„30 dni nocy” tom 1 – recenzja komiksu

W listopadzie 2019 roku wydawnictwo Egmont rozpoczęło wydawanie nowej serii „30 dni nocy” ze scenariuszem Steve'a Nilesa. Jak wypada pierwszy tom horrorowej franczyzy? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Będę się powtarzał jak zdarta płyta. Komiksowy horror nie jest łatwy. Niby medium wizualne jak film, a z drugiej strony pełna kontrola i autora, i czytelnika nad upływem czasu tak historii, jak i jej przyswajania. Zwykle dwie plansze widoczne naraz, więc ciężko o typowy „jump scare”. A jednak da się. Udane dzieło z tego gatunku to suma szczegółów: wiarygodnego scenariusza, nieoczywistego na pierwszy rzut oka rysunku, wykorzystania mechanizmu odwracania strony przez czytelnika dla nakręcania zwrotów fabuły, a czasami nawet takiego drobiazgu jak klimatycznego liternictwa (jak chociażby w przypadku „Wiedźm” Scotta Snydera i Jocka). Już po samej okładce naszego dzisiejszego bohatera nie możemy mieć wątpliwości – mamy do czynienia z komiksowym horrorem. Nie będzie to również spoiler, jako że wydawca chwali się tym faktem na każdym skrawku okładki, iż sięgamy po jedne z najbardziej wyeksploatowanych popkulturowych monstrów – wampiry. Wysoko postawiona poprzeczka, bo przecież o tych stworzeniach powiedziano już chyba wszystko (łącznie z kilkoma reinterpretacjami, o które nikt nigdy nie prosił...). Jak na tym tle wypada pozycja Steve'a Nilesa i Bena Templesmitha?

Barrow to mała mieścina gdzieś na rozdrożach Alaski, pełna traperów i miłośników niskich temperatur. Wszyscy mieszkańcy – w liczbie kilkuset – doskonale się tu znają, od lat piją piwo w tym samym pubie i robią zakupy w tych samych sąsiedzkich sklepach. Stella i Eben to szczęśliwe małżeństwo lokalnych szeryfów. Na co dzień zajmują się sprawami drobnych przestępstw – bójkami w barach i kradzieżami. Dziś jednak jest dzień szczególny. Barrow to bowiem również miasto, w którym przez 30 dni, od połowy listopada do połowy grudnia każdego roku, panuje polarna noc. Dziś jest właśnie ten dzień, w którym słońce zniknie za horyzontem, aby na prawie miesiąc pozostawić mieszkańców w przerażającym, zimnym mroku. Część osób nie najlepiej znosi długotrwałą i depresyjną noc, więc po prostu na ten czas wyjeżdża. Ci zaś, którzy zostają, borykają się z wszechobecną ciemnością i ludzkimi emocjami, jakie potrafi wybudzić. Jak zawsze ten okres będzie dla naszych szeryfów wytężony pracą, bowiem zwykle brak słońca przekłada się również na wzrost lokalnej przestępczości i bardziej napięty społeczny klimat. Tym razem dzieje się jednak coś jeszcze. Zanim ostatnie promienie listopadowego słońca znikną za horyzontem, masowo zaczynają nadpływać zgłoszenia o kradzieżach telefonów komórkowych. Szczątki roztrzaskanych urządzeń zostają wkrótce odnalezione niczym złowroga wróżba intencji sprawcy,  którego celem najwyraźniej było  pozbawienie  opuszczonego i pogrążonego w mroku miasteczka również i wszelkiej komunikacji. Wkrótce okaże się, że Barrow obrały sobie za cel przerażające, odwieczne istoty, które latami pracowały nad uznaniem ich egzystencji za legendę, a tutaj, na krańcu cywilizowanego świata, pod osłoną mroku mogą swobodnie ucztować na przerażonych i pozbawionych jakiejkolwiek pomocy mieszkańcach. Jakie faktycznie szanse mogą mieć uwięzieni w domach ludzie wobec nadprzyrodzonego i niepowstrzymanego zagrożenia? Co też w tym wszystkim może zrobić dwójka przerażonych stróżów prawa?

30-dni-i-nocy-plansza-2.jpg

Pierwotnie seria „30 dni nocy” planowana była wyłącznie na trzy zeszyty i przedstawiony wyżej zarys fabuły dotyczy właśnie oryginalnej miniserii. Ta wychodzi z bardzo prostego, ale i wdzięcznego pomysłu umieszczenia określonych bohaterów w skutej lodem przestrzeni, oderwaniu od cywilizacji i skonfrontowaniu ich z przerażającymi, nieludzkimi przeciwnikami. Miejsca w trzech zeszytach nie ma wiele, więc i na rozwój postaci nie ma za bardzo czasu, natomiast niezbędna ekspozycja jest sprawnie wpleciona w pojedyncze, wymowne sceny między bohaterami. Przestrzeń fabularna od samego początku wypełniona jest niepokojem. Gdy wreszcie pojawiają się antagoniści, dostajemy na dokładkę serię brutalnych, sugestywnych scen akcji, które utrzymają naszą obawę o los bohaterów aż do finału ostatniego, trzeciego zeszytu. Tę część miałem przyjemność czytać w oryginale i muszę przyznać – broni się równie dobrze w wersji polskiej (zalecam lekturę nocą). Bałem się natomiast o dwie kolejne, sześciozeszytowe miniserie z tego zbioru – „Mroczne dni” i „Powrót do Barrow”. Pierwotna historia tętni twórczą swobodą i ewidentnie nikt w czasie jej tworzenia nie spodziewał się komercyjnego i kreatywnego sukcesu ze skutkiem przekształcenia „30 dni nocy" z miniserii w uniwersum z kolejnymi seriami i bohaterami. Główne wątki zostały satysfakcjonująco zamknięte – tym samym od tego momentu scenarzysta musiał sięgnąć po nowe lokacje i nieco uciec od klaustrofobicznego, mrocznego Barrow na rzecz nieco świeższej, można by rzec, drużynowej dynamiki. Przyznaję – rozdział drugi początkowo nie zadziałał dla mnie najlepiej, zdawałem się widzieć poprzez czas poświęcany rozwojowi wątków i postaci dalszy kierunek budowania całego uniwersum aż do momentu, gdy... zostałem mile zaskoczony. Niles zagrał mi sprytnie na nosie i zakończeniem tej części usatysfakcjonował mnie pomimo początkowego sceptycyzmu. Trzecia z historii to już powrót w znane rewiry Barrow i perypetie miasteczka oraz jego poturbowanych psychicznie i zdziesiątkowanych mieszkańców wobec nadchodzących kolejnych polarnych nocy i nieumarłych niedobitków, których zemsta i pragnienie ściąga w te mroźne ostępy. W tej części uświadczymy więcej akcji z posmakiem znanym z początku tomu, ale i kilku retrospekcji rzucających nowe światło na nieeksplorowane dotychczas zbyt szeroko wydarzenia z pierwszego ataku na Barrow. Całościowo tom sprawdza się świetnie jako historia, która wprawdzie bazuje na całej powszechnej popkulturalnej wiedzy i mitologii dotyczącej wampirzych motywów, ale równocześnie używa ich zadowalająco, aby opowiedzieć kompetentną historię o wiarygodnych bohaterach konfrontowanych z teoretycznie niemożliwym i nieodgadnionym złem.

Oprawę wizualną tomu, tj. prace Bena Templesmitha, ciężko ocenić w oderwaniu od fabuły, z którą współgrają tworząc niesamowitą, symbiotyczną więź. Kadry są mroczne, nieoczywiste i wymagają od czytelnika niejednokrotnie wiecznej uwagi i skupienia. Templesmith umiejętnie miesza techniki, kreśląc niby niedbałe sylwetki i pejzaże, aby ostatecznie konstrukcją i kompozycją skupić naszą uwagę na poukrywanych tu i ówdzie detalach. Twarze postaci, nieraz podczas najbardziej prostych ujęć, potrafią być powykrzywiane w nieludzkie grymasy, zupełnie jakby każda z nich została przyłapana przez rysownika w najmniej korzystnym, mrocznym aspekcie swojej egzystencji. Do tego niezależnym cichym aktorem wizualnego dramatu pozostają kolory, z wysyceniem na poszczególnych kadrach a to arktycznego błękitu, a to zmurszałych brązów czy wreszcie szkarłatu posoki. Całościowo poszczególne plansze wędrują w kierunku baśniowo-onirycznych estetyk, gdzie w morzu niejasności odznaczają się pojedyncze poszarpane linie ładu. Mógłbym odrobinę się czepiać, że o ile ten styl jest idealny dla pierwotnej miniserii, to w drugiej opowieści brak jest tej organicznej więzi z fabułą, przez to cały styl senno-mrocznego ilustrowania kadrów odstaje od nieco lżejszych treści, wędrując tym samym odrobinę z rewirów tajemniczości do nieczytelności. Nie zmienia to jednakże faktu, że to właśnie przez ilustracje komiks przestaje być wyłącznie lekturą, a staje się niezapomnianym przeżyciem.

30-dni-i-nocy-plansza-1.jpg

Notka dla miłośników filmowej adaptacji – powinniście sięgnąć po komiks. Pomijając kwestię wizualnego podobieństwa wydania kinowego i komiksowych kadrów, w tym poprzez charakterystyczne wysycenie barw znajdziecie kilka istotnych fabularnych różnic w historii, niektórych niezwykle istotnych. W tym kontekście nie ulega mojej wątpliwości, że podejście komiksowego pierwowzoru wypada bardziej wiarygodnie i sprawnie oraz pozwala zabrać głos w dyskusji na temat sposobu adaptowania dzieł do innych mediów i zakresu niezbędnych scenariuszowych modyfikacji (a stwierdzam to jako osoba, która w pierwszej kolejności trafiła właśnie na filmową adaptację).

Wydanie polskie to egmontowski standard twardej oprawy i kredowego papieru charakterystyczny dla wydań na naszym rynku, m.in. imprintu Vertigo. Dostajemy tu ponad 350 stron podzielonych na trzy historie oraz galerię okładek poszczególnych zeszytów autorstwa Bena Templesmitha, z których każda jest malutkim, unikalnym dziełem sztuki. Tylko tyle i aż tyle.

Podsumowanie

Jeżeli Waszą „bajką” jest kultowy motyw popkultury – nieumarła, złowieszcza istota żywiąca się krwią śmiertelników, przerażająca i złośliwa, której należy oddać należny szacunek w opowiadanej historii – dobrze trafiliście. Jeżeli lubicie nieoczywistą, ale artystyczną i sugestywną oprawę graficzną, ponownie – trafiliście w punkt. Według opisu wydawcy „30 dni nocy" to opowieść o wampirach, która przywróciła świetność horrorowi. Nie przesądzając prawdziwości tego zdania, dodałbym, że czasami zapominamy, jak wiele smaków potrafi mieć ten gatunek. Ten komiks przypomniał mi, jakie jego smaki ja lubię najbardziej i za to pozostanę mu wdzięczny. Jestem niezmiernie ciekaw kolejnych historii z tego świata, na szczęście krwistoczerwona jedynka na grzbiecie zapowiada nieunikniony ciąg dalszy. Wpadnijcie do Barrow. Znajdźcie sobie przytulny kącik. Niedługo bowiem znów zapadnie ciemność.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
6
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
6
Przystępność*
5+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Steve Niles

Rysunki

Ben Templesmith

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

368

Tłumaczenie

Jacek Żuławnik

Data premiery

20 listopad 2019 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źródło: Egmont / zdj.