„Zgniłe uszy” – recenzja filmu [Tofifest 2019]

Film podpisany nazwiskiem Piotra Dylewskiego jest kolejnym argumentem zwracającym się ku przekonaniu, iż nie należy lekceważyć polskich debiutów. Nagrodzone na koszalińskim festiwalu Młodzi i Film „Zgniłe uszy” obok „Nic nie ginie” Kaliny Alabrudzińskiej były w kręgu moich zainteresowań od dawna, lecz na festiwalu w Gdyni – w którym to oba obrazy prezentowane były w sekcji Panoramy Kina Polskiego – musiały ustąpić miejsca innym. Okazja na nadrobienie zaległości nadarzyła się na toruńskim Tofifeście, gdzie zarówno jeden, jak i drugi film (recenzja wkrótce) biorą udział w konkursie „From Poland”. Warto było czekać, albowiem są to dwa kolejne dowody na to, że tegoroczni debiutanci mają sporo do powiedzenia.

„Zgniłe uszy” rozpoczyna ujęcie z wnętrza pędzącego auta, z którego wydobywa się utwór „Skowronki” – wciąż jeszcze nieznanej, niestety, szerszej publice – grupy Ted Nemeth. W samochodzie znajduje się małżeństwo z kilkuletnim stażem – Janek i Marzena (Mikołaj Chroboczek i Magdalena Celmer), których związek, w myśl słów piosenki, zmierza do punktu kulminacyjnego. Para udaje się na wieś, by w izolacji od życia codziennego poddać się niekonwencjonalnej terapii małżeńskiej mającej na celu przywrócenie dawnej równowagi w ich relacji. Nieświadomi dalszych wydarzeń „kuracjusze” będą poddani nie tylko leczniczym rozmowom. Czekać na nich będą rozmaite nietypowe zadania, a za rogiem czaić się będzie niespodziewany plot twist.

Nie ma tutaj może tak mocnego ładunku emocjonalnego, jak chociażby w zrealizowanym przed trzema laty, iście terapeutycznym „Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” Pawła Łozińskiego, ale młody reżyser, dodajmy absolwent psychologii, naprawdę dobrze odnajduje się w wychwytywaniu mechanizmów relacji damsko-męskich i przefiltrowywaniu swych spostrzeżeń przez moc ekranu. Film wygrywa brakiem fałszu, bezpretensjonalnością oraz naturalistyczną grą głównej aktorskiej pary, ze szczególnym uznaniem dla Celmer, również współautorki scenariusza. Pod względem wnikliwej obserwacji rzeczywistości i operowaniu wewnątrz gatunków, film Dylewskiego dzieli nieco podobieństw chociażby z „Wieżą. Jasnym dniem”. Oczywiście, w „Zgniłych uszach” gatunkowy przewrót nie jest wykonany z taką siłą rażenia jak w filmie Jagody Szelc, lecz – nie chcąc zdradzać wiele – przedstawiając zdarzenia w taki, a nie inny sposób, reżyser pokazał, że potrafi sprawnie manewrować różnymi konwencjami. Wystarczy zresztą zerknąć na jego wcześniejszy dorobek. W 2016 roku wydał w świat krótkometrażowego „Konstruktora” – zgrabnie poprowadzonego, acz łudząco podobnego do „Ex Machiny” sajfaja, a jeszcze wcześniej próbował swych sił w kinie interaktywnym.

Zgniłe uszy_Terapia tańcem(1).png

Jest to film, w którym kluczową rolę odgrywa własna praca i pokaźne pokłady samozaparcia. Na przykładzie „Zgniłych uszu” powyższe stwierdzenie można odczytywać także na poziomie meta – w końcu w warstwie merytorycznej obraz opowiada o kryzysie związku, o który trzeba walczyć z całych sił, podczas gdy produkcja filmu zrealizowana została przede wszystkim przy użyciu środków własnych. Pozbawiony dofinansowania przez osoby trzecie obraz powstał dzięki poświęceniu ekipy, jak i samego reżysera, który w toku kompletowania budżetu zmuszony był nawet pozbycia się własnego samochodu (Kevin Smith lubi to). Końcowy efekt powinien budzić zatem nieco większy podziw, tym bardziej że niektóre z pozycji widniejących na liście produkcji wspartych przez PISF wołają o pomstę do nieba.

„Zgniłe uszy” to debiut udany, jednak nie pozbawiony wad. Czas trwania filmu wynosi tylko 60 minut i Dylewskiemu udaje się w tym zakresie pokazać dużo, wszakże jestem zdania, iż trzeci akt wymaga ostatecznego zamknięcia. Filmowe zakończenie, zwłaszcza przez swą ambiwalentność, jest dość rozczarowujące i wydaje mi się, że w zetknięciu z poprzedzającymi je częściami obrazu staje się mało precyzyjne. Mając na uwadze ograniczenia realizacyjne, jestem w pełni świadom, że wina może leżeć po tej stronie, lecz pewien niedosyt niestety pozostaje. Niemniej, jest to film wart Waszej uwagi. Żadnego gatunku nie zrewolucjonizuje, ale z drugiej strony, uszy też Wam po nim nie zgniją.

Ocena: -4/6

źródło: zdj. Festiwalgdynia.pl