Pierwszy człowiek - recenzja filmu

Od wczoraj w polskich kinach możecie oglądać nowy film Damiena Chazelle'a  pod tytułem Pierwszy człowiek, opowiadający o życiu Neila Armstronga, w którego wcielił się Ryan Gosling. Czy nowe dzieło reżysera Whiplash znowu będzie jednym z najpoważniejszych kandydatów do Oscarów? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Wraz ze zmianą aury na jesienną, w amerykańskim środowisku filmowym rozpoczyna się okres coraz to żywszych rozważań i dyskusji wprawiających w ruch oscarowy wyścig. Wygląda na to, że najnowsze „cudowne dziecko” Akademii Filmowej, czyli Damien Chazelle, dopiero 33-letni laureat statuetki za reżyserię fantastycznego La La Land, znalazł sposób, by ponownie znaleźć się wśród kandydatów pretendujących do miana najlepszego rzemieślnika filmowego zza oceanu. Pierwszy człowiek będący póki co jedynym filmem nienapisanym przez Chazelle’a być może nie ma w sobie wirtuozerii Whiplashu czy przebojowości wspomnianego wcześniej musicalu, ale to wciąż kino wysokich lotów. Dosłownie i w przenośni!

Pierwszy człowiek to film, w którym Chazelle porzuca fascynację muzyką na rzecz zgłębiania wszechobecnej ciszy kosmosu. Wygodny stołek do pianina, na którym zwykł siadać Ryan Gosling zamieniony został na ekstremalne testy w siedzibie NASA oraz dokowanie statków kosmicznych na orbicie. Chazelle wraz ze scenarzystą Joshem Singerem (Spotlight, Czwarta władza) opowiadają o życiu człowieka posiadającego jedno z ciekawszych CV spośród wszystkich zasłużonych osobistości XX wieku. Głównym bohaterem jest Neil Armstrong, astronauta, który jako pierwszy w historii postawił stopę na księżycu. W filmie obserwujemy losy Neila – niestrudzonego zawodowca i bohatera narodowego oraz Neila – głowę rodziny, męża i ojca niepotrafiącego poradzić sobie ze stratą córki.

221108_1333086.jpg.1500x999_q95_crop-smart_upscale-min.jpg

Reżyser nie stawia na widowiskowość i usilne upiększanie przestrzeni pozaziemskiej. W gruncie rzeczy to bardzo osobista, kameralna wręcz historia o przełamywaniu barier – znów, zarówno tych dosłownych, jak i metaforycznych. Największy nacisk postawiony został na przedstawienie legendy znanej większości z telewizji, gazet itd. w ludzkim świetle. Armstrong jest tutaj człowiekiem wątpiącym, lecz niesamowicie zdeterminowanym i przepełnionym pasją. Najważniejszymi scenami nie są liczne przygotowania w NASA czy loty, lecz te, w których dominuje sceneria rodzinna. To właśnie one stanowią o sile tego filmu i pozwalają najlepiej przyjrzeć się nie tylko bohaterowi, ale również jego otoczeniu. Na osobne uznanie w szczególności zasługuje Claire Foy grająca żonę Armstronga. Aktorka kreuje tu wyjątkowo ciekawy portret kobiety zawieszonej między dwoma światami, w jeszcze większym stopniu niż sam astronauta. Z jednej strony odpowiedzialna jest za wychowanie i podtrzymanie rodziny dotkniętej tragedią, a z drugiej myślami bardzo często odlatuje wraz z mężem, także wtedy, gdy ten na oczach całego świata stawia pierwsze kroki w kosmosie. O Goslingu również ciężko powiedzieć coś złego. Aktorowi generalnie wychodzi na dobre obsadzanie go w rolach postaci wyciszonych, trochę nieobecnych i skupionych na działaniu. Myślę tu o takich filmach, jak chociażby Drive czy niedawny Blade Runner 2049.

Na uwagę zasługują również dość niekonwencjonalne zdjęcia autorstwa Linusa Sandgrena, z którym Chazelle wspólnie kręcił La La Land. Szerokie kadry i mastershoty obecne przy poprzedniej współpracy obu panów niejednokrotnie stosowane były (szczególnie w ostatnich latach) w filmach opowiadających o podróżach w kosmos i wydają się być naturalnie uzasadnione. Pierwszy człowiek to jednak obraz nakręcony możliwie jak najbliżej swych bohaterów, z kamerą bardzo często roztrzęsioną, przedstawiającą postaci w niemalże dokumentalnym stylu. Dopiero przy okazji momentu przełomowego, jakim ma się rozumieć, będzie lądowanie na księżycu, kamera uwolni się od klaustrofobicznych przestrzeni i przedstawi kosmiczny bezkres w całej swej okazałości. Nie ma tu olśniewających popisów a’la Emmanuel Lubezki w Grawitacji, lecz obrazowi nie brakuje uroku i ducha lat 60-tych.

9LEpB5NhehNawZ0hFUm3LjcnQRC-min.jpg

Kontekst społeczny to także ważny element filmu Chazelle’a, jednak mimo nakreślenia paru sytuacji i oddania nastrojów zbiorowości amerykańskich, wątek nie odnajduje większego zainteresowania u twórców. Ich celem od początku do końca było umiejscowienie w centrum opowieści człowieka wraz z jego wszystkimi walorami, ale i przeciwnościami. Pierwszemu człowiekowi daleko do agitki i utworu ku chwale potęgi amerykańskości, to raczej uniwersalna historia o trudach codzienności i dopięciu swego. Wszyscy spodziewający się powiewającej w tle amerykańskiej flagi będą rozczarowani.

Jako przedstawiciel kina biograficznego, Pierwszy człowiek spisuje się naprawdę dobrze i zgrabnie omija grożące mu z każdej strony schematy i klisze. Jako kolejny film autorstwa Damiena Chazelle’a nieco rozczarowuje brakiem innowacyjności, czy też większego eksperymentatorstwa. Niemniej jednak jest to obraz warty uwagi, o którym z pewnością głośniej będzie w kontekście wyczekiwanych Oscarów. O to wyraźnie zadbał czający się gdzieś z boku Steven Spielberg, sprawujący rolę producenta wykonawczego.

Ocena 4+/6

źródło: Universal Pictures