NOSTALGICZNA NIEDZIELA #74: Siedem wspaniałych filmów Marvela

W dzisiejszej Nostalgicznej Niedzieli naginamy formułę kolumny, by zerknąć w stronę jedenastu lat filmowego uniwersum Marvela i wyselekcjonować siedem najlepszych obrazów studia, sprawdzając jednocześnie, jak w takim zestawieniu (być może!) odnajdzie się bijąca wszelkie rekordy box office'u najnowsza część Avengers. Zaznaczamy również, że ze względu na częste, koszmarne decyzje tłumaczeniowe, w zestawieniu posłużymy się oryginalnym nazewnictwem filmów. Zapraszamy do lektury!

7. Spider-Man: Homecoming

Odpowiednio kameralne stawki, świetna kreacje Toma Hollanda i Michaela Keatona i znakomity scenariusz. Choć brak tu widowiskowego skakania między drapaczami chmur na nowojorskim Manhattanie, rodem z pamiętnych ekranizacji Sama Raimi, „Homecoming” to rewelacyjny pełnometrażowy debiut najlepszego filmowego Petera Parkera. Najmłodszy do tej pory Człowiek-Pająk to nie tylko owoc celnej decyzji castingowej, ale i inkarnacja rodem z wczesnych komiksów — urzekający obrońca dzielnicy i superbohater na mniejszą skalę. Abstrahując od fantastycznego występu całej obsady jednak, ten — jeden z lżejszych filmów Marvela — zaskakuje porzuceniem archetypicznego wzorca opowieści-genezy, sprawnie rozpisaną sylwetką antagonisty i znakomitym, przygodowym rytmem „mniejszych” (choć bynajmniej niepozbawionych dużych emocji) filmów akcji.

6. Captain America: Winter Soldier 

Uśpieni agenci, skorumpowane organizacje, rządowe spiski, Hydra. Jeden twist wyprzedza kolejny w tym, niestroniącym ani na chwilę od dotykających całego uniwersum Marvela trzęsień ziemi, nieoczekiwanym sequelu. „Winter Soldier” to z jednej strony pierwszorzędny i bezkompromisowy superbohaterski film akcji. Z drugiej — znakomicie zrealizowany thriller szpiegowski z domieszką subtelnego politycznego metatekstualizmu. Debiut reżyserski braterskiego duetu Anthony'ego i Joe'a Russo, który wkrótce zmieni oblicze komiksowych produkcji, wprowadził powiew świeżego powietrza do świata herosów Marvela, a charyzmatyczny i zachwycający formalnie kierunek realizacyjny tchnął życie w zapoczątkowaną ospałym „Pierwszym starciem” trylogię o przygodach Steve'a Rogersa, Kapitana Ameryki.

5. Iron Man

Choć jako całość, trylogia dedykowana postaci Iron Mana nie zyskała sobie największego uznania pośród fanów MCU (choć autor niniejszego tekstu będzie do upadłego bronił tegoż podcyklu trzeciej i bardzo osobistej dla protagonisty części), pierwszy rozdział opowieści Tony'ego Starka funkcjonuje nie tylko jako absolutny klasyk superbohaterskiego gatunku, ale przede wszystkim — jako wielki początek filmowych przygód z bohaterami światów Stana Lee. Nie da się ukryć, że to Iron Man Jona Favreau otworzył furtkę do kolejnych realizacji, a Robertowi Downey Jr. pozwolił na odegranie (i w ogromnym stopniu zaimprowizowanie) swojej najbardziej kultowej kreacji. Zwłaszcza w obliczu „Endgame”, Iron Man staje się (z przeróżnych powodów, kto oglądał, ten wie), niezwykle cennym i znaczącym obrazem — sprawną i protoplastyczną genezą jednej z najlepszych i najpiękniejszych postaci w historii kina akcji.

4. Thor: Ragnarok

Najlepsza komedia w uniwersum Marvela. Iskrząca od widowiskowej oprawy rodem z lat osiemdziesiątych widokówka w reżyserii Taika Waititi bawi częściej, aniżeli można by się spodziewać, ale przede wszystkim widowiskowo odratowuje pogrzebaną lepszymi produkcjami serię o asgardzkim bogu. Pod przewodnictwem nowozelandzkiego reżysera, Chris Hemsworth, Mark Ruffalo i Tom Hiddleston przelatują przez Odbyt Szatana nie tylko redefiniując swoje postacie w atmosferze samoświadomego i znakomitego quasi-pastiszu. Wobec wszechobecnego komizmu odnajdują stabilną emocjonalną oś swoich bohaterów — rezonującą zarówno w rozwiązaniu Ragnaroku, jak i kolejnych obrazach MCU.

3. Avengers: Infinity War

Gigantyczne, przywodzące na myśl specjalne komiksowe eventy, osiągnięcie kinematograficzne. Wielowątkowa opowieść, w toku ponad dwóch godzin spaja narracje rozbite po całym uniwersum Marvela. Trudno objąć umysłem wyzwanie umieszczenia w jednym filmie Star-Lorda, Iron Mana, Kapitana Ameryki, Czarnej Pantery, Spider-Mana, Doktora Strange'a i przynajmniej tuzina innych postaci, z których każda zdążyła nie tylko zaskarbić sobie serca fanów, ale i zapracować na własny, szerszy profil charakterologiczny. „Infinity War” to film, który ekspozycję śmiało pozostawia uprzednim filmom MCU, stawiając na zgrabny rytm, spektakl i zatrważające, choć trudne do poczytywania jako wadę — tempo. Mimo pewnych trudności w tasowaniu wątkami (nieuniknionych przy ilości uczestników), bracia Russo oddają widzom najbardziej widowiskowy mash-up w historii kina — znakomity, ekscytujący, zabawny, wyciskający łzy i pozostawiający w całkowitej emocjonalnej rozsypce. Ponadto, jak w żadnym innym filmie cyklu, nad kompleksową narracją „Infinity War” nieustannie, unosi się złowieszczy i przytłaczający zaduch. I choć nie brakuje tu charakterystycznego humoru, osobliwa nieuchronność odciska niezwykłe piętno na każdorazowym odbiorze.

2. Captain America: Civil War

Trzecia część Kapitana Ameryki, a w praktyce po prostu kolejna, nieoficjalna część Avengers. Reżyseria scen akcji tego, całkowicie redefiniującego dynamikę i popychającego herosów Marvela na zupełnie inne tory filmu, choć nie wykorzystuje być może równie widowiskowej choreografii ujęć, co Czarna Pantera — operuje niezwykłym, zapoczątkowanym w „Winter Soldier”, wizualnym hiperrealizmem w płynnym przedstawieniu bezpośrednich zwarć superbohaterów. Niesamowite efekty specjalne i frenetyczna egzekucja scen akcji (choćby w wirtuozerskiej sekwencji na lotnisku) to wszakże jedynie ozdoba wobec angażująco rozpisanych konfliktów pierwszoplanowych postaci. Niezależnie, czy znajdujemy się w drużynie Kapitana Ameryki, czy Iron Mana — „Civil War” nie boi się żerować na wzruszalnych emocjonalnych przynależnościach, do samego końca prowokując pytania i rodząc wątpliwości w relacji widza z formą.

1. Avengers: Endgame

Tak, choć po „Infinity War” mogłoby się wydawać, że trudno o powtórzenie sukcesu równie rozbudowanego przedsięwzięcia, „Endgame” to zdecydowany numer jeden w naszym zestawieniu — najlepszy z najlepszych, najmocniejszy film w dwudziestodwuczęściowym cyklu, apoteoza wszystkiego, za co fani kochają filmy Marvela i znacznie, znacznie więcej. Nowi Avengersi oferują epickie zwieńczenie niezwykłej dekady superbohaterów — pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji, widowiskowy i spójny rollercoaster emocji, który na dobre mitologizuje wizerunek Iron Mana, Kapitana Ameryki oraz czterech pozostałych, oryginalnych Mścicieli. Mając przed sobą tytaniczne wyzwanie, Braciom Russo i niezwykłej obsadzie udało się w satysfakcjonujący i poruszający sposób domknąć wszystkie otwarte wątki i doprowadzić do końca indywidualne ścieżki każdej z postaci. Co więcej, „Endgame” przemawia własnym, charyzmatycznym i oryginalnym językiem, nie próbując kopiować sprawdzonego wzorca poprzedniej części. Ostatnia przygoda Steve'a Rogersa i Tony'ego Starka, choć pod obfitą warstwą nieskrywanego i świetnie wyprowadzonego autoreferencyjnego fanservice'u kompiluje wiele najlepszych elementów z czołowych wpisów cyklu, jest filmem diametralnie innym od wszystkiego, do czego studio pod przewodnictwem Kevina Feige zdążyło przyzwyczaić. Wizytówkowe poczucie humoru, odrębny ton, intymniejsza narracja, doskonale rozpisane relacje między postaciami i niemalże elegijny charakter pozwalają docenić „Avengers: Endgame”, zarówno, jako wzruszający ostatni rozdział długiej i pięknej przygody, jak i wyizolowane, samoświadome filmowe doświadczenie — porywające, nieraz chwytające za serce i bez najmniejszych wątpliwości — mityczne.

źródło: zdj. Marvel