„Authority” tom 1 – recenzja komiksu

Pod koniec zeszłego roku Egmont wypuścił na rynek komiks „Authority” ze scenariuszem Warrena Ellisa. Jak wypada produkcja DC Comics o grupie bohaterów chroniących Ziemię przed największymi zagrożeniami? Sprawdźcie naszą recenzję.

Warren Ellis to sprawny brytyjski scenarzysta komiksowy. Poza autorskim, prześmiewczym „Transmetropolitanem” zasłynął w ramach mainstreamu jako dekonstruktor postaci „Moon Knighta”, świetny historyk popkultury w „Planetary”, a do tego wchodził w skład zespołów kreatywnych tworzących takie serie jak „X-Men”, „Daredevil” czy „Wolverine”. Dziś dostajemy coś nietypowego, nawet jak na znaną nam twórczość Ellisa. Kojarzycie Wildstorm? Dawno, dawno temu był to niezależny wydawca, którego największymi hitami były serie „Wild C.A.T.S.” oraz „Stormwatch”. Z czasem, w odmętach roku 1999, Wildstorm stał się imprintem DC Comics, aby ostatecznie zostać zamknięty w roku 2010, przy czym część dobrze rokujących postaci została fabularnie przemieszczona do głównego uniwersum DC w ramach skutków słynnego wydarzenia „Flashpoint: Punkt krytyczny” (pokrótce Flash poprzez podróż w czasie dokonał zmian rzeczywistości, resetując główne uniwersum DC, ale i łącząc z nim szczątki pozamykanych imprintów). Teoretycznie więc to, co dostajemy dziś, to wydany jeszcze za czasów istnienia Wildstorm sequel dawnego „Stormwatch”. Przed nami powstanie nowej drużyny z recyclingiem starych członków w twór, jakim jest „Authority”, a wszystko w świeżej, nieskalanej ciężarem ciągłości fabularnej rzeczywistości, w której dosłownie wszystko może się zdarzyć.

Na Moskwę napada zgraja superludzi o azjatyckich rysach i równa z ziemią kilka przecznic. Jak się okazuje, za zamachem stoi Kaizen Gamorra, watażka, właściciel fabryki klonów i lokalny superzłoczyńca, liczący, że tym razem ze „zdobyciem Świata” pójdzie mu gładko, skoro Stormwatch nie może stanąć już na jego drodze. Tymczasem Jenny Sparks, duch XX wieku, były członek Stormwatch i istota obdarzona mocami bazującymi na elektryczności, postanawia stworzyć zespół, który mógłby zmierzyć się z zagrożeniami, z jakimi nie poradzi sobie żadna regularna armia. Jenny dysponuje Transporterem – statkiem zawieszonym w posoce, czyli przestrzeni pomiędzy wymiarami – pozwalającym przemieszczać się w mgnieniu oka do dowolnego miejsca we wszechświecie. Jenny dysponuje również bohaterami, którzy już wkrótce mają przeistoczyć się w zespół – są to Apollo, czyli Król Słońce (miejscowy Superman), wiecznie przygotowany na wszystko Midnighter (miejscowy Batman), Doktor Szaman (miejscowy druidyczny Stephen Strange), Mechanik (miejscowa Iron Woman), Swift (miejscowa Hawkgirl) oraz Jack Hawksmoor nazywany Bogiem Miast (nie pytajcie mnie, co to ostatnie znaczy, po dwunastu zeszytach serii nadal nie mam pojęcia). Nasi herosi staną więc do spontanicznej walki z diabolicznym złem, aby wszelkimi siłami ochronić świat, ludzkość i rzeczywistość.

authority-t1-plansza-01.jpg

Na tomik składają się zasadniczo trzy historie – „Kręgi”, „Statki skokowe” i „Z mrocznej otchłani” – które dzielą ten sam schemat okraszony filmowym rozmachem. Startujemy więc od drużyny samozwańczych bohaterów patrolujących rzeczywistość na pokładzie międzywymiarowego krążownika, dostajemy stereotypowego złoczyńcę, który dużo krzyczy i zmierza do opanowania / zniszczenia / anihilacji rzeczywistości, następuje pierwsze starcie, w którym wydaje się, że siły antagonisty dysponują znaczną przewagą, ale zostają ledwo, ledwo pokonane przez Authority, oraz ostateczne starcie, w którym pomimo przeciwności nasi bohaterowie jednym sprytnym ruchem (zwykle również nie zważając na stosowane środki) pokonają przeciwności. Do tego skala zagrożenia będzie rosła, więc o ile zaczynamy od azjatyckiego magnata klonującego superludzi, to w kolejce czeka już inwazja z równoległej rzeczywistości i powrót do naszego układu słonecznego monstrualnej istoty, która prawdopodobnie stworzyła Ziemię i nie będzie zadowolona z faktu, że w międzyczasie opanowało ją sześć miliardów pasożytów. Jest więc mocno spektakularnie, ale w porównaniu do innych dzieł Ellisa jakoś tak miałko. Strony raz za razem są przepełnione powalającymi wizualnie kadrami, co sprawia wrażenie, jakby fabuły miejscami nie starczało na zapełnienie kolejnych zeszytów. W tym wszystkim postacie (których nikt nam kompletnie nie przedstawia) co rusz wykrzykują patetyczne i rynsztokowe dialogi, które o ile działałyby sprawnie jako element „Transmetropolitana”, to tutaj zdają się wypełniać całą fabularną przestrzeń i służyć wyłącznie zszokowaniu czytelnika, podobnie jak eksponowanie elementów, które nie znajdują w historiach żadnej konkretnej konkluzji czy rozwinięcia (przykładowo fakt, że Apollo i Midnighter są parą, będzie raptem przyczynkiem do kilku niesmacznych komentarzy i tyle). Jasne, możecie powiedzieć, że w końcu to jakby kontynuacja „Stormwatch”, więc może wypadałoby zacząć tam właśnie, ale szczerze – jedynka na grzbiecie ma swoje prawa i spodziewałbym się, w przypadku postaci bardziej niszowych, dostać przynajmniej namiastkę informacji pozwalających poznać je bliżej. Do tego pełno tu pseudonaukowej narracji, tworzenia konstruktów mających brzmieć niesamowicie mądrze i poetycko, ale z niewielką ilością ładunku fabularnego czy logiki. Ponownie, coś takiego być może świetnie budowałoby świat futurystycznej przyszłości „Transmetropolitana”, ale tu sprawia wrażenie barokowego przerostu formy nad treścią.

Artystycznie – Bryan Hitch pełną gębą (znany m.in. z serii „Liga Sprawiedliwości” w ramach Odrodzenia DC). Będzie więc realistycznie i dynamicznie, choć można odnieść wrażenie, że rysownik uwielbia rysować spektakularne rzeczy i miejscami zwyczajnie nudzi się w scenach statycznych lub kadrach napompowanych detalami, wówczas jego kreska zaczyna się upraszczać i tracić odrobinę artystycznego zaangażowania. Hitcha będzie sporadycznie wspierał Phil Jimenez i, w mojej skromnej, subiektywnej opinii, wyjdzie to jedynie serii na zdrowie.

Komiks w polskiej wersji wydany został w powiększonym formacie w ramach serii DC Deluxe, w twardej oprawie z obwolutą. Poza treścią dwunastu pierwszych zeszytów serii „Authority” w wydaniu znajdziemy kilka okładek wydań zbiorczych oraz srogą ilość szkiców Hitcha, a do tego wycinki ze scenariusza Ellisa.

Podsumowanie

„Authority” od Warrena Ellisa to trzy letnie blockbustery, niczym od Rolanda Emmericha, w jednym tomie. Jest spektakularnie, na wielką fabularną i wizualną skalę, a do tego dużo rzeczy wybucha w tle spacerów naszych głównych bohaterów. Niestety (również jak u Emmericha) brakuje przestrzeni na rozwój postaci i zbudowanie wiarygodnych relacji, każda z historii bazuje na tym samym schemacie strukturalnym i okraszona jest poziomem dialogów, jaki miał zachwycić (i zapewne zachwycił) nastolatka w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. O ile takie zabiegi mogą ujść płazem w przypadku grup bohaterów powszechnie znanych i rozpoznawanych, to w „Authority” pokutuje brak więzi pomiędzy protagonistami a czytelnikiem – ciężko bowiem przywiązać się i troszczyć o postacie, o których niewiele wiemy poza strzępami mającymi li tylko nas zaszokować. W efekcie po lekturze całości nadal nie jestem w stanie powiedzieć wiele o samych bohaterach poza tym, że stanowią nieco bardziej egzotyczne wersje innych, lepiej rozpoznawalnych postaci. Jeżeli lubicie Ellisa, to znajdziecie w tym tomie elementy charakterystyczne dla jego prac, ale niestety w mniej strawnych proporcjach niż dotychczas. Bryan Hitch jak zawsze rysuje solidnie, o ile tworzy rzeczy, które mu się podobają. Przy większej ilości detali robi się odrobinę nieczytelnie. Ot dyskontowe wersje superbohaterów w skrajnie rozrywkowym wydaniu.

Oceny końcowe

3
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
6
Wydanie
5
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

authority-tom-1-b-iext64900080.jpg

Specyfikacja

Scenariusz

Warren Ellis

Rysunki

Brian Hitch, Phil Jimenez

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

354

Tłumaczenie

Jacek Żuławnik

Data premiery

12 listopada 2020 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / DC Comics