Jamie Delano „Hellblazer” tom 1 – recenzja komiksu. Początki Johna Constantine'a
Każdy moment na wskoczenie w przygody Johna Constantine’a jest dobry, ale początki „Hellblazera” pisane przez Jamiego Delano, tuż po tym, jak bohater stworzony został przez Alana Moore’a w „Potworze z Bagien”, to miejsce idealne. Nawet jeśli komiks pisany ponad 30 lat temu trochę już się zestarzał.
Egmont wydaje w Polsce „Hellblazera” od 2019 roku, ale nie robi tego chronologicznie. Na stronie wydawcy recenzowany komiks opisywany jest jako tom 7, z kolei na okładce ma pierwszy numer. Dlaczego tak? Na początku dostaliśmy dwa komiksy stosunkowo bardziej współczesne, bo pisane przez Briana Azzarello (2001-2002). Następnie Egmont wydał w naszym kraju trzy tomy stworzone przez Gartha Ennisa (lata 90.) oraz tom autorstwa Warrena Ellisa (2000 rok). Przygody Johna Constantine’a są jednak na tyle niezależne i bez ciągłości fabularnej, że nie ma wielkiej różnicy, w którym miejscu wskoczyć w „Hellblazera”. Byle od „jedynki” danego autora.
Jeśli jednak macie bzika na punkcie chronologii, najbardziej odpowiednim dla Was wyjściem będzie sięgnięcie po recenzowany tutaj, wydany w czerwcu pierwszy tom „Hellblazera” autorstwa Jamiego Delano. To sam początek historii Johna Constantine’a, niedługo po tym, jak jego postać została stworzona przez Alana Moore’a na kartach „Potwora z Bagien”. Ostrzegam jednak, to komiks powstały pod koniec lat 80. poprzedniego stulecia. Czuć to nie tylko w fabule, dialogach, ale też w rysunkach. Ale czy to oznacza, że ten komiks jest zły lub słaby? Wprost przeciwnie.
Delano przy pomocy Johna Constantine’a przenosi nas w duszny, deszczowy i mocno nieprzyjazny Londyn, końca lat 80. Zarówno w przedmowie, jak i na kartach komiksu nie brakuje politycznych odniesień i krytyki tamtych czasów. John to obieżyświat. Już w pierwszym zeszycie odwiedza Afrykę, a także Stany Zjednoczone, a w kolejnych zeszytach trafia w szereg zakątków całego świata. Sercem całej historii jest jednak stolica Zjednoczonego Królestwa, gdzie John ma swoje mieszkanie, znajomych i szereg problemów.
Zaskoczyło mnie to, jak Jamie Delano potrafi barwnie i szczegółowo opisywać otaczający bohatera świat, posługując się jego wewnętrznymi monologami. Nie będę ukrywał. Tekstu do czytania jest dużo i w pewnych momentach czułem się, jakbym czytał fragmenty książki. To zupełnie inny styl pisania dialogów i kreowania ekspozycji niż przykładowo w dzisiejszych komiksach superhero. Zupełnie inna szkoła, jakże orzeźwiająca z perspektywy dominujących dzisiaj pelerynek.
Oczywiście nie każdemu taki styl może podchodzić. „Hellblazer” Delano to klasyczny przykład kreatywnego pisania bez oporu, bez zahamowania. W tym wypadku wypada żałować, że autor nie podszedł do historii na zasadzie less is more i nie pozwolił wybrzmieć odpowiednio rysunkom. Odpowiada za nie łącznie 9 rysowników, gdzie każdy z nich próbował wrzucić do historii coś od siebie. Jednak przy charakterystycznym, bardzo drobiazgowym stylu pisania Delano to treść gra tutaj pierwsze skrzypce, kosztem obrazków. Te nie potrafią odpowiednio wybrzmieć i często wprowadzają więcej chaosu i konsternacji, niż rozbudzają wyobraźnię. Są tylko dodatkiem do scenariusza.
Mimo że „Hellblazer” Delano ma już ponad 30 lat, to posiada coś niepowtarzalnego i jednocześnie bardzo wyrazistego, jak większość komiksów dawnego Vertigo – atmosferę, która w połączeniu z brytyjską stylizacją przypomina mi trochę horrorową wersję Sherlocka Holmesa. No i sam John Constantine to bohater z krwi i kości. Postać bardzo niejednoznaczna. Bohater wyrazisty, skomplikowany, niejednoznaczny. Niby trudno mu kibicować i angażować się w jego przygody, bo wiele z jego zachowań zwyczajnie może odrzucać. Ale nie w tym wypadku.
Pierwszy tom „Hellblazera” Jamiego Delano składa się z dwóch solidnych story arców: „Grzechy pierworodne” i „Zło, które znamy”, a także dwóch zeszytów „Potwora z Bagien”, gdzie John występuje gościnnie w ramach cross-overa. I muszę być z Wami uczciwy. Ten zbiór ma momenty lepsze i gorsze. Są fragmenty świetne, wciągające i rozwijające wątki oraz bohaterów. Ale są też zeszyty zwyczajnie nudne, przegadane, przy których trudno było mi się skupić. Uwielbiam przynajmniej jeden duży twist z tego tomu, ale to trochę mało, by ocenić wysoko cały tom.
Podsumowanie
Jeśli znacie Johna Constantine'a z filmu z Keanu Reevesem albo z seriali stacji The CW, będziecie zaskoczeni, ale pozytywnie. To zupełnie inny bohater, dużo bardziej poważny, stonowany i skupiony na nieco innych problemach. I w tym tkwi jego największa siła. Scenariusz Jamiego Delano ma swoje wady, ale – jako całość – broni się całkiem nieźle. Rysunki są tylko tłem do barwnie napisanej historii, ale pamiętajcie, że ten komiks ma ponad 30 lat. A czasem takie historie odkrywa się z niekłamaną przyjemnością.
Oceny końcowe
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
|
Scenariusz |
Jamie Delano, Rick Veitch |
|
Rysunki |
Alfredo Alcala, John Ridgway, Rick Veitch |
|
Oprawa |
twarda |
|
Druk |
Kolor |
|
Liczba stron |
424 |
|
Tłumaczenie |
Jacek Żuławnik |
|
Data premiery |
2 czerwca 2021 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / DC Comics