Wołyń - recenzja filmu i wydania Blu-ray

Z końcem marca doczekaliśmy się premiery "Wołynia" na Blu-ray i DVD. Każdy nośnik otrzymał po dwa wydania, jednopłytowe z wersją kinową, oraz limitowaną edycję 2-płytową wzbogaconą o materiały dodatkowe i wersję festiwalową filmu. Poniżej znajdziecie recenzję filmu oraz dwupłytowego wydania Blu-ray.

"Wołyń" (2016), reż. Wojciech Smarzowski

(dystrybucja w Polsce: Galapagos)

Film:

Był taki czas, że współczesnego polskiego kina nie miałem ochoty dotykać nawet kijem i przez szmatę. Wychodząc z kina po seansie "Wiedźmina" w 2001 roku nie wiedziałem jeszcze, że na kolejną rodzimą produkcję wybiorę się dopiero trzynaście lat później, przy okazji premiery "Miasta 44". Dopiero po obejrzeniu zwiastunów filmu Komasy stwierdziłem, że oto mam do czynienia z polską produkcją, która wygląda nie tylko "dobrze jak na polski film" ale po prostu dobrze. Uznałem więc, że czas dać polskim filmowcom kolejną szansę i nie zawiodłem się. Zresztą rok 2014 był pod tym względem w pewnym sensie przełomowy - prócz wspomnianego "Miasta 44", miały wtedy premierę również i takie filmy jak "Jack Strong" czy "Bogowie" - i to za ich sprawą moja utracona wiara w polskie kino została przywrócona. Od tej pory na powrót zacząłem się interesować tym, co mieli do zaproponowania nasi twórcy, również tacy, na twórczość których wcześniej nie zwracałem uwagi. Faktem pozostaje jednak, że to zainteresowanie skupiało się (i wciąż skupia) na filmach w mniejszym lub większym stopniu nawiązujących do rzeczywistych wydarzeń i postaci. Nie tak dawno zaliczyłem więc całkiem udany kinowy seans "Sztuki kochania", a ostatnio, przy okazji premiery wydania Blu-ray, po raz drugi sięgnąłem po ostatnie dzieło Wojtka (nie wiem dlaczego nie Wojciecha, ale skoro tak lubi to niech mu będzie) Smarzowskiego - "Wołyń" - film po którym wiele sobie obiecywałem.

Mająca miejsce w 1943 roku Rzeź Wołyńska z pewnością nie jest tematem łatwym, ani wygodnym. Samo poruszenie tej kwestii może budzić kontrowersje, sprzeciwy pewnych grup, czy też być postrzegane jako niepotrzebne rozgrzebywanie dawnych ran. Mimo to twórcy filmu uznali, że o wydarzeniach tych należy mówić, a mimo trudności finansowych związanych z realizacją widowiska, które w pewnym momencie postawiły jego ukończenie pod znakiem zapytania, ostatecznie dopięli swego. Z jakim skutkiem? Odpowiedź na to pytanie nie jest ani prosta, ani oczywista.

Fabuła skupia się na losach Zosi (debiutująca na wielkim ekranie Michalina Łabacz), polskiej dziewczyny, mieszkanki wołyńskiej wsi, której przypadło w udziale stać się świadkiem wydarzeń będących urzeczywistnieniem sennego koszmaru. Oddana przez rodziców za żonę starszemu (lecz zamożnemu) gospodarzowi Maciejowi Skibie (Arkadiusz Jakubik) z wolna dopasowuje się do nowych warunków, jednak nadchodząca wojna komplikuje jej życie bardziej niż nieszczęśliwa miłość do ukraińskiego chłopaka (Wasyl Wasyłyk). I przede wszystkim (choć nie tylko) z punktu widzenia dziewczyny obserwujemy coraz to bardziej pogarszającą się sytuację i do tego narastające w trudnym, wojennym okresie tarcia oraz animozje między zamieszkującymi Wołyń Polakami i Ukraińcami, aż w końcu tragiczną w skutkach kulminację tychże wydarzeń w postaci wspomnianej już rzezi.  

Już sam początek filmu, rzucając widza w środek barwnie ukazanego wiejskiego wesela, pozwala wczuć się w atmosferę miejsca i czasu akcji. Pierwsze wrażenie "Wołyń" robi zatem jak najbardziej pozytywne. Narracja, z początku nieśpieszna, zdaje się spełniać postawione przed nią zadanie bez zarzutu,  realizacja od strony wizualnej robi naprawdę dobre wrażenie, kostiumy czy dekoracje nie budzą zastrzeżeń, a i aktorsko film trzyma conajmniej przyzwoity poziom, choć mamy tu też kilka bardziej zapadających w pamięć ról (zwłaszcza Skiba w wykonaniu Jakubika i sołtys Szuma - w tej roli Roman Skorovskiy). Jednak mimo całego szeregu zalet, które zapewnić winny odpowiedni odbiór, dość szybko zaczynają się również i zgrzyty. Być może dla widza nawykłego do stylu Smarzowskiego niektóre z nich nie będą stanowić problemu, ale zastosowane przez reżysera chwyty niejednemu odbiorcy mogą przeszkadzać.

Problemem z pewnością jest montaż. Po pierwsze - często mamy tu cięcia z ujęcia w to samo ujęcie, czasami zabieg ten bywa usprawiedliwiony (jak choćby w scenie, w której Petro pije na weselu), miejscami jednak trudno powiedzieć, co miało na celu cięcie, które wygląda jak amatorska sklejka, czy wręcz przeskok o kilka klatek spowodowany uszkodzeniem płyty - a takich przypadków nie brakuje. Nie to jest jednak największym problemem związanym z montażem, bywa bowiem i tak, że po trwającej kilka sekund scenie, następuje nagły, dezorientujący przeskok, po czym trafiamy na niekoniecznie znane nam postacie, które zamieniają dwa zdania, a już pięć sekund później sytuacja się powtarza. W pewnym momencie częstotliwość tego rodzaju zabiegów zaczyna wzrastać, obserwujemy już nie tyle sceny, co wręcz ich strzępki, słyszymy fragmenty dialogów z których możemy się tylko domyślać, o czym rzeczywiście postacie rozmawiają. Wygląda to chwilami tak, jak gdyby reżyser (i scenarzysta w jednej osobie) zamiast zdecydować się, które wątki czy postaci są dla jego filmu istotne i zapewnić im odpowiednią ilość czasu ekranowego, usilnie próbował upchnąć każdy pomysł na scenę, na jaki wpadł, skracając je i przycinając do chwili gdy całość zaczyna przypominać przyprawiający o ból głowy kalejdoskop obrazków z życia wołyńskiej wsi. Szczęśliwie dla "Wołynia", opisywana wyżej sytuacja nie trwa jednak do samego końca. W pewnym momencie, kiedy jesteśmy już o krok od wieńczącej film rzezi, a Smarzowski skupia na powrót uwagę na Zosi, film zdaje się wracać na właściwe tory i znowu zaczyna się to dobrze oglądać.

A skoro już o rzezi mowa - trudno tu o jakąś ocenę siły oddziaływania scen ją pokazujących. Ich odbiór z pewnością zależeć będzie przede wszystkim od widza. O ile dla niektórych pokazana na ekranie przemoc może się okazać wręcz trudna do zniesienia,  to jednak nie ma jej w filmie aż tak dużo (ta "właściwa" rzeź trwa raptem pięć minut, do tego dochodzi kilka pojedynczych scen ilustrujących brutalne epizody), ani nie jest tak ekstremalna, jakby się można spodziewać, gdy się czytało opisy popełnionych na Wołyniu zbrodni.  Nie znaczy to oczywiście, że jest lekko i raczej w mało kim to, co prezentuje Smarzowski nie wzbudzi emocji, ale  warto pamiętać, że to zaledwie przysłowiowy "wierzchołek góry lodowej". Gdyby bowiem przeniesiono na ekran te co gorsze bestialstwa, jakich faktycznie dopuszczali się na Wołyniu Ukraińcy, zapewne mało kto byłby w stanie film w całości obejrzeć. W tym miejscu przyznać trzeba, że reżyser wybrnął z sytuacji należycie i policzyć mu to na plus (nawet jeśli spodziewałem się zobaczyć więcej). Dodatkowo warto podkreślić, że nie ma tu czarno-białego podziału na dobrych Polaków i złych Ukraińców - tak po jednej jak i po drugiej stronie  natrafić można zarówno na przejawy bezmyślnego okrucieństwa jak i przypadki sprzeciwu wobec niego. Czasami niełatwo przewidzieć, od kogo oczekiwać można pomocy, a od kogo ciosu siekierą.

Wypadałoby wspomnieć jeszcze o jednym problemie i choć nie będę tu podawał konkretów, to jeśli ktoś nie chciałby się pozbawić elementu zaskoczenia, o jaki reżyserowi z pewnością chodziło, sugerowałbym niniejszy akapit przeskoczyć. W czym rzecz zatem? O ile bezceremonialne i niespodziewane pozbywanie się bohaterów, może być w pewnych okolicznościach odbierane jako zaleta filmu, to trzeba też z tym uważać, by się nie okazało, że w pewnym momencie zostajemy praktycznie bez postaci, których losem widz może się przejmować. I choć pewnie George R.R. Martin nagrodziłby Smarzowskiego brawami, to jednak konieczność wprowadzania w drugiej połowie filmu nowego bohatera, nie wychodzi na dobre. Pojawia się on już zwyczajnie zbyt późno. Na tym etapie trudno się już nim zainteresować (szczególnie, że specjalnie interesujący nie jest) czy przejmować. Na dobrą sprawę równie dobrze mogłoby go tam wcale nie być.

Ma więc "Wołyń" obok niezaprzeczalnych zalet, także i kłujące w oczy i psujące odbiór wady. Nad niektórymi z nich może i nietrudno przejść do porządku dziennego, ale inne potrafią widzowi napsuć krwi. Szczególnie, jeśli pomyśleć jak dobry mógł być ten film, gdyby tym kilku problemom w odpowiednim czasie zaradzono - wyciąć kilka wątków, postaci, a tym, które by zostały poświęcić więcej czasu i uwagi. Może przy okazji nadać też nieco większej wyrazistości głównej bohaterce, bo czegoś w niej jednak zabrakło (choć nie jest to zarzut pod adresem Michaliny Łabacz, raczej scenariusza). Jeśli już mamy śledzić czyjeś losy na przestrzeni lat, a potem przejmować się losem tej osoby, dobrze byłoby najpierw sprawić, by zasłużyła na sympatię widza. Zosia niby czasem coś w tym kierunku robi, ale to wciąż mało. No a jeśli w pewnym momencie przyszło mi do głowy, że być może ciekawszym materiałem na główną bohaterkę byłaby jej siostra, to znak, że coś nie do końca zagrało.

Być może czytając niniejszy tekst, który w dużej mierze skupia się na problemach filmu, ktoś odniesie wrażenie, że ma tu miejsce przewaga wad nad zaletami, a co za tym idzie ocena powinna być niższa. Nie jest to do końca prawdą.  Pomimo szeregu problemów, "Wołyń" to jednak wciąż solidne kino, zrealizowane na poziomie nie odbiegającym od światowego, z nieoczywistym, zostawiającym nieco pola do interpretacji zakończeniem. Warto zatem dać mu szansę, a także docenić starania reżysera, o przybliżenie widzom tej czarnej stronicy dziejów. Sam dopisuję "Wołyń" do listy, na której znalazły się wymienione na początku recenzji tytuły i z pewnością jeszcze nie raz do niego wrócę, jest to bowiem kolejny z coraz częściej się ostatnimi czasy pojawiających dowodów na to, że i w Polsce da się kręcić dobre filmy.

4
Film

Obraz:

Wydanie Blu-ray "Wołynia" prezentuje film w oryginalnych kinowych proporcjach 2.40:1, co w przypadku polskich produkcji jeszcze do niedawna nie było rzeczą oczywistą (czego przykładem jest choćby "Katyń", którego w oryginalnej kinowej postaci na polskim wydaniu blu-ray próżno szukać).  Transfer prezentuje się satysfakcjonująco, nie stwierdzono rażących oko artefaktów kompresji, problematycznych przejść tonalnych, czy śladu manipulacji obrazem, mających na celu jego  wygładzenie. Film cechuje naturalna, choć z lekka przygaszona kolorystyka, niezbyt podkręcony kontrast, a także wyraźna "ziarnistość", co szczególnie widać w ciemniejszych partiach obrazu i scenach nocnych, oraz tych mających miejsce we wnętrzach (zaznaczę od razu, że nie uważam tego za wadę). Ogólnie rzecz ujmując, choć "Wołyń" nie jest może najlepszym materiałem demonstracyjnym możliwości naszego telewizora, mielibyśmy tu do czynienia z poprawnym przeniesieniem filmu na domowe nośnik, gdyby nie jeden feler. Chodzi mianowicie o wyraźnie widoczne przeskoki (kilka kolejnych klatek wyświetlanych jest dwukrotnie) w kilku miejscach w ciągu ostatnich trzydziestu minut wersji kinowej (np. czas 2:14:41) . Nie ma tych przeskoków w wersji festiwalowej i nawet przy wcześniej wspomnianych dziwactwach montażowych Smarzowskiego akurat to zjawisko wygląda na ewidentny błąd przy produkcji płyt.

wolyn_screen1.jpg wolyn_screen_2.jpg

wolyn_screen_3.jpg wolyn_screen_4.jpg

4
Obraz

Dźwięk:

Wersje kinową i  festiwalową "Wołynia" zaopatrzono w dwie bezstratne ścieżki dźwiękowe: LPCM 2.0 i DTS HD Master Audio 5.1 (przy czym w przypadku wersji kinowej ścieżka 2.0 to audiodeskrypcja). Niniejsza opinia dotyczy opcji sześciokanałowej obu edycji montażowych. Film Smarzowskiego pod względem audio sprawia imponujące wrażenie, a jego jakość w zasadzie niczym nie ustępuje topowym produkcjom amerykańskim. Niemal przez cały czas trwania otacza nas dźwięk, miejscami wręcz poraża swoją intensywnością. Szczelnie wypełnia on wszystkie sceny: te rozgrywające się we wnętrzach i plenerach (liczne odgłosy przyrody, w tym wszechobecne świerszcze). Dobrym testerem dla naszych systemów kina domowego mogą być następujące fragmenty: początkowa, rozbudowana sekwencja weselna; krótka, ale intensywna scena z kampanii wrześniowej z 1939 roku (wybuchy, wystrzały); no i oczywiście finałowa rzeź, zapoczątkowana przez niedługą scenę masakry w polskim kościele, dalej wspomagana przez przeszywającą muzykę Mikołaja Trzaski.

Zastrzeżenia można mieć do części dialogów, które dobiegają, jak zwykle, z centralnego głośnika. Ich słyszalność jest ogólnie dobra, jednak stylizacja na mowę z tamtych czasów, niekiedy nie pozwala na zrozumienie całości kwestii, wypowiadanych przez aktorów.

+4
Dźwięk

Materiały dodatkowe:

Na pierwszej płycie znajdziemy wersję kinową filmu. Zaopatrzono ją w  ścieżkę z audiodeskrypcją dla niewidomych, oraz napisy polskie, ukraińskie i angielskie. W audiodeskrypcji tłumaczenie kwestii w języku ukraińskim czyta Piotr Borowiec, natomiast opis tego, co widzimy na ekranie Paweł Straszewski. Wygląda jednak na to, że ścieżka została nagrana pod DVD (25 klatek na sekundę), a następnia rozciągnięta do tempa blu-ray (24 klatki na sekundę) w niewłaściwy sposób zniekształcający dźwięk co można stwierdzić przede wszystkim po nienaturalnie obniżonym głosie lektorów (podejrzewam jednak, że większość widzów tego nie odczuje).  Jest to również częsta przypadłość ścieżek lektorskich na Blu-ray choć ostatnimi czasy nie spotykałem się z tym problemem na wydaniach od Galapagos.

Polskie napisy wyświetlają się przy dialogach po ukraińsku (analogicznie napisy ukraińskie pojawiają się przy kwestiach polskich), brak natomiast napisów do kwestii w języku polskim przygotowanych z myślą o osobach niesłyszących. Napisy do wszystkich kwestii dialogowych są dostępne tylko w języku angielskim.

Na drugiej płycie znajdziemy materiały dodatkowe. Na potrzeby niniejszej recenzji potraktuję wersję festiwalową (2:10:51) filmu jako jeden z nich. Również w tym wypadku otrzymujemy napisy polskie do kwestii ukraińskich i angielskie dla wszystkich dialogów. Brak jednak napisów ukraińskich. Wersja festiwalowa jest krótsza w stosunku do kinowej o 18 minut, zaopatrzono ją w dodatkowe napisy w języku angielskim zawierające krótkie wprowadzenie i podsumowanie, a także informujące o miejscu i czasie akcji. W skróconej wersji filmu wycięto szereg scen, które zdaniem reżysera nie były istotne dla zagranicznego odbiorcy. Szczególnie ucierpiała na tym postać Macieja Skiby,  tracąc sporo czasu ekranowego (przepadła min. znaczna część jego powrotu z wojny i kilka innych scen). Z kolei wątek Antka Wilka zostaje urwany w sposób sugerujący inny los tej postaci niż wynikający z wersji kinowej. Kilka innych scen zostało usuniętych lub skróconych, co dla widza, który widział wcześniej wersję kinową może być w pewien sposób rażące. Ogólnie rzecz biorąc, wersja festiwalowa to raczej (nieszczególnie interesująca) ciekawostka  jednorazowego użytku.

Na resztę zawartości drugiej płyty składają się:

  • Zwiastun - (1:31)
  • Making of "Kulisy" -  (15:38) - krótki i pobieżny materiał video o kulisach realizacji. Skupia się w dużej mierze na tym, jak film odzwierciedla prawdziwe wydarzenia.
  • Pojednanie - (4:56)  - wypowiedzi polsko-ukraińskich par odnośnie wydarzeń na Wołyniu.
  • Zdjęcia z planu - (3:13) - zbiór 54 fotografii.
  • Making of "Bitwa" - (1:55) - krótkie, pozbawione jakiegokolwiek komentarza zestawienie materiału z prób z gotowymi scenami z filmu i szkicami koncepcyjnymi.

Materiały dodatkowe "Wołynia" pozostawiają spory niedosyt. Zabrakło tu niestety "Making of" z prawdziwego zdarzenia, czy choćby komentarza reżysera.

2
Dodatki

Opis i prezentacja wydania:

"Wołyń" wydano w standardowym niebieskim pudełku "elite". Na przedniej okładce zamieszczono jeden z plakatów kinowych, przy czym na omawiane wydanie dwupłytowe trafił niestety ten mniej ciekawy, na którym w dodatku główna bohaterka nie jest do siebie specjalnie podobna (wydanie jednopłytowe ma na okładce ten sam plakat, który wykorzystano jako nadruk na płycie z wersją kinową). Z tyłu mamy standardową specyfikację, kilka zdjęć i opis filmu.  

wolyn_opakowanie_1.jpg wolyn_opakowanie_2.jpg

wolyn_opakowanie_3.jpg wolyn_opakowanie_4.jpg

3
Opakowanie

Specyfikacja wydania

Kraj pochodzenia

Polska

Dystrybucja

Galapagos

Data wydania

29.03.2017

Opakowanie

Amaray

Czas trwania [min.]

149  (wersja kinowa) / 131  (wersja festiwalowa)

Nośnik

Blu-ray Disc

Liczba nośników

2

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 2.39:1

Dźwięk oryginalny

DTS-HD Master Audio 5.1 polski

Napisy

angielskie, ukraińskie, polskie

Podsumowanie:

"Wołyń" to pomimo pewnych niedociągnięć z pewnością film wart obejrzenia, już choćby ze względu na poruszaną tematykę, ale nie tylko. Od strony wizualnej jak i dźwiękowej wydanie prezentuje się przyzwoicie jeśli nie liczyć wspomnianego wcześniej problemu z widocznymi przeskokami. Rozczarowują za to materiały dodatkowe, a  zamieszczona na drugiej płycie wersja festiwalowa również nic ciekawego nie wnosi. Biorąc pod uwagę to, że tak małą ilość dodatków można było spokojnie zamieścić na jednej płycie z wersją kinową, można powątpiewać w sens wypuszczania osobnej edycji dwupłytowej. Ci, którzy sięgną po wydanie podstawowe, tak naprawdę niewiele stracą. 

4
Film
4
Obraz
+4
Dźwięk
2
Dodatki
3
Opakowanie
+3
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Gdzie kupić dwupłytowe wydanie Blu-ray filmu „Wołyń”?

swiatksiazki.pl89,00 zł

bluedvd.pl89,89 zł

dvdmax.pl93,98 zł

merlin.pl93,99 zł

mediamarkt.pl 94,90 zł

saturn.pl94,90 zł

empik.com99,99 zł

Specjalne podziękowania dla Mister Tadeo za uzupełnienie recenzji  o opis i ocenę ścieżki dźwiękowej.

Film do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Galapagos.

źródło: Galapagos