„Star Trek. Miasto na skraju wieczności” – recenzja komiksu. Miłość kontra losy wszechświata
Średnia 9,2 na IMDb, nagrody Hugo i Amerykańskiej Gildii Scenarzystów, stałe miejsce w zestawieniach najlepszych odcinków „Star Trek” – takim uznaniem może pochwalić się jeden z epizodów Serii oryginalnej, czyli „The City on the Edge of Forever” (pol. tyt. „Naprawić historię”). Czy komiksowa adaptacja pierwotnej wersji tej historii także zachwyca? Przekonajcie się z recenzji!
Nie ma potrzeby, by trzymać Was w niepewności – tak, komiksowe „Miasto na skraju wieczności” również jest udaną opowieścią. Trzeba jednak zaznaczyć, że wydarzenia zaprezentowane w adaptacji oryginalnego scenariusza w znacznej mierze odbiegają od tego, co można zobaczyć na ekranie. Obie wersje łączy wyjściowy motyw podróży w czasie, miłość, jaką pan kapitan obdarzył dopiero co poznaną Amerykankę, oraz gorzkie zakończenie zmuszające bohatera do pogodzenia się ze stratą ukochanej. Dzieli zaś prawie cała reszta. W serialu Kirk i Spock wyruszyli w przeszłość, by odnaleźć znajdującego się pod wpływem silnych medykamentów Bonesa. Natomiast w dziele Ellisona i braci Tipton ekipa przemierzająca kosmos na pokładzie statku USS Enterprise udała się w lata 30., by powstrzymać zbuntowanego załoganta. Różnic nie brakuje i tylko o części zmian można uzasadnić wyłącznie kwestiami budżetowymi i trudną do zrealizowania wizją Ellisona.
Obie wersje cechuje odrębny klimat. Odcinek pierwszego sezonu TOS śmiało uderzał w poważniejsze tony, ale te zręcznie równoważone były przez lżejsze momenty. Za to komiks nie daje odbiorcy zbyt wielu chwil wytchnienia. Atmosfera jest tu gęsta, śmierć częsta i niekiedy wyjątkowo brutalna, a jeden z tematów to uzależnienie od narkotyków i kwestia zdrowia psychicznego załogi USS Enterprise. W serialu Kirk i Spock mierzyli się wyłącznie z czasem, a w adaptacji dodatkowo doświadczyli Ameryki lat 30. w całej krasie – łącznie z uprzedzeniami rasowymi i wyzyskiem pracowników.
„Miasto na skraju wieczności” to dzieło mroczne i niepokojące. Podczas czytania sam byłem na skraju – na szczęście tylko fotela. Całość wciąga i jest interesująca nie tylko ze względu na różnice względem serialu. Gdyby nie była to opowieść związana z dużym i popularnym uniwersum, to do ostatnich stron dręczyłaby mnie niepewności co do powodzenia misji bohaterów. Komiksowy Kirk nawet bardziej od swojego ekranowego odpowiednika wydawał mi się rozdarty pomiędzy wyborem ukochanej kobiety a losami całego wszechświata. Niewielka, bo niewielka, ale jednak przepaść dzieli także obie kreacje Spocka. U Ellisona i Tiptonów niekiedy jawi się on niczym zjawa, jest jak posępna istota podążająca za Kirkiem i przypominająca mu o jego powinnościach. Cieszy również uczynienie z głównego antagonisty kogoś więcej niż tylko zdeprawowanego człowieka.
Na taki odbiór komiksu ma wpływ nie tylko scenariusz, ale także szata graficzna. Woodward udanie podkreśla nastrój opowieści, a jego fotorealistyczne malunki z pewnością przypadną do gustu miłośnikom stylu Alexa Rossa. Artyście przydarzyło się jednak kilka… interesujących kadrów. Tu kogoś dziwnie pogrubił, tam kogoś nieludzko wykrzywił, a tej czy innej istocie nadał specyficzny wyraz twarzy. W pamięci szczególnie zapadł mi kadr ukazujący Kirka spoglądającego na spadającą ze schodów Edith. Głowa kapitana wyglądała tak, jakby to on właśnie zleciał na dół i w dodatku skręcił sobie kark. Na szczęście nie brak też plansz wzbudzających zachwyt zamiast rozbawienia. Wspomnieć należy chociażby o kadrze przedstawiającym spacer po moście Queensboro czy psychodelicznym odlocie Lebeque’a. Na osobną wzmiankę zasługują także okładki do pierwszego i piątego zeszytu. Spod ręki Juana Ortiza wyszły dzieła, które chętnie powiesiłbym u siebie w domu.
Często standardowe wydania komiksów amerykańskich nie rozpieszczają ilością dodatków. Tym razem jest inaczej. Poza standardowymi okładkami alternatywnymi, zamieszczono tu również wstęp i posłowie autora oryginalnego scenariusza oraz kilkustronicowe komentarze artysty i scenarzystów.
Przez kilka lat aktywnie działałem w fandomie Star Wars i zawsze było mi też bliżej do uniwersum zapoczątkowanego przez George’a Lucasa. I dla osoby takiej, jak ja, wśród tegorocznych komiksów Egmontu ze „Star” w tytule na miano tego najlepszego zasługuje tylko jeden. Jest nim właśnie „Miasto na skraju wieczności”. To poważna, pełna napięcia i gęstego klimatu opowieść, do której chętnie wrócę.
Oceny końcowe komiksu „Star Trek. Miasto na skraju wieczności”
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
|
Scenariusz |
David Tipton, Scott Tipton |
|
Rysunki |
J.K. Woodward |
|
Oprawa |
miękka ze skrzydełkami |
|
Druk |
Kolor |
|
Liczba stron |
128 |
|
Tłumaczenie |
Marek Starosta |
|
Data premiery |
26 lipca 2023 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
Zdj. Egmont / IDW