NOSTALGICZNA NIEDZIELA #154: „Gremliny 2” (1990)

Halloween za pasem, wypadałoby pewnie skrobnąć parę słów o jakimś horrorze, prawda? Tak się składa, że fanem gatunku nie jestem i muszę się dobrze rozejrzeć, by wypatrzeć na półce jakiś film, który by się nadał. „Dracula” Coppoli… było. „Rodzina Addamsów”… było. „Gremliny”… w sumie to świąteczny film i jako taki był już wspomniany, ale… jest jeszcze sequel. W dodatku w tym konkretnym przypadku kontynuację cenię sobie zdecydowanie bardziej niż oryginał, wygląda więc na to, że mamy odpowiedni tytuł do dzisiejszego odcinka Nostalgicznej Niedzieli. No to jedziemy. 

Słowem przypomnienia – w 1984 roku miał premierę komediowy horror o gremlinach, stworkach, które giną od ostrego światła, rozmnażają się pod wpływem wody, a jeśli zjedzą coś po północy (nie pytajcie o szczegóły), zmieniają się w krwiożercze monstra. Film wyreżyserował Joe Dante, a za scenariusz odpowiadał Chris Columbus. Przy budżecie liczącym sobie 11 mln dolarów film zarobił przeszło dwieście. Co to oznaczało? Oczywiście – sequel. Jednak na powstanie tegoż trzeba było trochę poczekać.  Joe Dante, poproszony o jego wyreżyserowanie już w tydzień po premierze pierwszego filmu odmówił, uznał bowiem, że „Gremliny”  miały odpowiednie zakończenie i kontynuacja będzie wyłącznie „skokiem na kasę”. Studio zaczęło więc przymiarki do kontynuacji bez niego, pojawiali się kolejni scenarzyści i kolejne pomysły na to, co by tu z gremlinami zrobić – wysłać je do Vegas? A może w kosmos? Kiedy jednak żaden z pomysłów nie okazał się przekonujący, raz jeszcze zwrócono się do Dantego, oferując mu coś, o czym większość reżyserów może sobie tylko pomarzyć – pełną kreatywną kontrolę nad projektem. I trzykrotnie większy od oryginału budżet na dokładkę. Takiej okazji Dante nie mógł przepuścić, choć wciąż uważał, że tak naprawdę nie ma dobrego powodu by powstał sequel „Gremlinów”. Korzystając z przyznanej mu swobody mógł jednak zrobić cokolwiek, zatem skorzystał z tego celem stworzenia czegoś, co nazywał potem jednym z bardziej niekonwencjonalnych filmów, jakie kiedykolwiek powstały. Sequel „Gremlinów” miał być satyrą nie tylko na same tytułowe stworki, ale i na sequele ogólnie. I tak gremliny wyruszyły na podbój Nowego Jorku. No cóż, prawie. Koszty pokazania inwazji na całe miasto przeraziły studio, ale scenarzysta Charles Haas wybrnął z tego, prezentując pomysł, w którym celem ataku stworków miał być tylko jeden supernowoczesny wieżowiec. Taki, w którym zatrudnieni są akurat bohaterowie pierwszej części – Billy Peltzer (Zach Galligan) i jego narzeczona Kate (Phoebe Cates). 

Jak więc możemy się domyślić, jako pierwszy powraca nasz dobry znajomek, Gizmo, od którego wszystko zaczęło się także za pierwszym razem. Teraz, po śmierci swego opiekuna (Keye Luke), Gizmo błąka się po ulicach wielkiego miasta, gdzie wpada w ręce naukowców (znajoma twarz/e z drugiego „Terminatora”) pracujących w budynku należącym do miliardera Daniela Clampa (do kogo ten pan jest nawiązaniem?). Wkrótce, niezwykłym zbiegiem okoliczności drogi Gizmo i Billy’ego ponownie się skrzyżują, ale w międzyczasie znowu dochodzi do rozmnożenia gremlinów, po czym ostateczny efekt przemiany materii wpada w wentylator.  Złośliwe i śmiertelnie niebezpieczne stworzenia opanowują budynek i tylko Gizmo, Billy i Kate (z pomocą kilku starych i nowych znajomych) będą je mogli powstrzymać. 

Film jest nie tylko sequelem, ale i parodią oryginału, która nie boi się nabijać z różnych jego aspektów. Jest może nieco mniej mroczny, ma za to w sobie więcej z szalonej kreskówki wypełnionej różnorakimi nawiązaniami do popkultury. No bo czego tu nie ma? Christopher Lee jako diaboliczny naukowiec, nawiązania do Batmana, zmutowany gremlin-pająk, wstawka musicalowa, inteligentne Gremliny, przełamywanie czwartej ściany poprzez zabieg typu „Missing reel”, gdzie wyświetlanie filmu zostaje przerwane, gdy gremliny dobierają się do projektora i dopiero interwencja Hulka Hogana (pierwotnie reżyser widział w tej scenie Clinta Eastwooda) pozwala nam kontynuować seans (studio obawiało się, że w trakcie tej sceny publiczność może opuścić sale kinowe).  Do tego dochodzi meta-gadka o problemach współczesnych horrorów, krytycy filmowi mieszający film z błotem, okolicznościowe video na okazję końca świata, John Rambo, a nawet gościnny występ królika Bugsa i kaczora Duffy’ego na dzień dobry. W jednej ze scen wskazany zostaje cały bezsens zasady z jedzeniem po północy. Dante i Haas musieli się naprawdę dobrze bawić, pracując nad tym filmem. 

Oczywiście należy się także spodziewać większej ilości samych gremlinów – a także większego ich zróżnicowania. Mamy więc wspomnianego wcześniej pająko-gremlina, gremlina-nietoperza, gremlina-elektrycznego, gremlina-pomidorowego, gremlina poparzonego kwasem czy też, szczególnie zabawnego gremlina-inteligenta i szereg innych atrakcji. Właśnie to zróżnicowanie posłużyło za argument, którym do udziału przekonano Ricka Bakera, który z początku podchodził do projektu sceptycznie z uwagi na konieczność powielania cudzej pracy i wynikający z tego faktu brak swobody twórczej. W efekcie jego starań tytułowe stworki (zarówno Gizmo jak i jego wredne potomstwo) są tym razem wykonane bardziej szczegółowo, są bardziej oślizgłe – i po prostu wyglądają lepiej (szczególnie Gizmo). Prócz kukiełek wykorzystano także efekty stop-motion (sekwencja z gremlinem-nietoperzem). Muzykę do filmu, podobnie jak to miało miejsce w przypadku oryginału skomponował Jerry Goldsmith – osobiście preferuję jego ścieżkę dźwiękową do sequela, choć motyw główny z części pierwszej jest tu niestety stosowany bardzo oszczędnie. 

Film otrzymał stosunkowo pozytywne recenzje od krytyków, choć zdania co do tego, jak wypada na tle oryginału były podzielone. Niestety wyczekiwana przez studio powtórka sukcesu części pierwszej nie nastąpiła. Udane pokazy testowe podkręciły pewność siebie osób decyzyjnych, zatem premierę z maja przesunięto na zatłoczony lipiec. Jak się okazało – przestrzelono. Być może niekorzystny wpływ na wyniki miała także byt długa przerwa między filmami, a może kontynuacja była po prostu zbyt dziwaczna? Trudno powiedzieć. Tak czy inaczej, oznaczało to również koniec serii i choć słyszało się później od czasu do czasu o możliwości realizacji kolejnego sequela, do tej pory się go nie doczekaliśmy. 

Po raz pierwszy obejrzałem „Gremliny 2” na VHS jakiś czas po zapoznaniu się z częścią pierwszą w TV. Z początku uważałem, że sequel nie dorównuje oryginałowi, ale z biegiem lat, wraz z kolejnymi powtórkami coraz bardziej doceniałem szalone pomysły Joe Dantego i oryginalność drugiej części Gremlinów. Z czasem utwierdziłem się w przekonaniu, że bawi mnie ona zdecydowanie bardziej i to głównie do niej mam ochotę wracać. Jak się nietrudno domyślić, sam reżyser również był bardziej zadowolony ze swojego (meta-)sequela. Oczywiście ktoś może (wzorem Rogera Eberta) stwierdzić, że film jest mimo wszystko zbyt wtórny w stosunku do oryginału i nie wnosi wystarczająco nowego. Cóż, „Terminator 2” jest zdecydowanie bardziej wtórny względem oryginału i jakoś mu się tego nie wytyka. A drugie „Gremliny” to za sprawą swej niecodziennej formy i stosowanych przez reżysera chwytów, jeden z najciekawszych sequeli z jakimi się zetknąłem. 

„Gremliny 2” (podobnie jak część pierwsza) zostały w Polsce wydane na DVD zaopatrzonym w polskie napisy. Niestety w przypadku Blu-ray nie mieliśmy tyle szczęścia. Wszelkie dostępne wydania pozbawione są polskiej wersji językowej.

Zdj. Warner Bros