzalny charakter i klimat pierwszych komiksów ze Spider-Manem, jakie dane mi było czytać. Na szczęście McFarlane nie powiedział ostatniego słowa. Jak się okazało, aspiracje artysty rosły z czasem. W końcu przestał czuć się dobrze w roli kogoś, kogo zadaniem jest zilustrowanie historii wymyślonych przez innych – zapragnął spróbować swych sił także jako scenarzysta. I tę szansę otrzymał. Pierwszy numer nowej serii, którą McFarlane napisał i narysował, ukazał się USA w sierpniu 1990 roku. Polscy czytelnicy po raz pierwszy mieli okazję zapoznać się z nią na łamach wydanego przez TM-Semic Mega Marvel 1/93. Kolejna historia McFarlane’a pojawiła się u nas już miesiąc później, w listopadowym numerze „Spider-Mana”. Jak się wkrótce okazało, współpraca autora z wydawnictwem nie układała się najlepiej. Wciąż czuł się ograniczany, czy to w zakresie fabuły, poruszanej tematyki, czy postaci, które mógł wykorzystać w swych historiach. Wszystko to pociągało za sobą zniechęcenie do pracy i niedotrzymywanie terminów. Trudności te narastały, skutkując ostatecznie rezygnacją McFarlane’a po numerze 16., w którym to ocenzurowano jeden z jego kadrów. Po zakończeniu współpracy z Marvelem, utworzył on nowe wydawnictwo Image Comics, gdzie zaczął pracować nad własną serią „Spawn”. My jednak zatrzymamy się przy jego Spider-Manie, który to w maju tego roku doczekał się zbiorczego wydania w Polsce za sprawą wydawnictwa Egmont. Przyjrzyjmy mu się bliżej.

spider-mant1-plan-1f-min.png

Wydanie zawiera wszystkie zeszyty z serii „Spider-Man” narysowane i napisane przez Todda McFarlane’a (to jest 1-14 oraz 16.) oraz stanowiący dokończenie historii z ostatniego numeru, „X-Force” #4 (który jednak obszedł się już bez udziału Todda). Te szesnaście zeszytów składa się na pięć niepowiązanych ze sobą fabularnie osobnych historii. Pierwsza z nich to „Udręka” („Torment”), doskonale znana wszystkim tym, którzy w latach 90. zaczytywali się w semikach. Już na pierwszy rzut oka widać, w jakim kierunku zmierza McFarlane. Od strony wizualnej mamy do czynienia z tym, do czego przyzwyczaił nas na łamach serii „The Amazing Spider-Man”, choć cechy charakterystyczne stylu artysty zdają się tu być nieco bardziej podkręcone. Jest szczegółowo, jest bardzo mrocznie, jest… jeszcze więcej sieci. Sama fabuła, szczególnie jak na liczącą ponad 100 stron historię, nie jest szczególnie rozbudowana. Mamy tu tak naprawdę całonocne, brutalne i ciężkie starcie Spider-Mana z Lizardem, kontrolowanym przez tajemniczą postać powiązaną z kimś, o kogo istnieniu Peter Parker z pewnością wolałby zapomnieć. Konfrontacja przeplatana jest z imprezową nocą Mary Jane, a także retrospekcjami dostarczającymi czytelnikowi wiedzy o wszystkim, co potrzebuje wiedzieć. Nawet jeśli „Udręka” byłaby pierwszym komiksem o Spider-Manie, jaki wpadł nam w ręce, ba, nawet gdybyśmy jakimś cudem nie znali tej postaci, nie powinniśmy się poczuć zagubieni. W swoim debiucie w roli scenarzysty Spider-Mana, McFarlane nie stawia na historię, lecz na atmosferę. Na szczęście tę ostatnią buduje znakomicie. Czytelnik ma tu możliwość obserwować sytuację z perspektywy bohatera, poznać jego myśli, niemal poczuć jego ból. A tytułowa udręka zdaje się nie mieć końca. Jeśli tylko uda nam się wczuć w sytuację, lektura dostarczy niezapomnianych wrażeń.

Druga historia to dwuczęściowe „Maski”. Tym razem w roli antagonisty zobaczymy obdarzonego demonicznymi mocami (i wyglądem przy okazji) Hobgoblina, z kolei sprzymierzeńcem naszego bohatera stanie się Ghost Rider. Również i tym razem nie należy spodziewać się lekkiej rozrywki. Brutalne morderstwa w imię nieokreślonej wyższej siły, okaleczenie dziecka czy to, za co Ghost Rider karze schwytanego złoczyńcę… Wszystko to w adekwatnie mrocznej szacie graficznej. Nawet zwycięstwo trudno tu nazwać happy endem. Widać, jaki charakter McFarlane postanowił nadać tej serii i konsekwentnie realizuje tę wizję. Czytając „Maski” nietrudno zresztą o skojarzenia ze „Spawnem”. Osobiście nie przepadam za tematyką demoniczną, a to głównie dlatego, że czy to filmy, czy komiksy ją poruszające, zazwyczaj nie dają rady stworzyć i utrzymać należytej atmosfery. Omawiana tutaj historia, choć fabularnie prosta, nadrabia klimatem, będąc od dawien dawna jednym z pierwszych przykładów na udane podejście do tej tematyki, jakie przychodzą mi do głowy.

Pięcioczęściowe „Spojrzenia”, to z kolei historia detektywistyczna. Peter Parker na polecenie szefa Daily Bugle wyjeżdża do położonej w północnej Kanadzie miejscowości, w której w tajemniczych okolicznościach giną chłopcy. Podejrzewa się udział legendarnej „Wielkiej Stopy”, którą w tym wypadku okazuje się Wendigo – bestia, której korzenie wywodzą się z indiańskiej mitologii. Prócz Spideya, zainteresowany wyjaśnieniem sprawy jest także Wolverine, mamy więc okazję śledzić przygody obu bohaterów usiłujących dojść prawdy. Tym razem scenariusz jest już nieco bardziej złożony, co jednak niekoniecznie oznacza, że lepszy. W pewnym momencie historia zaczyna się nieco dłużyć, a sam finał nie do końca satysfakcjonuje i sprawia wrażenie skleconego na szybko. Potęguje to wrażenie fakt, że w ostatniej części opowieści rysunki McFarlane'a robią się jakby nieco bardziej niedbałe, co widać szczególnie w przypadku postaci Wendigo.

spider-mant1-plan-2f-min.png

Czwarta historia, „Sub-City” – w której nasz Pajączek z sąsiedztwa wikła się w sprawę znikających z ulic bezdomnych, co zaprowadzi go do miejskich kanałów – zdaje się kontynuować tendencję zapoczątkowaną przez finał „Spojrzeń”. Scenariuszowo jest znów bardzo prosto, ale brakuje tu tej „iskry” cechującej „Udrękę” czy w nieco mniejszym stopniu „Maski”. Konfrontacja z mieszkańcami podziemnego miasta oraz pełniącym rolę głównego antagonisty Morbiusem nie budzi większych emocji, a jej rozwiązanie jest... po prostu jest. Można je skwitować wzruszeniem ramion. Na dokładkę pretekst, by ponownie odziać Spider-Mana w czarny kostium, jest doprawdy słaby, z czego w pewnym momencie zdaje sobie sprawę także i sam bohater.

O ile czwarta historia, mimo widocznego spadku formy, daje się jeszcze bezboleśnie czytać, tak już serwowany na deser „Sabotaż” trudno nazwać inaczej niż pomyłką. Fabułę tej nieprzystającej do całej reszty prezentowanych tu opowieści można streścić tak: X-Force walczą z Juggernautem... i jest tam także Spider-Man. I tyle. Jako że ten cross-over stanowi kontynuację „X-Force” #3 (w którym Spider-Mana nie było), zostajemy wrzuceni w środek akcji jedynie ze słowem wyjaśnienia odnośnie poprzedzających wydarzeń. Udział Spider-Mana nic tu tak naprawdę nie wnosi, jest on niczym więcej jak przypadkowym gościem na tej imprezie. Irytuje za to pozioma orientacja paneli – „Sabotaż” musi się widać wyróżniać pod każdym możliwym względem. Zamknięcie historii, jak wcześniej wspominałem, pochodzi z „X-Force” #4 (rysuje Rob Liefeld) i jest jeszcze słabsze niż jej początek, a udział Spider-Mana ogranicza się do dziewięciu kadrów.

W ramach dodatków otrzymujemy dość obszerną notkę autorstwa Todda McFarlane'a odnośnie motywów, jakie nim kierowały, gdy kończył pracować nad serią „The Amazing Spider-Man”; „Niezmutowany raport” Petera Sandersona, charakteryzujący artystę i pooczątki nowej serii; humorystyczny komiks nabijający się ze sposobu, w jaki McFarlane rysuje Pajączka (będą go pamiętać ci, którzy czytali pierwszy Mega Marvel od TM-Semic), a także galerię ilustracji z okładek serii oraz czarno-białych wersji paneli pochodzących z poszczególnych zeszytów.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o tłumaczeniu Bartosza Czartoryskiego. Nie mam do niego jakichś większych zastrzeżeń, aczkolwiek (szczególnie w historii „Maski”) drażniło mnie swego rodzaju, jakby to ująć... „upotocznienie” języka (choćby „synek” w miejsce „małego”), w stosunku do tłumaczenia Arka Wróblewskiego. Jednak zestawiając wydanie TM-Semic z nowym, nie jestem w stanie jednoznacznie wskazać zwycięzcy. Jedne kwestie brzmią lepiej w starej wersji, inne – w nowej.

Porównanie tłumaczenia: po lewej – Egmont, po prawej – TM-Semic

Podsumowując: zawartość omawianego albumu to typowa równia pochyła. Zaczynamy od znakomitej „Udręki”, by przez dobre „Maski”, wciąż jeszcze niezłe „Spojrzenia”, takie sobie „Sub-City” dotrzeć do zupełnie już kiepściutkiego „Sabotażu”. Ten spadek poziomu psuje, niestety, ogólne wrażenie z odbioru całości, ale należy zaznaczyć, że warto sięgnąć po ten album już choćby tylko dla samych dwóch... niech będzie trzech pierwszych historii. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że McFarlane przeliczył się tu nieco z siłami (a może to po prostu efekt postępującego zniechęcenia do pracy nad czymś, nad czym mimo wszystko nie miał pełnej kontroli?). Być może zamiast rzucać się na głębokie wody i samemu prowadzić nową serię należałoby prezentować historie okazjonalnie, gdy pojawi się naprawdę dobry pomysł? Być może ktoś znający jego dalszą twórczość, choćby takiego „Spawna”, mógłby rzucić jakieś światło na tę sprawę. Na domiar złego spadkowi jakości scenariuszy towarzyszy też wspomniany uprzednio spadek poziomu ilustracji. Proszę nie zrozumieć mnie źle, McFarlane cały czas trzyma tu wysoki poziom, ale, w moim subiektywnym odczuciu, jest jednak widoczny pewien regres w stosunku do znakomicie wyglądających dwóch pierwszych opowieści. Również w kwestii przystępności dla tych, którzy nie są zaznajomieni z postaciami pojawiającymi się w poszczególnych historiach, każda kolejna wypada gorzej niż „Udręka” (a już szczególnie fatalny również i pod tym względem „Sabotaż”). Mimo tych zastrzeżeń, choćby już dla samej atmosfery, jaką udało się stworzyć w dwóch pierwszych historiach za sprawą znakomitych ilustracji, polecam to wydanie wszystkim fanom Spider-Mana, a weteranom z czasów Semica, do których sam się zaliczam, w szczególności.

Oceny końcowe

+3
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
+4
Przystępność*
+4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

kpSYnKxmqaWYlaqfWGao,spider_man_okladka.72.jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach: Spider-Man Vol. 1#1-14 i #16 (sierpień 1990 roku - wrzesień 1991 roku i listopad 1991 roku) oraz X-Force Vol.1 #4 (listopad 1991 roku).

Zachęconych recenzją odsyłamy do wpisu Todd McFarlane „Spider-Man” – prezentacja komiksu, w którym znajdziecie obszerną galerię zdjęć oraz prezentację wideo.

Specyfikacja

Scenariusz

Fabian Nicieza, Todd McFarlane, Rob Liefeld

Rysunki

Todd McFarlane, Rob Liefeld

Przekład

Bartosz Czartoryski

Oprawa

twarda

Liczba stron

416

Druk

kolor

Format

170x260 mm

Wydawnictwo oryginału

Marvel Comics

Data premiery

23.05.2019

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źrodło: zdj. Egmont / Marvel