Mike Carey „Hellblazer” tom 1 – recenzja komiksu. Diabelskie origami
Bardzo chciałbym, by więcej kultowych bohaterów Vertigo było tak mocno docenianych przez Egmont, jak John Constantine. Polski wydawca rusza z kolejnym rozdziałem przygód charyzmatycznego Brytyjczyka, tym razem stworzonym przez Mike’a Careya. Zapraszamy do lektury recenzji.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony podejściem Egmontu do „Hellblazera”. Te komiksy naprawdę muszą dobrze się sprzedawać, skoro wydawca tak konsekwentnie stawia na kolejne tomy przygód Johna Constantine’a. I co ważne – nie przejmuje się chronologią. Fabuła recenzowanego, pierwszego tomu autorstwa Mike’a Careya, rozgrywa się zaraz po runie Briana Azzarello, który kilka lat temu rozpoczynał cykl wydawniczy „Hellblazera” w naszym kraju. Jak pewnie pamiętacie – doczekaliśmy się też runów Jamiego Delano, Warrena Ellisa i Gartha Ennisa. Carey przejął władzę nad serią w 2002 roku, tworząc łącznie 40 zeszytów. Zamknięte zostały one w trzech tomach, które Egmont wyda w naszym kraju na przestrzeni najbliższego roku.
Nie mi oceniać, czy run Mike’a Careya jest lepszy lub gorszy od tego, co wcześniej wydano w naszym kraju. Mam jednak wrażenie, że jest jednym z najbardziej przystępnych, jeśli wskakuje się w przygody Constantine’a od środka, bez znajomości wcześniejszych tomów. Oczywiście nawiązań do prac innych scenarzystów nie brakuje, ale Carey wprowadza do tej historii kilka fajnych motywów, a do tego pisze dość klarownie. Scenariusz nie jest skomplikowany, rozwija się powoli, ale bez zbędnych dłużyzn i co ważne – nie męczy, co zdarzało się mi odczuwać np. przy niedawno wydawanym runie Jamiego Delano.
Mike Carey przywraca życiu Johna pewien balans, gdyż bohater wraca do swojej rodzinnej Wielkiej Brytanii. Po przygodach w USA pisanych przez Briana Azzarello i domniemanej śmierci, jego powrót jest zaskakujący dla najbliższego otoczenia. Scenarzysta stawia bowiem na relacje rodzinne. John angażuje się w poszukiwanie swojej siostrzenicy, Gemmy, która zaginęła w nieznanych okolicznościach, a jednocześnie – jak to ma w zwyczaju – wpada w kolejne problemy demonicznej natury.
Pierwszy story-arc imponuje zarówno treścią, jak i wykonaniem artystycznym. Carey fantastycznie zawiązuje akcje, subtelnie odnosząc się do poprzednich wydarzeń, a jednocześnie zaprasza do tego świata nowego czytelnika nie chcąc, by ten czuł się zagubiony. Pomaga mu rewelacyjny Steve Dillon, którego unikatowa kreska („Kaznodzieja”) sprawia, że „Upojenie życiem” czyta się łatwo. Świetny jest też przygotowany przez Dillona wizerunek Constantine’a, który różni się od standardowej wersji bohatera. John ma gęstą brodę, dłuższe, jasnobrązowe włosy, a do tego podaje się za kogoś innego, chcąc ukryć swoją tożsamość. W kolejnym story-arku sytuacja wraca już do normy (krótko ścięty blondyn), ale i znika też (przynajmniej częściowo) powód ukrywania się.
Carey wprowadza też do fabuły postać Angie Spatchcock, która stara się pomóc Johnowi w rozwikłaniu piekielnych zagadek. Już od pierwszych zeszytów czuć między nimi nić porozumienia, a scenarzysta bawi się w cięte, błyskotliwe dialogi, które w żaden sposób nie przegadują fabuły. To z resztą kolejny atut pisania Careya, który nie przeładowuje stron komiksu dialogami i narracją. W przeciwieństwie do Delano, jest dużo bardziej konkretny w przekazie, co też wpływa na przystępność opowiadanej przez niego historii. Porównania do Delano nasuwają się same, gdyż w zeszłym roku to jego run czytaliśmy, ale z drugiej strony ciężko zestawiać ze sobą komiksy, które dzieli ponad 10 lat.
W historii nie brakuje też czarnego humoru, John nie stracił nic ze swojego uroku mimo wycieczki do Ameryki i wiele razy łapałem się, że czytając kolejne dialogi, na twarzy pojawiał się uśmiech. Carey zdaje się rozumieć głównego bohatera nadzwyczaj dobrze. Nie eksperymentuje i nie szuka przesadnie oryginalnych momentów. Mnie to pasuje, bo często wychodzenie poza schemat przy tak charyzmatycznej postaci kończy się źle. Szkoda tylko, że pod względem wizualnym pozostali artyści na czele z Marcelo Frusinem niestety nie dorównują pracom Dillona i nie są tak dobre, jak w pierwszym story-arku.
Podsumowanie
„Hellblazer” od Mike’a Careya jest świetny. Przy lekturze dobrze czas spędzi zarówno osoba, która doskonale zna bohatera, jak i taka, dla której to będzie pierwsza styczność z Johnem Constantinem. Totalnie kupiła mnie przystępność i otwartość Careya na nowego czytelnika, który łatwo odnajdzie się w tym demonicznym świecie. Oby pozostałe dwa tomy również utrzymały poziom, a później? Peter Milligan?
Oceny końcowe komiksu „Hellblazer” tom 1
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
|
Scenariusz |
Mike Carey |
|
Rysunki |
Marcelo Frusin, Steve Dillon, Lee Bermejo |
|
Oprawa |
twarda |
|
Druk |
Kolor |
|
Liczba stron |
352 |
|
Tłumaczenie |
Jacek Żuławnik |
|
Data premiery |
9 listopada 2022 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / DC Comics