„Good Boy” – recenzja filmu. Pieskie życie horroru
„Good Boy” to dość nieoczekiwany, kameralny debiut Bena Leonberga, który miał wprowadzić powiew świeżości do horrorowego gatunku. Oto bowiem dostaliśmy historię w teorii podobną do wielu innych, lecz skupioną na psiej perspektywie. A ta okazuje się bardzo specyficzna.
Recenzja filmu „Good Boy”. Czy warto iść do kina?
Cóż, nie da się ukryć, że zwierzaki w filmach grozy nie mają lekko. Maniakalni mordercy, okrutne demony czy byty z innego wymiaru raczej nie przejmują się tym, kto wpadnie im w ręce. Widzów porusza to jednak na tyle, że aż z tego powodu powstała strona DoesTheDogDie.com, gdzie są oni w stanie sprawdzić, jak wygląda los psa w danej produkcji. Zawsze jednak domowy zwierzak – bez względu na to, co go spotka – zostaje tylko wpleciony w fabułę horroru. „Good Boy” natomiast czyni z niego kluczowego, bo głównego bohatera.
Indie jest psem należącym do mężczyzny o imieniu Todd. Razem z nim wprowadza się do starego domu w lesie, który niegdyś należał do dziadka Todda. Nowy właściciel stara się zaaklimatyzować w odziedziczonym domostwie, przeglądając jednocześnie stare kasety video, na których dziadek nagrywał coś w rodzaju wideoblogów. Jednocześnie, już od samego początku możemy zauważyć, że właściciel Indiego podupada na zdrowiu. A jakby tego było mało, pies od pewnego czasu zaczyna dostrzegać dziwną, niepokojącą obecność – coś, co zdaje się czyhać na bezpieczeństwo Todda.
Już sama koncepcja prezentuje się bardzo innowacyjnie – z jednej strony psiak przyciąga naszą uwagę i zachęca do obejrzenia filmu, z drugiej strony mamy nadzieję, że jednak nie stanie mu się nic złego. Ja z kolei – choć wcześniejsze myśli też przychodziły mi do głowy – zastanawiałem się, jak w ogóle zrealizowany został ten obraz. Chodzi mi głównie o dwie rzeczy.
Po pierwsze, o interakcję psa z otoczeniem. Różnego rodzaju filmy familijne przyzwyczajają nas do tego, że zwierzęta wykonują ludzkie czynności oraz myślą jak ludzie. „Good Boy” na szczęście nie posiada takich scen. Nie uświadczymy tu psa dzwoniącego na numer alarmowy albo budującego wymyślną konstrukcję, dzięki której będzie w stanie otworzyć zatrzaśnięte drzwi. Sili się na kilka bohaterskich czynów, jednak w granicach psiego rozsądku.
Po drugie, zastanawiałem się, jak czworonóg poradzi sobie w roli aktora. Jak wspomniałem, to kameralna produkcja, więc zastosowanie jakichkolwiek sztuczek CGI na wysokim poziomie (na szczęście) nie wchodziło w rachubę. Pies jednak spisał się wyśmienicie, choć na pewno wymagało to ogromu pracy, gdyż horror powstawał 400 dni, które rozłożono na aż trzy lata. Chodziło o to, by aktor podołał wszystkim scenom. Na pewno sprawę tę ułatwiał trochę fakt, że Indie jest w rzeczywistości pupilem samego reżysera.
A jak wygląda sama psia perspektywa i na czym ona właściwie polega? Składa się na nią kilka elementów. Retriever nowoszkocki zawsze znajduje się w centrum wydarzeń, a kamera skupia się głównie na nim. Ludzie, choć w dziele występuje ich zaledwie garstka, ukazani zostają trochę na zasadzie kreskówek, gdzie dorosłych widzimy od pasa w dół. Oczywiście zdarzą się momenty, kiedy zdołamy dostrzec twarz Todda, ale nawet wówczas będzie ona skąpana w mroku i niezbyt wyraźna. Pies gra główne skrzypce także dlatego, że to on zwraca uwagę na dziwne zjawiska zachodzące w domu, podczas gdy jego właściciel zdaje się niczego nie dostrzegać. Czworonóg bardzo przekonująco reaguje na zagrożenie, skamląc, szczekając czy powarkując.
Wszystko to tworzy specyficzny, pełen zapewne celowych dłużyzn klimat. Nie wszystkim taki zabieg może się spodobać, ponieważ niektóre sceny rzeczywiście wydają się bardzo statyczne i powtarzalne. Sam film nie trwa nawet półtorej godziny, a mimo tego odczuć można zbytnie przeciąganie akcji. I szczerze mówiąc, uważam, że gdyby wyciąć około dziesięciu minut albo zamienić je na kilka bardziej dynamicznych scen, ostateczny efekt byłby lepszy.
Warto też zwrócić uwagę na to, o czym „Good Boy” tak naprawdę opowiada. Horror z perspektywy psa wydaje się być samograjem, czymś prostym pod tym względem, że skoro już postawiliśmy na konwencję, której nikt wcześniej nie wymyślił, to fabuła nie musi mieć większego znaczenia. Pozornie rzeczywiście to film o nawiedzeniu z perspektywy psa, ale po obejrzeniu zrozumiecie, że niekoniecznie tak musi to wyglądać. I właśnie przez fakt, że seans skłaniał do rozmowy i wymiany przemyśleń na jego temat, ocena będzie o oczko wyżej, niż pierwotnie zakładałem.
Ocena filmu „Good Boy”: 4/6
zdj. IFC Films