„Invincible” tom 12 – recenzja komiksu. Zmierzch niezwyciężonych
Marku Graysonie – już tęsknię! „Invincible” dobiegło końca. We wrześniu tego roku Egmont wydał w naszym kraju ostatni tom spektakularnej sagi komiksowej Roberta Kirkmana. Dwunasty album napakowany jest wszystkim tym, za co uwielbiam tę serię. Gra na emocjach od pierwszej do ostatniej strony i nie pozostawia uczucia niedosytu.
„Invincible” to seria, która miała swoje lepsze i gorsze momenty, ale jest to prawdopodobnie jedyny komiks, który przez tysiące stron i łącznie 144 zeszyty ani razu mnie do siebie nie zniechęcił i nie znudził. Znacie to uczucie, gdy czytacie kolejne trade’y superbohaterskich przygód Marvela lub DC, w których praktycznie zawsze przychodzi ten moment, kiedy fabuła przestaje mieć sens, a całość zaczyna stawać się rozmyta i bezsensowna? Nie u Roberta Kirkmana. Tzn. może czegoś takiego byliście świadkami w „The Walking Dead”, ale nie w „Invincible”. Kirkman nie miał tej serii rozpisanej na 144 zeszyty. W wielu momentach improwizował i kreował kolejne wątki, zdając sobie sprawę, że zbliża się do końca. Ale finał wybrzmiewa dokładnie tak, jak powinien. Jest spektakularny i ostateczny.
Przyznaję, że bałem się tego. Bałem się uczucia niedosytu, ale też urwania całej historii w miejscu, gdzie można ją kontynuować. Nie tym razem. „Invincible” to komiks, który kończy się definitywnie. Zamyka wszystkie wątki, a także pozwala czytelnikowi pochłonąć soczysty epilog, rozgrywający się wiele lat później. Jest on pięknym domknięciem losów Marka Graysona, jego rodziny i przyjaciół. Nie dało się tego skończyć lepiej. Nawet jeśli główne wątki zamykają się trochę przewidywalnie, to w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Czułem, że Kirkman nie chciał przekombinować tego finału i próbować zaskakiwać na siłę. Zarówno wątki ziemskie, jak i w kosmosie mają swój happy end, ale też bolesne konsekwencje.
Nie chcę przesadnie rozpisywać się o fabule, bo warto tę całą historię przerobić sobie po swojemu i wyciągnąć własne wnioski. „Invincible” zawsze było komiksem, który czytało się szybko, a ja nie potrafiłem się przy nim nudzić. Grube, kilkusetstronicowe tomiszcza pochłaniałem za jednym razem, a dwunasty tom musiałem sobie dawkować, by nie skończył mi się zbyt szybko. Co warte podkreślenia – nigdy żadna inna historia nie wciągnęła i nie spodobała mi się tak bardzo. „Invincible” jest bowiem idealnym dla mnie połączeniem komiksu superbohaterskiego, ale jednak znacznie mniej grzecznego i łagodnego. Coś na wzór „The Boys”, które swoją brutalnością i przegięciem znajduje sobie coraz większą rzeszę fanów.
W dwunastym tomie „Invincible” każdy z bohaterów ma swoje pięć minut. Kirkman daje się wykazać każdej postaci i nie zapomina nawet o ziemskich superbohaterach, o których wątkach sam dawno zapomniałem (jak np. Immortal). Nawet gdy walka idzie o wielką stawkę, nie brakuje momentów luźniejszych, nastawionych bardziej na humor, które jeszcze raz przypominają, jak bardzo życiowa i emocjonalna była to przygoda. Przygoda, która zatoczyła koło, bo tak jak kiedyś ojciec opowiadał Markowi, jak funkcjonuje świat i skąd pochodzi, tak samo główny bohater zmuszony został przekazać to swojemu potomkowi.
Rysunki w „Invincible” przeszły długą drogę. Jak dziś oglądam pierwsze zeszyty i porównuję ich do prac z ostatniego tomu, to jest to przepaść. Ale nie ma się co dziwić, wszak „Invincible” wydawane było w USA przez 15 lat (2003-2018). Ryan Ottley, autor niemal wszystkich rysunków do scenariuszy Kirkmana, również ogromnie się rozwinął. Dziś to czołowy artysta Marvela, odpowiedzialny za serię „The Amazing Spider-Man” (a tam dziwnym trafem Mary Jane wygląda dokładnie tak jak Atom Eve :)). W ostatnich zeszytach „Invincible” dał z siebie wszystko, szczególnie w kadrach, gdzie akcja rozgrywa się bardzo blisko słońca, a komiks niemal „pali” nam się w dłoniach. Sami przekonacie się o co chodzi.
Dziś, gdy historia Marka Graysona dobiegła już końca, wypada zastanowić się – co dalej? W przyszłym roku na Prime Video wskoczy drugi sezon animowanej adaptacji „Invincible” i można ze spokojem założyć, że będzie to adaptacja kompletna. Wiele wskazuje na to, że przy obecnym tempie opowiadania historii, twórcy animacji zamkną komiksowe wątki w ciągu kilku sezonów. Gdzieś cały czas pojawiają się plotki o filmie fabularnym, ale te póki co nie znajdują jeszcze oficjalnego potwierdzenia. Na pewno nie możemy liczyć na wydanie przez Egmont dodatkowych historii z uniwersum „Invincible”. Tomasz Kołodziejczak sugerował, że seria sprzedaje się poniżej oczekiwań.
Podsumowanie
To była piękna, kilkuletnia przygoda z „Invincible”. Nie ukrywam, kusiło mnie gdzieś koło 6-7 tomu porzucić polskie wydanie Egmontu i sięgnąć po wersję anglojęzyczną (było to niedługo po tym, jak seria w USA dobiegła końca). Mimo to wytrzymałem i dobrnąłem do końca z polską wersją, która dziś dumnie w formie 12 kolorowych, masywnych grzbietów zdobi moją półkę.
Zapewne długo będę szukał historii, która zastąpi mi „Invincible” i nie wiem, czy kiedykolwiek się to uda. Dla mnie to właśnie historia Marka Graysona, a nie „The Walking Dead” jest magnum opus Roberta Kirkmana, choć pewnie wielu z Was sądzić będzie inaczej. Może dlatego, że jest to komiks bardziej rodzinny, radosny i bardziej optymistyczny od „Żywych trupów”. I na pewno jest to coś, do czego będę wracał w kolejnych latach.
Jeśli nigdy nie spróbowaliście czytać „Invincible”, a spodobał Wam się serial, sięgnijcie po komiks. Naprawdę warto. A dziś, gdy w sklepach jest już wszystkie 12 tomów, z nadrobieniem pójdzie Wam bardzo łatwo. Zrozumiecie wtedy, jak to było, gdy na wydanie kolejnego tomu i wyjaśnienie cliffhangera trzeba było czekać dobrych kilka miesięcy, jeśli nie pół roku.
Oceny końcowe
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
|
Scenariusz |
Robert Kirkman |
|
Rysunki |
Ryan Ottley, Cory Walker |
|
Oprawa |
twarda |
|
Druk |
Kolor |
|
Liczba stron |
344 |
|
Tłumaczenie |
Agata Cieślak |
|
Data premiery |
13 październik 2021 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / Image Comics