Netflix kończy z wydawaniem kasy na znanych aktorów i reżyserów. Teraz liczy się oglądalność

Netflix znowu zmienia strategię dotyczącą swoich oryginalnych filmów. Koniec z wydawaniem gigantycznych pieniędzy na obsadę i reżyserów, którzy otrzymywali niemal całkowitą swobodę kreatywną. Teraz celem mają być filmy tworzone przede wszystkim z myślą o widzach i tym, aby generowały jak największą oglądalność.

Koniec z wydawaniem pieniędzy na aktorów i reżyserów. Czas na lepszą oglądalność

Jeszcze kilka lat temu Netflix był miejscem, które z ogromną chęcią walczyło o uwagę największych reżyserów kinowej branży i zostawiało twórcom wyjątkowo dużo swobody kreatywnej, co przyciągało właśnie takich twórców jak Scorsese, Coen, Lee, Cuaron, Inarritu, Campion, Cooper, Soderbergh i Bong. W zamian za brak kinowej premiery swoich filmów twórcy mogli liczyć na możliwość dotarcia ze swoim nowym projektem do wyjątkowo szerokiego grona odbiorców.  Tego typu praktyka owocowała często nominacjami do Oscarów i innych prestiżowych nagród, ale streamingowy gigant zdecydował, że czas skupić się na bardziej różnorodnej rozrywce filmowej i postawić na tytuły, które będą przede wszystkim generowały duże oglądalności.

Mimo że Netflix stawiał w ostatnich latach często na pierwszoligowych twórców oraz gwiazdorskie obsady i otrzymywał dzięki temu wstęp do pierwszej ligi Hollywood, to rzadko kiedy filmy takie jak „Psie pazury”, „Irlandczyk”, „Roma”, czy „Maestro” były w stanie generować sporą oglądalność, którą Netflix wykręcał bez problemu na innych, zdecydowanie mniej kosztownych tytułach.

Sprawdź też: „Diunę 2” obejrzycie już w domu! Co z premierą na HBO Max i Netflix?

Nowy szef filmowego działu Netfliksa, Dan Lin, który objął stanowisko wraz z początkiem kwietnia, zamierza zmienić dotychczasowe podejście do filmowej rozrywki na platformie i zaczął już wprowadzać nowe standardy. Na początek zwolniono około 15 osób z zespołu wykonawczego ds. filmów kreatywnych, w tym jednego wiceprezesa i dwóch reżyserów. Prace straciło więc około 10% całego działu, który przechodzi właśnie gruntowną reorganizację i ma być ukierunkowany na tworzenie filmów z konkretnych gatunków, a nie pod konkretnych twórców i budżet. Od teraz Netflix nie będzie już tylko domem dla drogich filmów akcji z udziałem największych gwiazd filmowych, takich jak Ryan Gosling i Chris Evans („The Gray Man”) czy Ryan Reynolds, Gal Gadot i Dwayne Johnson („Red Notice”).

Zadaniem Lina jest przede wszystkim praca nad poprawą jakości filmów i produkowanie szerszego spektrum filmów – przy zróżnicowanych budżetach – tak, aby filmy dostępne na platformie lepiej wpisywały się w zróżnicowane gusta ponad 260 mln abonentów Netfliksa. Będzie to wiązało się także ze zmianą systemu wynagradzania aktorów, a to z kolei oznacza, że Netflix zamierza skończyć z przesadnym wydawaniem pieniędzy na kontrakty i wypłacanie gigantycznych gaż z góry. Nie jest obecnie jasne, czy streamingowy gigant zdecyduje się od razu na wprowadzenie systemu premii uzależnionych od poziomu oglądalności danych produkcji, ale w siedzibie firmy panuje przekonanie, że aktualna pozycja Netfliksa sprawia, że firma nie musi już płacić wielkich pieniędzy, aby przyciągnąć do siebie takich autorów, jak Martin Scorsese, Alfonso Cuarón czy Bradley Cooper.

Netflix znowu pokazuje więcej filmów konkurencji. To one przyciągają widzów do platformy

Co godne odnotowania, niemały wpływ na zmianę strategii Netfliksa, ma to, jak w ostatnich miesiącach zmieniło się podejście największych wytwórni filmowych z Hollywood do kwestii udzielania licencji na swoje filmy streamingowemu gigantowi.

Studia takie jak Disney, Universal Pictures, Paramount Pictures czy Warner Bros. ponownie godzą się na sprzedawanie licencji Netfliksowi na pokazywanie swoich filmów w stosunkowo krótkim odstępie czasu od premiery na dużym ekranie, co mocno zwiększa bazę świeżych tytułów, po które mogą sięgać użytkownicy platformy. Coraz częściej na liście 10 najchętniej oglądanych filmów znajduje się więcej filmów, które nie zostały wyprodukowane przez Netfliksa i należą do innych wytwórni.

Nowy szef filmowego działu zamierza doprowadzić do tego, aby w najbliższej przyszłości filmy Netfliksa stały się lepsze, tańsze i ukazywały się rzadziej niż do tej pory – przypomnijmy, że w 2021 roku streamingowy gigant podjął się szalonego zadania dostarczania widzom przynajmniej jednego filmu oryginalnego tygodniowo. Dan Lin będzie również wymagał tego, aby członkowie jego zespołu stali się bardziej agresywnymi producentami, co ma objawiać się rozwijaniem własnych pomysłów na nowe filmy, a nie czekaniem na to, aż zgłosi się do nich jeden z hollywoodzkich producentów lub agentów.

Sprawdź też: Netflix stawia na klasyki kina. Te filmy po prostu trzeba obejrzeć.

Z branży daje się już jednak słyszeć komentarze, które przekonują, że bardziej ekonomiczne podejście do wysokości budżetów połączone z nieustanną niechęcią Netfliksa do wypuszczania swoich filmów w kinach, sprawia, że niektórzy producenci z Hollywood twierdzą, że streamingowa platforma przestała tym samym być najlepszym wyborem przy poszukiwaniu dystrybutora dla nowego filmu.

Efekty nowej strategii są już widoczne gołym okiem i wystarczy przypomnieć, że Netflix zrezygnował niedawno z nowego filmu Maggie Gyllenhaal, która przeniosła się z produkcją „Narzeczonej Frankensteina” do studia Warner Bros. po wyreżyserowaniu dla Netfliksa swojego pierwszego filmu. Scott Cooper, który w 2022 roku wyreżyserował dla platformy „Bielmo”, przeszedł natomiast do 20th Century Studios wraz z filmową biografią Bruce’a Springsteena. Dodajmy do tego, że Netflix niedawno odmówił zrealizowania nowego filmu Davida Lyncha, nie chciał też uczestniczyć w licytacji praw do kolejnego widowiska z Millie Bobby Brown, gwiazdą, która dała mu ostatnio filmowy hit „Dama”. Zrezygnowano też z realizacji nowego filmu Kathryn Bigelow, który reżyserka przygotowywała od kilku lat.

źródło: nytimes.com / zdj. Depositphotos