Gra o Tron sezon 7 – SPOILERY!

16 lipca nadeszła z niecierpliwością oczekiwana premiera pierwszego odcinka siódmego sezonu „Gry o tron”. Serialu, który w ciągu sześciu lat dorobił się uznania na całym świecie i tytułu jednego z najlepszych seriali wszechczasów. Czekaliśmy ponad rok na 7 odcinków. Niestety, tylko siedem. Mimo wydłużonego metrażu każdego epizodu, wchłaniało je się w odstępach tygodniowych i miało wrażenie, że uciekają za szybko, a finał siódmego sezonu nieubłaganie dobiega końca. I tak też stało się wczoraj, tj. poniedziałek 28 sierpnia o 3.00 w nocy. To już koniec przedostatniego sezonu „Gry o tron” – pora więc na garść informacji i krótkie podsumowanie!

Czym zaskoczył nas ten sezon? Niestety, chyba niczym… A jeśli już to mimo wszystko trochę na minus. Po pierwsze, nie jest już tak brutalnie. Postacie jakby złagodniały, a ilość zgonów na odcinek została znacząco zaniżona. 10 trupów znaczących postaci to jednak mało jak na 7 odcinków serialu. Z drugiej strony to może jednak nie przesadzałbym ze słowem znaczących, bo tak naprawdę tylko Littlefinger grany przez Aidana Gillena był postacią ważną dla „Gry o tron”. Niemniej, jego postać z każdym sezonem stawała się coraz bardziej znienawidzona, ale także coraz bardziej marginalna. Śmierć Littlefingera znalazła więc zapewne poklask u wielu fanów serialu, włączając w to mnie. Natomiast żal było mi niewymownie Olenny Tyrell (w tej roli Diana Rigg), która pożegnała się z „Grą o tron” w kameralnej, ale jakże spektakularnej scenie informując Jaimiego Lannistera (Nikolaj Coster-Waldau) o swojej głównej roli w zabiciu jego syna, króla Jeoffreya (top 3 najbardziej znienawidzonych postaci serialu). Kolejną postacią żegnającą się bohatersko z życiem był wuj Benjen Stark (Joseph Mawle) – chociaż tutaj zaryzykowałbym stwierdzenie, że kto wie, co jeszcze może się z nim zdarzyć. Niestety w przypadku ewentualnego powrotu jego dalsze dzieje będą po tej drugiej stronie pod komendą Nocnego Króla… No i na końcu najgorsza ze śmierci – Viseriona, jednego z trzech smoków – dzieci Daenerys Targaryen (Emilia Clark). To jego śmierć i ponowne „zmartwychwstanie” były w moim mniemaniu najbardziej chwytającymi za serce momentami siódmego sezonu „Gry o tron”.

Sumując: sezon siódmy nie przyniósł wielu niespodziewanych zgonów, a raczej w powietrzu czuć było oczekiwanie na finałową bitwę z armią Nocnego Króla, niestety na próżno…



Po drugie: fabuła. Może to moje odosobnione zdanie, ale w momencie, kiedy zabrakło bazy w formie książek George R.R. Martina, zabrakło też spektakularnych zwrotów i zaskoczeń. Siódmy sezon niestety powiela schemat szóstego sezonu. Niektóre rzeczy są wręcz absurdalne, bo jak długo Biali Wędrowcy (White Walkers) mogą iść, zbliżać się i  wędrować do tego cholernego Muru? Dwa sezony, trzy? Dłużej niż Gendry (Joe Dempsie) pływał na łódce? Jak Oni sforsowaliby Mur, gdyby nie… ? No właśnie, może dosyć tych spoilerów – jednym słowem fabuła, nawet konsultowana z Martinem, sprawia wrażenie łączenia naprędce wielu wątków i tak samo szybkiego kończenia ich. Czy to dobrze? W sumie, wydaje mi się, że nie. „Gra o tron” zawsze powalała mnie intrygami i knowaniem bohaterów. W chwili obecnej główne wydarzenia są łatwo przewidywalne i chyba tylko decyzje i działania Cersei (Lena Headey) są nieodgadnione. Jeszcze jedno przemyślenie: coś wydaje mi się niestety, że George R.R. Martin będzie miał nieliche trudności z dokończeniem swojej sagi, bo: a) powielanie fabuły serialu raczej nie wchodzi w grę, a jednak zapewne fani produkcji HBO nie zostawią na nim suchej nitki, jeśli zupełnie zmieni to, co wydarzyło się w filmie, a będzie miało mieć odzwierciedlenie w jego książkach; b) Martin może nie dokończyć swojego dzieła życia i niestety wątki nigdy nie zostaną rozwiązane, bo zakładając, że autor sagi „Pieśń  lodu i ognia” opublikuje najwcześniej kolejny tom swej powieści około 2020 roku po zakończeniu produkcji HBO, będzie miał już 72 lata, a co z następcą „Wichrów zimy”, czyli ostatnim prawdopodobnie tomem zatytułowanym „Sen o wiośnie”? Czy kiedykolwiek ujrzy światło dzienne? Strach się bać – bo może to nigdy nie nastąpić…

Zatem czy siódmy sezon miał pozytywne strony? Oczywiście, że tak. Cudowny odcinek „Łupy wojny” może się mierzyć w swojej epickości z największymi i najwspanialszymi epizodami, jakie do tej pory powstały, takimi jak chociażby „Bitwa bękartów” lub „Wichry zimy” z sezonu szóstego. Kolejny epizod „Za murem” to kolejna niesamowita bitwa, tym razem w okowach śniegu z gorzko-słodkim smakiem na zwieńczenie odcinka. Jest więc bardzo dobrze, tylko z drugiej strony ma się pewien niedosyt. Może tego że jednak odcinków jest za mało i nie rekompensuje tego faktu ich długość (najdłuższy ostatni ma ponad 81 minut). Kolejnym pozytywem, moim zdaniem, jest w końcu dopełniony wątek Jona Snowa i Daenerys Targaryen. Tłumy przed ekranami telewizorów czekały latami na ich spotkanie i w końcu do niego doszło. Czy jest się z czego cieszyć? Pewnie tak – zobaczymy jak rozegrają to wszystko twórcy „Gry o tron” w ostatnim, finalnym sezonie. A ten podobno składać się ma z 6 odcinków, z których każdy ma być długości pełnometrażowego filmu. Czy to dobrze? Pewne jest jedno: trudno będzie takie przedsięwzięcie zrealizować w rok. Zatem premiera ostatniego sezonu „Gry o tron” odbędzie się zapewne około wiosny-lata 2019… I na koniec gdybając o ósmym sezonie i jego zakończeniu: Jestem pełen obaw, że finalne rozwiązanie nie będzie optymistyczne, a jeśli ten „stary psychopata” George R.R. Martin ma znaczący wpływ na serial, to nie zdziwiłbym się, gdyby po ostatecznym starciu armii ludzi i Nocnego Króla, nad światem płonącym i leżącym w ruinach i zgliszczach latały tylko smoki, które jako jedyne przeżyły tę grę o tron…  

Ocena końcowa: 4+/6