„18 prezentów” – recenzja filmu. Bezczelny wyciskacz łez

Od 8 maja na platformie Netflix możecie oglądać włoski dramat „18 prezentów” z Vittorią Puccini, Benedettą Porcaroli i Edoardo Leo w rolach głównych. Czy warto się nim zainteresować? Sprawdźcie naszą recenzję.

Dla wielu kobiet okres 9 miesięcy, w którym są w stanie błogosławionym, jest najcudowniejszym czasem w życiu. Nie inaczej było również w przypadku głównej bohaterki „18 prezentów” – Elisy. Marzenia o rodzicielstwie w końcu stały się realne, a przygotowywanie domu na wprowadzenie się nowego mieszkańca oraz planowanie wspólnej przyszłości – najprzyjemniejszymi elementami dnia. Do czasu. Niestety, pewnego dnia, gdy młoda mama, zaniepokojona bólem i krwawieniem, udała się do lekarza, oprócz tego, że urodzi zdrową dziewczynkę, usłyszała jeszcze jedną wiadomość, która obróciła jej świat do góry nogami. Z powodu nieuleczalnego nowotworu nie będzie w stanie swojego dziecka wychować. Zrozpaczona kobieta postanawia zostawić dla swojej córki 18 sentymentalnych prezentów, aby ta co roku w swoje urodziny, do momentu gdy zostanie pełnoletnia, mogła otworzyć jeden z nich.

Zanim jednak – z paczką chusteczek w dłoni, gotowi na wodospad łez – włączycie Netfliksa, powinniście wiedzieć, że opis czy zwiastun filmu jest bardziej wzruszający niż to, co przez blisko dwie godziny będziecie oglądać po naciśnięciu przycisku „play”. Jeśli – tak jak ja przed seansem – myślicie, że tytułowe 18 prezentów będzie miało znaczenie dla fabuły, a ich sentymentalna wartość sprawi, że Wasze oczy będą stawać się coraz bardziej wilgotne, niestety muszę Was rozczarować. Podarunki od zmarłej matki w żaden sposób nie wpływają na to, co oglądamy na ekranie, przede wszystkim dlatego, że większości z nich tak naprawdę nie poznajemy.

7v8gqr1e.jpg

Reżyserowi (Francesco Amato) oraz jego scenarzystom na pewno nie można odmówić odwagi, ponieważ zdecydowali się na bardzo ciekawy i dość oryginalny sposób prowadzenia historii, jednak kompletnie swojego świetnego pomysłu nie potrafili wykorzystać. Przede wszystkim kuleją dialogi w chwilach, gdy dochodzi do ważnego fabularnie momentu, zdania wypowiadane przez postacie nie utrzymują emocjonalnego ciężaru, co powoduje, że nie można się w pełni zaangażować w sytuację na ekranie. Podobny problem powoduje tempo filmu, jest nierównomierne, a w chwilach, gdy powinno przyspieszyć czy chociażby utrzymać napięcie, zwalnia i sprawia, że cała nasza koncentracja ucieka. „18 prezentów” poświęca za mało czasu na zapoznanie nas z głównymi postaciami, nie zamierza tłumaczyć, dlaczego zachowanie młodej dziewczyny jest takie, jakie jest – możemy sami się tylko domyślać, że spowodowane jest to wychowywaniem się bez matki. W przypadku umierającej Elisy za mało uwagi skupionej jest na tym, żeby ukazać jej cierpienie, mało tego, mam wrażenie, że widzimy znacznie więcej scen, w których kobieta radzi sobie z tą straszną informacją naprawdę dobrze. Nie można, pokazując jedno, oczekiwać, że puszczając kilka ckliwych scen na końcu, poczujemy coś zupełnie innego. Po wyświetleniu się napisów końcowych na pewno większości zrobi się smutno, jednak nie za sprawą filmu, a po prostu historii, która sama w sobie jest przykra. Informacja sprytnie przypominająca nam, że przedstawione wydarzenia są oparte na faktach, ma za zadanie sprawić, że nasze przygnębienie pogłębi się i stwierdzimy, że był to naprawdę piękny, poruszający film. Prawda jest taka, że za serce łapie nas kobieca tragedia, a „18 prezentów” wykorzystuje to, stając się bezczelnym wyciskaczem łez.

Oprócz wszystkich wymienionych wyżej wad, jest jeszcze jedna, która nie pozwala pozytywnie ocenić tego filmu. Wielokrotnie miałem problem z wiarygodnością, przymknięte oko na „scenariuszowe bzdurki” miałem tak wiele razy, że w pewnym momencie zaczęło mnie to męczyć. Słaba praca scenarzystów widoczna jest, niestety, na każdym kroku. Dwie główne aktorki tworzą między sobą naprawdę ciekawą chemię, jednak ich potencjału kompletnie nie wykorzystuje materiał, z którym pracują. Zwłaszcza bolesne jest to w przypadku Puccini, która jest najjaśniejszym elementem tego filmu. Widząc, jak fantastycznie oddaje emocje cierpiącej matki, gdy tylko scenariusz jej na to pozwala, chętniej niż „18 prezentów” obejrzałbym prostą opowieść o Elisie, bez wszystkich wymuszonych scen przypominających nam, że jest smutno, bo aktorka sama swoją mimiką potrafiła pokazać ból umierającej matki. Historia, na podstawie której powstał ten film, to włoski diament, jednak aby mógł on w pełni błyszczeć, potrzebuje kogoś, kto go znacznie lepiej oszlifuje. Czekam na remake.

Ocena: 3/6

zdj. Netflix