Darth Vader kontratakuje. Omawiamy trzeci odcinek „Obi-Wana Kenobiego” [SPOILERY]
Na Disney+ debiutował dziś trzeci odcinek „Obi-Wana Kenobiego”, nowej miniserii osadzonej pomiędzy dwiema trylogiami „Gwiezdnych Wojen”. Czy w następnym rozdziale doszło do teasowanego w ubiegłym tygodniu ponownego spotkania z Darthem Vaderem? O naszych wrażeniach z odcinka opowiadamy (oczywiście spoilerowo) poniżej.
Ewan McGregor tak opisywał doświadczenie kręcenia pierwszej wspólnej sceny z aktorem w stroju Dartha Vadera: „gdy zawołali „akcja” on miał wyjść zza moich pleców. Odwracam się, a tu k***a Darth Vader na mnie idzie. Poczułem się, jakbym znowu miał sześć lat. Nigdy nie grałem naprzeciw jego hełmu. Nigdy [nie miałem okazji] popatrzeć mu w oczy. Mało się nie zesr*łem ze strachu. Nie żartuję, aż mnie poraziło”. Najwyraźniej to właśnie tę scenę przedstawiono widzom w ramach trzeciego odcinka. I choć jako całość „Kenobi” raz jeszcze pozostawia nieco do życzenia, samo (pierwsze) starcie mistrza Jedi ze swoim byłym uczniem zagrało efektownie. Ale po kolei.
W finale poprzedniego odcinka Kenobi i Leia Organa zdołali wydostać się z imperialnej obławy na planecie Daiyu, z pomocą pozorującego jako rycerz Jedi kanciarza Haji Estree. Akcja trzeciego odcinka rozpoczyna się wkrótce po tamtych wydarzeniach. Dwójka bohaterów trafia na planetę górniczą, na której działa sekretny system przerzutowy, zorganizowany z myślą o ściganych przez Imperium młodych użytkownikach Mocy. W towarzystwie młodziutkiej księżniczki, Obi-Wan (wciąż niezdolny do osiągnięcia wewnętrznej równowagi, co przepowiada jego szybką porażkę z Lordem Sithów), przedostaje się do małej wioski i zyskuje wsparcie ze strony lokalnej komórki ruchu oporu (jej częścią, jak się okazuje, jest Quinlan Vos, którego imię zostaje tu wprawdzie tylko rzucone, ale dla miłośników „Wojen Klonów” drobna wzmianka będzie jednoznacznym potwierdzeniem, że ulubiony mistrz Jedi przetrwał Rozkaz 66). Ich śladem rusza Darth Vader, zawiadomiony przez Trzecią Siostrę, inkwizytorkę graną przez Moses Ingram. Warto dodać, że nowa antagonistka pozostaje w trzecim odcinku równie enigmatyczna co we wprowadzeniu do serii, lecz jej determinacja i gotowość do podkładania nóg pozostałym łowcom Jedi podsuwa intrygujące perspektywy na dalszy rozwój wypadków.
To powiedziawszy, tak jak i w przypadku premierowych odcinków serialu, tak i w trzecim rozdziale główny motyw fabuły – misja ratunkowa – pozostaje niejako na drugim planie. Motyw starszego wojownika, który kładzie swoje życie na szali w obronie dziecka, wydaje się też już nieco ograny – bliźniaczą fabułę Lucasfilm realizuje wszak jednocześnie w „The Mandalorian”, a częściowo również w animacji „Bad Batch”. W „Kenobim” raz jeszcze nie sposób odczuć pewnego przemęczenia tą formułą. Stawki nie są też przesadnie wysokie, bo wiemy, że Lei (zagranej zdolnie przez młodziutką Vivien Lyrę Blair) nie grozi na dłuższą metę żadne realne zagrożenie. Mimo to otrzymujemy w pierwszej połowie odcinka kilka ciekawszych momentów (z dobrym, lekkim efektem wypadają zwłaszcza scenki z kierowcą transportera, Freckiem, któremu głos podłożył Zach Braff ze „Scrubs”).
Odcinek przyspiesza jednak przede wszystkim w ostatnich dwudziestu minutach. W pierwszej scenie z Obi-Wanem, Anakin pojawia się jako wizja – zjawa z twarzą Haydena Christensena, wyniesiona jakby z kina grozy. Po konwencję horroru, czy wręcz monster movies reżyserka Deborah Chow sięga z resztą w tym odcinku znacznie częściej: kolejne wprowadzenia Dartha Vadera odbywają się w niskim oświetleniu, przy wzmocnionych efektach dźwiękowych (zwłaszcza kultowym „oddechu”) i zbliżeniach, podświadomie wzmacniających potęgę Sitha w oczach widowni. Co więcej, Vader jest tu postacią jeszcze bardziej bezlitosną, niż w swojej najpopularniejszej scenie z „Łotra 1”. W jednej z brutalniejszych scen w dorobku „Gwiezdnych Wojen”, Vader usiłuje wywabić swojego dawnego mistrza z ukrycia, bez zawahania eliminując mieszkańców górniczej wioski. Pierwszy pojedynek na miecze świetlne po dziesięciu latach od wydarzeń „Zemsty Sithów” rysuje się zaś mocnym kontrastem do stylowej, wręcz pokazowej choreografii walki na Mustafar. Starcie jest brutalne, niedbałe i chaotyczne – natychmiast widać w nim, jak wiele brakuje Kenobiemu do formy z epizodu trzeciego. Jego pozycja w walce odbija też sygnalizowaną wcześniej niezdolność do połączenia się z Mocą – ten wątek, połączony z przepracowaniem poczucia winy po stracie Anakina, to trzon serialowej narracji. W konsekwencji długo odsuwane przed widzami sięgniecie po błękitny miecz świetlny kończy się niemal natychmiastową porażką. W przypadku Vadera pojedynek to burza potężnych ciosów, wymierzanych z lekceważeniem, podobnym do tego, które kultowy antagonista okazał Luke'owi w „Imperium kontratakuje” (nieprzypadkowo w krótkiej walce znalazło się sporo odniesień do filmu z 1980 roku). Konfrontacja nie jest też przesadnie efektowna: to emocje i podtekst mają w niej największe znacznie, podobnie jak w ostatnim starciu na Gwieździe Śmierci. Chow wprawdzie przesadnie spieszy się z doprowadzeniem sceny do końca, ale i sprawnie wychwytuje akcenty, którymi można ją pogłębić (wrażenie robi zwłaszcza zbliżenie na odbijającą płomienie maskę Vadera – to kadr w stylistyce komiksów o Mrocznym Lordzie). Chciałoby się, być może, by obaj bohaterowie zamienili przy swoim pierwszym spotkaniu po latach nieco więcej dialogów, ale scenarzyści zachowują to najpewniej dopiero na nieunikniony rewanż.
Słowem podsumowania, mimo pewnej drętwoty, którą wciąż czuć w tekście „Kenobiego”, trzeci odcinek sprawnie wypełnia oczekiwania postawione pod koniec premierowego spotkania z Obi-Wanem. Choć pod względem realizacyjnym to na pewno najbardziej wyrównana odsłona serii, Deborah Chow wciąż zalicza jednak jeszcze pewne problemy – zwłaszcza z zachowaniem logiki w relacjach postaci do przestrzeni. Po raz kolejny skutkuje to pewną „umownością”, z którą przyjmujemy na przykład sceny akcji. W obliczu nowatorsko reżyserowanych, bieżących serii z konkurencyjnych streamingów (w stylu ostatniego sezonu „Stranger Things”, czy „Better Call Saul”) chciałoby się, by i gwiezdnowojenne seriale realizowano z podobnie wzorową organizacją. Tymczasem, po trzecim odcinku, „Obi-Wanowi Kenobiemu” nieco zbyt łatwo wytykać można drobne potknięcia. Serię ogląda się dobrze (to zasługa przede wszystkim Ewana McGregora), ale sprawia ona też wrażenie, jakby pod wieloma względami wciąż się cały czas rozkręcała. A jesteśmy już przecież w połowie.
Zdj. Lucasfilm