NOSTALGICZNA NIEDZIELA #103: „Krótkie spięcie” i „Krótkie spięcie 2”
W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, niekiedy pomijane czy też zapomniane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. No właśnie... Pamiętacie Johnny'ego 5? Nie? Zatem czas to zmienić – tematem dzisiejszego odcinka jest komedia science fiction z 1986 roku pod tytułem „Krótkie spięcie” (oraz jej kontynuacja).
Nigdy nie byłem fanem „E.T.” Spielberga. Nie to, żebym miał coś przeciwko samemu kosmicie, ten był oczywiście uroczym stworkiem, którego nie sposób nie polubić. Ale bez względu na to, czy oglądałem film w pierwszej połowie lat 90., czy 15 albo 25 lat później, seans zawsze kończyłem z poczuciem niedosytu. Po prostu nie robiono z tytułowej postaci należytego użytku, a sam film w pewnym momencie tracił tempo i robił się zwyczajnie nudny (mam tu zwłaszcza na myśli sekwencję „szpitalną” poprzedzającą finał). Za mało humoru, za mało przygody, za dużo smętnego biadolenia nad kosmitą, który niby umiera, ale w sumie to jednak nie. I właśnie dlatego w kategorii „filmy o uroczym stworzeniu próbującym się odnaleźć w obcym mu świecie i nie dać się złapać złym ludziom” wygrywa u mnie film Johna Badhama z 1986 roku, a także jego powstała dwa lata później kontynuacja w reżyserii Kennetha Johnsona.
Jak się przedstawia fabuła? Pracownicy laboratorium NOVA Robotics, Newton Crosby (znany z „Akademii policyjnej” Steve Guttenberg) i Ben Jabituya (Fisher Stevens), opracowali projekt nowoczesnych robotów bojowych. Wskutek nieszczęśliwego wypadku, jedna z tych maszyn zostaje porażona piorunem, efektem czego zyskuje świadomość, a wkrótce potem wydostaje się na wolność. Rozpoczynają się poszukiwania, bo raz że robot swoje kosztował, dwa, może być niebezpieczny dla ludzi. Tymczasem Numer 5, zupełnie nieświadomy zamieszania, jakie spowodował, z zainteresowaniem bada otaczający go świat. W końcu trafia do domu Stephanie Speck (Ally Sheedy), która początkowo bierze go za przybysza z kosmosu i postanawia przedstawić mu naszą planetę. Kiedy dowiaduje się, że robot jest wytworem człowieka, oburzona tym, że ją oszukano (choć tak naprawdę sama się oszukała), próbuje zwrócić go właścicielom. Jednak już wkrótce dziewczyna zrozumie, że ma do czynienia z żywą, czującą istotą. Spróbuje o tym fakcie przekonać jego twórców, jednak nie będzie to takie proste, gdy depcze im po piętach kapitan Skroeder (G.W. Bailey, czyli kapitan Harris z „Akademii policyjnej”), któremu zależy przede wszystkim na rozwaleniu zbiegłego robota na kawałki. Uchronienie Numeru 5 przed schwytaniem i rozmontowaniem będzie zatem wymagało od naszych bohaterów pokonania wielu przeciwności (wśród których znajdą się także pozostałe roboty wysłane w pościg za swym zbiegłym „bratem”).
Całość to w dużym stopniu komediowo-przygodowe kino drogi, pozbawione przestojów i nudy. Jego głównymi atutami jest zarówno obsada, humor, jak i gwóźdź program w postaci robota, któremu głosu użyczył Tim Blaney – początkowo miał to być tylko głos tymczasowy, jednak na tyle przypadł do gustu reżyserowi, że wykorzystano go także w gotowym filmie (następnie Blaney powtórzył rolę w sequelu). Stworzenie Numeru 5 było największym wyzwaniem, jakie stanęło przed twórcami, a także najbardziej kosztownym – pochłonęło sporą część 9-milionowego budżetu. Zaprojektował go znany z pracy przy takich filmach jak „Łowca androidów” czy „Tron” Syd Mead. Powstało kilka różnych wersji robota na potrzeby poszczególnych sekwencji, a także trzy kontrolowane radiowo głowy. Starano się przy tym dopilnować, by każda z widocznych części robota miała swoje uzasadnienie i sensowną funkcję. By umożliwić mu wyrażanie emocji, dano mu oczy zaopatrzone w ruchome powieki – trzeba przyznać, że spełniły swą rolę znakomicie. O ile początkowo rozważano wykorzystanie efektów stop-motion, tak ostatecznie obeszło się bez ich udziału, co z pewnością przysłużyło się realizmowi tego, co widzimy na ekranie.
Bohaterowie tańczą do piosenki z „Gorączki sobotniej nocy” w reżyserii... Johna Badhama.
„Krótkie spięcie” zdołało zarobić przeszło 40 milionów dolarów, co okazało się sumą wystarczającą, by zagwarantować powstanie kontynuacji. Recenzje otrzymało mieszane (dziś jest to 58% na Rotten Tomatoes) i jak się nietrudno domyślić, bywało porównywane z „E.T.”, a zestawienie to zazwyczaj wypadało niekorzystnie dla filmu Johna Badhama. Sam się z tym oczywiście absolutnie nie zgadzam.
A ten przyjemny kawałek usłyszymy w trakcie napisów końcowych.
Już we wrześniu 1987 roku rozpoczęły się w Toronto zdjęcia do sequela (choć akcja filmu rozgrywa się w Nowym Jorku), w obsadzie zabrakło jednak zarówno Steve’a Guttenberga, jak i Ally Sheedy (której głos usłyszymy jednak w jednej scenie). Do roli bohatera pierwszoplanowego oddelegowano tym razem postać Fishera Stevensa (przy okazji zmieniając mu nazwisko na Jahveri).
Benjamin rozkręca własny biznes – produkuje miniaturowe wersje Numeru 5 (który pod koniec pierwszego filmu przyjął imię Johnny 5). Jeden z robotów przypadkowo trafia do biura firmy zajmującej się produkcją zabawek i wzbudza tam spore zainteresowanie. Przedstawicielka firmy, Sandy Banatoni (Cynthia Gibb), odnajduje Bena i proponuje mu umowę na dostarczenie tysiąca robotów (a przy okazji wpada mu w oko). Problemem pozostaje tylko termin realizacji zamówienia, któremu pracujący w pojedynkę konstruktor nie jest w stanie sprostać. Wkrótce jego wspólnikiem zostaje miejscowy cwaniaczek Fred Ritter (Michael McKean). Panowie wynajmują budynek, który posłuży im za fabrykę, pechowo jednak trafiają na miejsce, które mają na oku bandyci planujący kradzież kolekcji diamentów. I kiedy sytuacja zaczyna się robić napięta, niespodziewanie nadchodzi wsparcie w postaci… naszego dobrego znajomego, Johnny’ego 5. Co prawda, z jego pomocą szanse na realizację celu, jaki stoi przed naszymi bohaterami, znacznie wzrastają, to jednak pojawia się inny problem. Johnny 5 jest jak zawsze głodny wiedzy i potrzebuje danych, gdy więc dowiaduje się, że znalazł się w wielkim mieście, nic nie jest w stanie powstrzymać go, przed wybraniem się na małą wycieczkę krajoznawczą, a to, jak się nietrudno domyślić, poskutkuje szeregiem nowych komplikacji.
Tak jak część pierwsza kręciła się wokół problemu żywej maszyny, w której istnienie nikt nie chciał uwierzyć, tak „Krótkie spięcie 2” skupia się w dużym stopniu na problemie wyobcowania i inności. Nasz uroczy bohater w konfrontacji z mieszkańcami wielkiej metropolii spotka się niejednokrotnie z nietolerancją i wrogością. Niektórzy nie wierzą (nic dziwnego), że jest samodzielnie myślącą istotą, inni z kolei próbują wykorzystać jego naiwność. I choć zdarzenia te są często podstawą dla zabawnych sytuacji, to nie brakuje i chwili na refleksję i wzruszenia. Szczególnie poruszający jest moment, w którym zakuty w kajdanki Johnny 5 wertuje dwie książki: „Pinokio” i „Frankenstein” czy też stwierdzenie przebranego w czapkę i płaszcz robota: „Jestem taki jak wy, tylko przyjezdny”. Sporo emocji dostarczy nam także całkiem dramatyczna jak na komedię końcówka filmu. Podobnie jak w przypadku części pierwszej, także i tym razem nie ma czasu na nudę, humor sprawdza się należycie, robot jest wciąż przeuroczy (choć kiedy trzeba potrafi też być wściekły i groźny), a mniej znani aktorzy w rolach głównych nie pozostają w tyle za obsadą „jedynki”. W ostatecznym rozrachunku stwierdzam, że jest to jedna z tych kontynuacji, które oryginałowi nie tylko dorównują, ale i go przebijają, a co za tym idzie – od wielu lat ma zarezerwowane miejsce w dziesiątce moich ulubionych komedii.
Niestety widzowie byli najwyraźniej innego zdania i nie stawili się tłumnie w kinach. Ostatecznie film zarobił 21 milionów $ (przy 15-milionowym budżecie), co trudno nazwać satysfakcjonującym wynikiem. Również recenzje nie były najlepsze (co pozostaje dla mnie sytuacją kompletnie niepojętą, no ale, jak wiadomo, krytycy się nie znają). Jak się można domyślić, w tej sytuacji plany stworzenia kolejnej kontynuacji nie tyle stanęły pod znakiem zapytania, co wylądowały w koszu. Po latach pojawiały się, co prawda, pogłoski mówiące o tym, jakoby miała powstać część trzecia lub remake, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Wpływy Johnny'ego 5 możemy jednak znaleźć gdzie indziej – w pewnym stopniu jest jego podróbką robot Wall-E, a kiedy w 2018 roku postanowiono odświeżyć podupadającą serię „Transformers”, przy pomocy filmu o Bumblebee, uczucie déjà vu związane z filmem Johna Badhama towarzyszyło mi przez sporą część seansu. Bez względu jednak na ilość naśladowców, na pytanie o najsympatyczniejszego filmowego robota, zawsze udzielę jednej i tej samej odpowiedzi. #TeamJohnny5.
„Krótkie spięcie” i jego kontynuacja zostały w Polsce wydane na VHS (część pierwszą czytał Tomasz Knapik, drugą – Janusz Szydłowski), a sequel doczekał się także wydania DVD zaopatrzonego w polskie napisy. Obydwa filmy wydano na Blu-ray w USA, skąd też blisko dekadę temu je sprowadziłem (Region A-locked). Część pierwszą można dostać także w Niemczech i Wielkiej Brytanii.
zdj. TriStar Pictures