W starym kinie #3: „Tylko aniołowie mają skrzydła”

Zapraszamy na kolejną wyprawę do burzliwych czasów systemu studyjnego, pierwszych gwiazd kina, wielkich spięć na linii producent-reżyser, Kodeksu Haysa oraz wyraźnie widocznych granic między dobrem a złem. W cyklu tym omawiamy filmy z okresu klasycznego kina hollywoodzkiego, które godne są Waszej uwagi. Dziś skupimy się na „Tylko aniołowie mają skrzydła”, przygodowym filmie z 1939 roku w reżyserii Howarda Hawksa.

Początki Złotej Ery Hollywood zbiegły się z narastającym wśród Amerykanów uwielbieniem względem lotnictwa. Oprócz rozkwitu splendoru przemysłu filmowego, okres między pierwszą a drugą wojną światową za oceanem to także czas wielkiej fascynacji podniebnymi maszynami – wyścigów lotniczych, bicia wszelkich rekordów oraz idącej do przodu technologii. Coś, co dziś zwykliśmy określać Złotym Wiekiem Lotnictwa, sprawiło, iż również filmowcy (spora część z nich miała niemałe doświadczenie w tym temacie) coraz częściej decydowali się kierować swe kamery ku niebu. Od lat 20. do połowy lat 40. aeroplany miały zatem w Hollywood niemal takie samo wzięcie jak siedzący w ich atrapach aktorzy. Jednym z fascynatów awiacji wśród filmowych rzemieślników był Howard Hawks. Amerykański reżyser był na tyle zdolnym pilotem, by podczas pierwszej wojny światowej pełnić rolę instruktora lotniczego wojsk łączności. Obszerna wiedza wraz z admiracją zawodu przyczyniły się do kilkukrotnego przeniesienia wnikliwych uwag na duży ekran.

Zanim przystąpił do realizacji „Tylko aniołowie mają skrzydła”, Hawks zdążył już zrealizować cztery filmy poświęcone podniebnym podróżom. Wychodziło to z różnym skutkiem, lecz nagrodzony Oscarem „Patrol bohaterów” z 1930 roku (osiem lat później powstał remake stworzony przez Warner Bros.) uchodzi za klasykę kina wojennego. Pomysł na film powstał podczas poszukiwania lokacji do „Viva Villa!” – fabularyzowanej biografii Pancho Villi, przy której Amerykanin pracował nad scenariuszem. Zainspirowany wyrafinowaniem meksykańskich lotników Hawks poczynił w 1938 roku krótką opowieść zatytułowaną „Plane from Barranca”. W oparciu o pracę powstał scenariusz, który następnie – szlifowany w trakcie kręcenia – podpisany został nazwiskiem Julesa Furthmana. Akcja filmu dzieje się w fikcyjnej republice bananowej usytuowanej w portowym miasteczku gdzieś w Andach. Na miejsce przybywamy wraz z Bonnie (Jean Arthur), artystką niestroniącą od rozrywki. Kobieta zapoznaje się z dwoma Amerykanami, jak się okazuje, pracownikami pocztowych linii lotniczych, nad którymi pieczę sprawuje charakterny Geoff Carter (Cary Grant). Siedzibą ledwo dogorywającego przedsiębiorstwa jest bar służący również jako hotel / tancbuda / dyspozytornia. Pracownicy poczty od pół roku ubiegają się o rządowy kontrakt, jednak ciągłym utrapieniem jest wadliwy sprzęt, a także warunki atmosferyczne, przez które piloci padają jak muchy.

Annex-Arthur-Jean-Only-Angels-Have-Wings_NRFPT_04.jpg

Wywołana przez pokaźną mgłę śmierć jednego z nich jest centralnym punktem pierwszego aktu oraz tym, co przybliża wcześniej wspomnianych bohaterów do siebie. Obrazowi jednak daleko do ckliwej hollywoodzkiej opowiastki, więc romantyczne uniesienia zostają przełożone w czasie. Uczucie, owszem, pojawia się, lecz w miejsce tanio wyprodukowanego sentymentalizmu otrzymujemy magnetyczne zderzenie dwóch różnych postaw moralnych. Nieobyta Bonnie dziwi się brakiem poruszenia u Cartera, jak i członków załogi. Ci z kolei traktują śmierć pilota jako ryzyko wpisane w zawód. Niedługo po rozdzieleniu fantów po denacie przystępują do biesiadno-pożegnalnej zabawy, podczas gdy Bonnie na Carterze wylewa swój żal. Ich poprzeplatana sympatią i nienawiścią relacja jest kręgosłupem filmu, lecz serce tego żywego kinematograficznego organizmu bije gdzie indziej.

Hawks przyznał, iż wydarzenia w „Tylko aniołowie mają skrzydła” mają źródło w rzeczywistości. W jego zamierzeniu produkcja miała być odbiciem licznych – doświadczonych na własne oczy – historii oraz towarzyszącego im ludzkiego profesjonalizmu. Relacjonując przygody lotników z pierwszej ręki, twórca „Rio Bravo” za sprawą kamery oddał honor nie tylko profesji, ale również nierzadko idącej z nią w parze pasji. Od ekranu bije zatem zarówno entuzjazm unoszenia się w powietrze, jak i twarda dyscyplina zawodu. Męskie współzawodnictwo, braterstwo oraz specyficzny kodeks honorowy stanowią o sile szczerości i przebojowości tego obrazu. Wyżej wspomniane cechy odnajdują personifikację w Carterze, lecz bez wątpienia nie jest on jedyną wartą wspomnienia postacią męską. Plejadę dumnych i dzielnych awiatorów tworzą wraz z nim m.in. MacPherson (Richard Barthelmess) i Kid (nagrodzony w tym samym roku Oscarem za rolę w „Dyliżansie” Thomas Mitchell). Drugi z nich jest etatowym lotnikiem i najlepszym druhem Cartera, zaś ten pierwszy, który przybywa do miasteczka u boku swej żony Judy (przełomowa rola Rity Hayworth), przyczynił się do tragicznej śmierci brata Kida, co wśród załogi budzi konflikt.

743f58c0be3a7a96fd4924cafca72b3d.jpg

Wypełniony energią i temperamentem po brzegi kadru film Hawksa ogląda się z zapałem. Wielką przyjemnością jest obserwowanie z pozoru zwykłych, żywych „scen barowych”, w których bohaterowie kradną show na przemian. Gęsta atmosfera i południowoamerykański klimat portowej mieściny świetnie budują przestrzeń, a trafnie napisane dialogi sprawiają, że to, na co patrzymy, rzeczywiście tętni życiem. Sceny z wykorzystaniem samolotów w niektórych momentach zbyt widocznie przyozdobione zostały ich miniaturowymi odpowiednikami, ale kiedy w ruch wchodzą prawdziwe silniki, jest na czym zawiesić oko. Podobnego zdania byli amerykańscy akademicy, zestawiając produkcję Hawksa wraz z innymi nominowanymi do pierwszej w historii kategorii najlepszych efektów specjalnych. Film odniósł spory sukces artystyczny, jak i komercyjny. W 1939 roku znalazł się na trzecim miejscu wśród najbardziej dochodowych produkcji, a także miał reprezentować USA na odwołanym z powodu wojny festiwalu w Cannes.

Kombinacja akcji i obyczajowości oraz realizmu z wiecznymi ideałami czyni z „Tylko aniołowie mają skrzydła” pozycję obowiązkową dla fanów reżysera „Człowieka z blizną”. Obsada bardziej gwiaździsta niż niebo, po którym mkną samoloty, błyskotliwy scenariusz i moralny konflikt w jego centrum – dołóżcie do tego rękę Hawksa i macie przepis na wyborne kino.

Film „Tylko aniołowie mają skrzydła” nie został wydany w Polsce na żadnym z nośników, ale doczekał się wydań Blu-ray w USA i kilku krajach europejskich. W Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii produkcja dostępna jet między innymi w wydaniu od The Criterion Collection z dźwiękiem LPCM Mono, a w Hiszpanii z DTS-HD Master Audio 2.0.

91+T0p2ll1L._AC_SL1500_.jpg

zdj. Columbia Pictures / Criterion