„Stranger Things: Ciemność nad miastem” – recenzja książki

Podczas gdy emocje po finale fantastycznego trzeciego sezonu „Stranger Things” powoli przechodzą w pełne frustracji oczekiwanie na wciąż oficjalnie niepotwierdzoną (choć przecież nieuniknioną) kontynuację, zapraszamy Was do lektury naszej recenzji drugiej powieści ze świata Łupieżcy Umysłów i Demogorgona. „Ciemność nad miastem” autorstwa Adama Christophera to kolejny, po „Mrocznych umysłach”, tekst rozszerzający mitologię uniwersum braci Duffer, tym razem skupiający się na ulubieńcu fanów serialu – Jimie Hopperze.

Makabryczne, rytualne zabójstwa, wojna gangów ulicznych, apokaliptyczne wizje Szatana schodzącego na pochłonięty mrokiem chaos Nowego Jorku – oto nietypowa opowieść na dobranoc, którą Jim Hopper wybiera dla swej adoptowanej córki pewnego wieczoru w grudniu 1984 roku. „Ciemność nad miastem” rozpoczyna się krótko po zakończeniu wydarzeń drugiego sezonu serialu. Po odnalezieniu w starych rzeczach Hoppera zbioru akt policyjnych z czasów, w których ulubiony bohater pracował jako detektyw wydziału zabójstw w Nowym Jorku, Eleven zmusza swojego świeżo mianowego ojca do zdradzenia rąbka tajemnic dotyczących własnej przeszłości. Niechętnie Hopper podejmuje opowieść o wyjątkowo dziwnej sprawie, z jaką zmierzył się w poprzednim życiu.

Postać w rodzaju Jima Hoppera, będąca syntezą najlepszych cech kultowych bohaterów popkultury, wręcz prosi się o materiał spin-offujący. Adam Christopher odpowiada na tę potrzebę, oferując powieść stanowiącą ukłon w stronę literatury hardboiled – wybór, mogłoby się wydawać, dla ulubionego komendanta idealny. Niestety – obiecujący premise to w istocie najlepsze czym „Ciemność nad miastem” może się pochwalić. Podczas gdy struktura powieści – a więc oparcie narracji na flashbackach – ma nieustannie przypominać o przynależności tej skądinąd zupełnie odmiennej przygody do uniwersum „Stranger Things”, pobocznym celem takiej, a nie innej formy opowiadania wydaje się usprawiedliwienie uproszczeń i ułagodzeń narracji podjętych z myślą o młodszych odbiorcach. W pewnym momencie monolog wewnętrzny Hoppera ujawnia przemyślenie podobnej treści – komendant policji w Hawkins podaje do wiadomości czytelnika, że streszczając wydarzenia przed Eleven „cenzuruje” pewne okoliczności śledztwa. Jakkolwiek jednak cykliczne powroty do chatki Hoppera stanowią jeden z najlepszych aspektów powieści (Christopher pisze dialogi dwóch serialowych postaci z wdziękiem porównywalnym do scenariuszy Dufferów), to w zasadniczej części „Ciemności nad miastem” dominuje powierzchowność i swoista „suchość”

Nowy Jork 1977 roku okiem Adama Christophera jest miejscem zaledwie pisarskim okiem muśniętym, sceną, która powstaje na początku akapitu, a po kropce ulega drastycznej dekonstrukcji, jest nieżywy i boleśnie funkcyjny. Podobnie intryga w sercu „Ciemności” opiera się na serii co rusz wprowadzanych do gry postaci i okoliczności – te jednak, miast organicznie wyrastać ze świata przedstawionego, autor wtasowuje w opowieść podług boleśnie odhaczanej listy. Nie brakuje tu klisz gatunkowych (którymi autor posługuje się niezwykle topornie) oraz wydłużonych cringe'owych dialogów o „typowych nowojorskich gliniarzach”, naturze policyjnego heroizmu i konieczności walki o „nasze miasto”. Nim się obejrzy, czytelnik tonie w długich stronach bezowocnej i nieco rozpaczliwej ekspozycji, powiększającej się liczbie podejrzanych i potencjalnych winowajców. Ponieważ jednak same makabryczne zbrodnie, będące motorem fabuły, Christopher wprowadza mimochodem, na szybko i osobliwie niestarannie, tak wszelkim ich następstwom trudno powierzyć uwagę, o emocjonalnym zaangażowaniu nie mówiąc. Na podobieństwo serialowego „Stranger Things” znajduje się tu też miejsce dla przynajmniej kilku mniej i bardziej przyjemnie wplecionych odniesień do innych dzieł popkultury (w tym jedno, nieco mniej oczywiste, „mrugnięcie” do prozy Lovecrafta).

Jak można by się spodziewać, powieść opiera znaczną część powodzenia na więzi zbudowanej z Jimem Hopperem w toku trzech sezonów serialu. Nie byłoby w tym wszelako nic złego, gdyby nie fakt, że każda inna postać, której nie zawdzięczamy braciom Duffer, wypada w „Ciemności” jednowymiarowo – koronnym tego przykładem jest partnerka głównego bohatera, detektyw Rosario Delgado. Z wyjątkiem obiecującego pierwszego rozdziału z udziałem pani detektyw, w którym powieść muska motyw seksizmu lat siedemdziesiątych, Delgado okazuje się naczyniem dla wtórnej policyjnej złośliwości, okazyjną fabularną dygresją i ścianą w dialogowym squashu rozgrywanym przez Jima Hoppera. Przy tej okazji warto wspomnieć o samym Hopperze – jak sprawdza się postać, której wizerunek zachęci fanów do nabycia powieści? Cóż, choć o samej postaci dowiadujemy się w „Ciemności nad miastem” stosunkowo niewiele (monologi wewnętrzne skupiają się głównie na interpretacji bieżących wydarzeń), trzeba przyznać, że Adam Christopher osiąga wyjątkową biegłość w oddawaniu charakteru ulubionego gliniarza, a odczytując dialogi, które autor wkłada mu w usta, trudno nie wyobrażać sobie charyzmatycznej postaci powołanej do życia przez braci Duffer i Davida Harboura. Hopper i jego uwikłanie w fabułę szybko staje się w istocie jedynym stabilnym powodem dla pokonywania kolejnych etapów powieści. Dzięki humorowi, spostrzeżeniom, ironicznym komentarzom i niezwykle wyrazistej obecności protagonisty „Ciemność nad miastem” czyta się ostatecznie bardzo szybko, na modłę ni mniej, ni więcej, a właśnie hardboilowych klasyków.

„Ciemność nad miastem” wypada więc polecić wyłącznie zaciętym fanom serialu Netflixa – a i tym zaleca się podejście do ponad 400-stronicowego tomu z możliwie obniżonymi oczekiwaniami (opinia w bólach zaczerpnięta z autopsji). Powieść Adama Christophera to przeciętny produkt na licencji – momentami tylko angażujący kryminalny średniak, łechtający spostrzegawczość i minimalnie zaspakajający potrzebę na „więcej Hoppera”, która pozostaje po trzecim „Stranger Things” (i potrwa aż do następnego sezonu – wierzmy w to mocno).

Ocena: 3/6

źródło: zdj. Netflix / Poradnia K.