„W głębi lasu” – recenzja serialu. Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy

Od dzisiaj na platformie Netflix możecie oglądać polski serial oryginalny pod tytułem „W głębi lasu” będący adaptacją bestsellerowego thrillera Harlana Cobena o tym samym tytule. Czy warto się nim zainteresować? Przekonajcie się w naszej recenzji.

W ostatnich latach, przy stopniowym popularyzowaniu się platform streamingowych, wśród polskich widzów rosło również zainteresowanie serialami, których wybór HBO czy Netflix oferowali bardzo duży. Ludziom zaczęło się podobać to, że nie muszą – jak w przypadku filmów – po dwóch godzinach pożegnać się ze swoją ulubioną postacią, a mogą spędzić z nią kilka sezonów. Ponadto na portalach społecznościowych wśród użytkowników można było zaobserwować zjawisko, które określane jest mianem nakręcania hype’u. Kolejne odcinki seriali, które aktualnie były „na czasie”, stawały się liderami w rankingach oglądalności, a aktorzy w nich występujący – ulubionymi artystami. Gdy zatem zaczęły się pojawiać coraz lepsze seriale, z coraz łatwiejszym do nich dostępem, dało się odczuć pewną jakościową przepaść między światowym a polskim rynkiem. Pojawiały się, co prawda, w ostatnim czasie takie tytuły jak „Wataha”, „Ślepnąc od świateł” czy „Rojst”, których realizacja stała na naprawdę fajnym poziomie, jednak przy – i tak skromnych – pochwałach kierowanych w stronę twórców dało się usłyszeć wymowne: „jak na Polskę to spoko”. I tak oto pojawia się nowy polski serial, który śmiało mogę nazwać świetnym, nie porównując go do naszego rynku, a do innych światowych hitów.

„W głębi lasu” to, kolejny po „1983”, polski serial wyprodukowany przez Netfliksa. W 6 odcinkach, reżyserowanych przez Leszka Dawida i Bartosza Konopkę, opowiada historię warszawskiego prokuratora – Pawła Kopińskiego – który mimo upływających lat nie potrafi pogodzić się ze stratą swojej ukochanej siostry, która w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła podczas letniej kolonii. Zaskakujące odnalezienie ciała, które najpewniej połączone jest ze zniknięciem dziewczyny, może w końcu przynieść przełom w śledztwie. Niestety, skrywane rodzinne sekrety krzyżują plany mężczyzny, bedącego w stanie poświęcić wszystko, by dowiedzieć się prawdy.

Zazwyczaj największą bolączką polskich seriali jest średniej jakości scenariusz. Jeśli już nawet uda się zrobić coś, co nie będzie przewidywalne, to zazwyczaj jest to po prostu nudne. Często oglądając nasze rodzime produkcje, mam wrażenie, że gdyby usunąć połowę nic niewnoszących do historii wątków, scen czy nawet odcinków, wszystko wyszłoby o wiele lepiej. I nie jest to tylko problem występujący w naszym kraju, a na całym świecie. Wszyscy na siłę szukają pomysłów na kolejne epizody czy kontynuacje, nie dostrzegając, że cierpi na tym jakość. Świeży przykład – „Dom z papieru”. Przypomnijmy sobie zeszły rok i OGROMNY sukces „Czarnobyla”. Jego siłą, oczywiście poza fenomenalną realizacją i aktorstwem, było to, że oglądaliśmy zwartą, trzymającą w napięciu opowieść, która doskonale wiedziała, jak ma się zakończyć. 5 odcinków i koniec, żadnych fabularnych furtek na możliwą kontynuację. Pod tym względem podobnie wypada „W głębi lasu”. Liczba odcinków, którą zaoferowali nam twórcy jest wręcz idealna. Można odnieść wrażenie, że wszystko było precyzyjnie wymierzone, a każdy kolejny odcinek powielałby błędy poprzedników i wprowadzał niepotrzebne dłużyzny. Na szczęście odcinki są świetnie rozpisane, a tempo ani na moment się nie załamuje. Jest to jedna z tych produkcji, którą obejrzycie na raz, więc jeśli chcecie włączyć tylko jeden odcinek, bo macie później jakieś plany na wieczór, to najlepiej zrezygnujcie z tych planów. Nie pożałujecie.

„W głębi lasu” nie potrzebuje czasu, żeby się rozkręcić – naszego głównego bohatera poznajemy w sytuacji, gdy ma przyłożoną do głowy chłodną lufę pistoletu. Później napięcie tylko wzrasta, a nasza chęć odkrycia zagadki nie pozwala nam oderwać wzroku od ekranu. Moją pasję do rozwiązywania zagadek, odkrytą podczas wielogodzinnych seansów przygód Scooby'ego i Kudłatego, przeniosłem w dorosłym życiu na przewidywanie rozwiązań w produkcjach kryminalnych. Zazwyczaj mi się to udaje, jednak serial duetu Dawid&Konopka należy do nielicznego grona tych, których finału kompletnie nie mogłem przewidzieć, a po ostatniej scenie chciałem wysłać do twórców list z gratulacjami. Jednak zanim naszym oczom ukażą się fantastycznie wyreżyserowane końcowe momenty, przez 6 odcinków jesteśmy prowadzeni przez świetny scenariusz, oparty na równie wyśmienitej książce Harlana Cobena – o tym samym tytule. Agata Malesińska i Wojciech Miłoszewski przełożyli opisaną w powieści historię na polskie realia, jednak zachowali trzon, którym są dwie osie czasowe. Teraźniejszość, w której nasz główny bohater – Paweł – jest szanowanym warszawskim prokuratorem, i przeszłość, z młodym, wkraczającym w dorosłość chłopakiem, który upalne dni lata spędza na koloniach. Obie, mimo głównego wątku, które je łączy, sporo się od siebie różnią. Pierwsza to znana nam dobrze kryminalna zagadka rozgrywająca się w dużym mieście, jej ton jest poważny i tajemniczy, natomiast przeplatające ją co jakiś czas – znakomicie wyważony czas – retrospekcje z przeszłości to dla wielu osób sentymentalna podróż do lat młodości. Kapitalnie oddany urok i hołd dla muzyki lat 90. to zasługa odcinków reżyserowanych przez Leszka Dawida, który już wcześniej, przy produkcji filmu „Jestem Bogiem”, pokazał, że potrafi znakomicie oddać klimat dawnych lat. Młoda nadzieja polskiego aktorstwa, grająca w serialu jedną z głównych ról – Wiktoria Filus – w specjalnym spocie promującym serial powiedziała, że „W głębi lasu” jest jak „Stranger Things”, i trudno nie przyznać jej racji. Jeśli podobał Wam się wątek młodej grupy przyjaciół, którzy w czasach, gdy jeszcze nie było nowoczesnej technologii, cieszyli się każdym spędzonym ze sobą dniem, a imponowanie płci przeciwnej opierali na sportowych wyczynach, to jest to serial dla Was. Skoro już jesteśmy przy obsadzie, to ludziom odpowiedzialnym za casting należy się złoty medal. Wybór Damięckiego i Grochowskiej do głównych ról okazał się strzałem w dziesiątkę, a plejada znanych polskich aktorów na drugim planie jest tylko wartością dodaną. Bardzo dobry Jakubik, świetny Pazura, fenomenalny Koman. Naprawdę, dawno nie było na Netfliksie tak dobrego aktorsko serialu.

„W głębi lasu” – poza wciągającą, a zarazem zawiłą główną historią – znajduje czas na krytykę wielu grup społecznych czy zachowań spotykanych w dzisiejszych czasach. Sytuacje przedstawione przez twórców na pewno nie sprawią, że zaczniemy patrzeć na otaczający nas świat z większą sympatią, tym bardziej że popularne stwierdzenie o tym, że „ten ma władze, kto ma pieniądze”, w żaden sposób nie jest tu negowane. Oczywiście jest pokazane w złym świetle, jednak – w tej opowieści – zło nie jest skazane na porażkę. Dokładnie to samo tyczy się tematu antysemityzmu również poruszonego w tej produkcji – czasem powiemy lub zrobimy coś złego drugiej osobie i za miesiąc o tym nie pamiętamy, jednak kompletnie nie zastanawiamy się nad tym, jak to wpływa na późniejsze życie tych osób. Wydawałoby się, że ilość poruszonych w tym serialu wątków i problemów jest zbyt duża, aby można było to logicznie złożyć w całość. I faktycznie, w pewnym momencie mojego wieczornego maratonu, gdy do końca zostały dwa odcinki, bałem się, że wszystko zostanie gwałtownie skrócone, a rozwiązanie całej zagadki całkowicie spłycone. Nic bardziej mylnego. Końcówka w pełni satysfakcjonuje, a oglądając ją, miałem w głowie jedną powtarzającą się myśl: „błagam, nie zepsujcie tego”. I nie zepsuli. „W głębi lasu” to najlepszy polski serial od lat. W końcu jest się czym chwalić, oby serial przegonił „365 dni” z netfliksowych zagranicznych rankingów popularności. Choć to pewnie marzenie ściętej głowy...

Ocena: 5+/6

zdj. Netflix