Venom - recenzja filmu

Od 5 października w polskich kinach możecie oglądać film Venom, który ma zapoczątkować filmowe uniwersum skoncentrowane wokół Spider-Mana. Jak wypada nowy film od Sony, w którym główną rolę zagrał Tom Hardy? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Główną rolę w Venomie Tom Hardy przyjął podobno za namową syna – fana komiksowego pierwowzoru. Hardy Jr. rzekomo udzielał nawet rad swemu staruszkowi, jak ten miałby odgrywać człowieka zmieniającego się w zębate monstrum, ponieważ aktor nie był do końca zaznajomiony z postacią (po ostatecznym efekcie widać, że chyba wciąż nie jest, lecz o tym trochę później). Dzięki decyzji kierownictwa SONY, by nieco przyciąć film, a głównego bohatera uczynić bardziej „kid-friendly”, młodszy z Hardych zostanie wpuszczony do kina, ale po seansie może wyjść odrobinę zażenowany.

Venom jest w istocie ślepo naśladującym gatunkowe produkcje tworem filmopodobnym, w którym bardzo niewiele elementów trzyma się kupy. Począwszy od tych najważniejszych – rozwoju bohaterów, logicznej fabuły i wartkiej akcji, do tych drugorzędnych, jak np. efektów specjalnych, Venom niestety zawodzi, a od czasu do czasu udaje mu się to do tego stopnia, że na czole widza pozostaje czerwony ślad po uderzeniu dłonią. Film zbyt często zmienia swój ton, by traktować go na poważnie. Zaczyna się, jak gdyby pełen powagi, próbując wzbudzić niepokój. Oto bowiem gdzieś na Ziemi rozbija się statek powracający z odmętów kosmosu, z którego wydostaje się obcy organizm – generalnie mamy wierzyć, że jest niebezpiecznie, a naszej planecie i jej mieszkańcom zagraża nieznana forma życia. Za sprowadzeniem symbiotów stoi młody, hiperambitny naukowiec i przedsiębiorca Carlton Drake (Riz Ahmed), a zgromadzone organizmy mają przysłużyć się do planu osiedlenia kosmosu. Ten motyw prezentowany jest na przemian z wątkiem głównego bohatera, Eddiego Brocka (Hardy) – podobno zdolnego dziennikarza, który po feralnym wywiadzie z Drakiem właśnie, przekreśla nie tylko swą reporterską karierę, ale również związek z Anne (zupełnie niepotrzebna Michelle Williams). Wszystko to sprawia wrażenie, jakby działo się w mgnieniu oka, a mimo to wstęp w jakiś przedziwny sposób niebywale się dłuży. Gdy akcja już ruszy do przodu, a Brock dziwnym trafem (czy naprawdę nie dało się tego lepiej pokazać?) znajdzie się z symbiotem w jednym pomieszczeniu, film porzuca wcześniej zapowiadaną grozę na rzecz osobliwej, niekiedy bazującej na slapsticku komedii.

tHPDMyYi_o-min(1).jpg

Venoma przez większość czasu ogląda się z pewnym przeświadczeniem o braku zdecydowania twórców w podjęciu decyzji, w którą stronę ich film miałby zmierzać. Z pewnością nie pomogło pozbawienie produkcji kategorii wiekowej R, co staje się widoczne w niektórych scenach, wcześniej przypuszczalnie aranżowanych na bardziej brutalne. W tych fragmentach odnosi się wrażenie uzyskania wciąż niegotowego materiału. PG-13 nie jest jednak największym problemem filmu, bowiem nawet gdyby udało się zachować wyższą kategorię, obraz nie dałby sobie rady z uwagi na okropny scenariusz. Nad tekstem pracowały aż 4 osoby, lecz zawarte jest w nim tyle niedorzeczności i wyjątkowo sztampowych pomysłów, że aż dziw bierze, iż studio chcące budować na Venomie swe uniwersum, pozwoliło, by tak kiepski scenariusz był jego bazą.

Brak precyzji w zarysowaniu charakterów postaci w dużym stopniu podziałał także na aktorów, którym tylko wydaje się, że wiedzą co mają grać. Nie wspominając już o zbędnej i okropnie napisanej bohaterce granej przez Williams, nawet główny bohater przepada gdzieś w amoku próby dotarcia przez Hardy’ego do sedna swojej postaci. Jego Eddie Brock ma w sobie momentami zbyt dużo z Wade’a Wilsona w wykonaniu Ryana Reynoldsa, a w nowojorskim akcencie zadziwiająco często wyczuwalny jest drzemiący w aktorze londyńczyk. Ciekawie patrzy się na sceny, w których bohater jest niemalże na skraju paranoi i wtedy Hardy’emu rzeczywiście udaje się wycisnąć ze swej postaci nieco życia, lecz na ogół błądzi on, czemu czasem trudno się dziwić, przypominając sobie o wspomnianej namiastce scenariusza. Najciekawszą postacią i zarazem nieźle umotywowanym villainem mógłby być grany przez Ahmeda Drake'a, jednak w rzeczywistości okazuje się on być równie papierowym bohaterem co reszta.

Największy plus filmu wielu recenzentów wystawia relacji Brocka z Venomem i faktycznie nie ma chyba w tej produkcji lepszego elementu. Nie oznacza to jednak, że jest to coś, co wypadło bardzo dobrze, ponieważ pomimo kilku autentycznie zabawnych sytuacji, biorąc pod uwagę cały przebieg filmu, patrzy się na to z lekkim zdezorientowaniem. W ich relacji razi również pewien moment przełomowy, o którym bez wchodzenia na terytorium spoilerowe nie warto dyskutować. Znajduje się zatem w Venomie jakaś cząstka atrakcyjności, zepchnięta niestety na bok przez nieudolne prowadzenie akcji i brak wypracowania większej sympatii do bohaterów. Ostatni akt zawiera w sobie sceny, na których można się nieźle bawić, a nawet przez chwilę zapomnieć o tym, co działo się wcześniej, ale to wciąż zdecydowanie za mało, by określić Venoma produkcją choćby przeciętną.

Wbrew przeważającym recenzjom negatywnym, obraz zadziwiająco dobrze radzi sobie w box office. Rozgłos medialny związany z zamieszaniem w sprawie kategorii wiekowej… jest wciąż rozgłosem medialnym i wygląda na to, że rosnący popyt na kino superbohaterskie utrzyma przy życiu Sony’s Marvel Universe na trochę dłużej. Film otwierający bramę do kolejnego uniwersum sam jest zatem jak pasożyt – koszmarnie zły, a mimo to przyciąga do siebie ludzi.

Ocena 2/6

źródło: zdj. Sony Pictures / Marvel