„Batman: Ostatni Rycerz na Ziemi” – recenzja komiksu

Pod koniec września na komiksowym rynku zadebiutował album „Batman: Ostatni Rycerz na Ziemi” ze scenariuszem popularnego Scotta Snydera i rysunkami równie znanego Grega Capullo, duetu odpowiadającego za jeden z najpopularniejszych i najlepiej ocenianych runów z Batmanem. Czy warto zainteresować się kolejną pozycją twórców? Sprawdźcie naszą recenzję.

Odkąd Scott Snyder napisał pierwsze kadry „Batmana: Mrocznego odbicia”, było jasne, że w jego głowie kotłują się dalsze zastępy pomysłów na historie z Mrocznym Rycerzem. Odkąd Greg Capullo oczarował nas pierwszymi ilustracjami w „Spawnie”, było pewne, że ten charakterystyczny, kształtny styl z ni to mangową, ni cartoonową ekspresją doczeka się eksplozji popularności w mainstreamowym komiksie amerykańskim. Nie ma się, co dziwić, że gdy obaj panowie połączyli siły w runie Batmana w ramach Nowego DC Comics (oryginalnie inicjatywy New 52), powstało coś niesamowitego, rozpoznawalnego na pierwszy rzut oka, do tego dając nam historię stawianą dziś na równi z ponadczasowymi klasykami, czyli „Batmana: Trybunał Sów”. Snyder nigdy nie bał się grzebać w mitologii nietoperka, dodawać tu i ówdzie coś od siebie, łącznie z nowymi przeciwnikami (na których nikt po nim nie miał już żadnego pomysłu), ostatecznie zaś... zabił Bruce'a Wayne'a i go przywrócił, uczynił Batmana egzoszkieletem sterowanym przez Jima Gordona, a run skwitował pojedynkiem wielkich robotów rodem z japońskiej popkultury. Do tego ten scenarzysta uwielbia rymować się sam ze sobą. Do powrotu Mrocznego Rycerza w swoim runie użył bowiem maszyny stworzonej przez niego samego w „Detective Comics” #27 – jednozeszytowej historii osadzonej w przyszłości, a opowiadającej o tym, jak kolejne generacje otrzymują swojego Batmana poprzez umieszczenie zgranej świadomości pierwszego Bruce'a do jego kolejnych klonów. Skąd takie wprowadzenie? Otóż rymy mają to do siebie, że potrafią brzmieć echem w nieskończoność. Paradoksalnie bowiem „Ostatni Rycerz na Ziemi”, mimo że ma być ukoronowaniem długoletniej współpracy Snydera i Capullo, to więcej ma wspólnego z ich runem w regularnej serii o Batmanie niż z ostatnio zakończonym u nas wydarzeniem „Batman Metal”. W pewnych momentach nawiązuje właśnie do tych osobistych smaczków pozbieranych z serii ongoing, choć poziomem abstrakcji i fabularnego szaleństwa spokojnie przekracza granice zarysowane przez „Metal”. Myśleliście, że to niemożliwe? Byliście w błędzie.

Bruce Wayne budzi się w Azylu Arkham. Jest młody, gibki i pełen sił. Wiemy, że upłynęło dwadzieścia lat, jednakże z jakiegoś powodu wiek widać wyłącznie po otoczeniu naszego bohatera. Zatroskany Alfred próbuje przekonać Bruce'a, że w istocie... nigdy nie był Batmanem. Mroczny Rycerz to bowiem wymysł naszego bohatera, z którego uparcie rzesze specjalistów próbują od lat go wyleczyć. Bruce czuje jednak, że coś wokół jest bardzo nie tak. Opuszcza Azyl i przekonuje się, że przez świat przetoczyła się apokalipsa. Zrujnowane miasta przemierzają istoty powstałe z wymieszania mocy dawnych herosów i superzłoczyńców, a ocaleńcy stali się przerażającymi aberracjami samych siebie. Do tego na swej drodze Bruce napotyka... głowę Jokera w słoju. Co istotne, Klauni Książę Zbrodni (czy raczej to, co z niego zostało) z wielkim entuzjazmem i lekkością przyjmuje swój aktualny stan, chętnie służąc pomocą i żartem naszemu cichemu i spokojnemu protagoniście. Wkrótce okaże się, że za powstaniem świata wypełnionego wykrzywionymi wersjami ludzi, herosów i złoczyńców  mogą stać działania samych dobrze nam znanych bohaterów.

batman-ostatni-rycerz-na-ziemi-plansza-01.jpg

Strukturalnie to klasyczny Snyder. Bogata w opisy narracja bloczkowa? Jest. Dynamiczne sceny akcji poprzeplatane ciężkimi od ekspozycji dialogami? Są. Abstrakcyjne koncepty, które nie przyszłyby Wam do głowy? A jakże – obecne. Tyle że w tym przypadku całość odbywa się poza okowami ciągłości fabularnej.  Snyder ma więc okazję, aby zrobić to, czym wielu scenarzystów przed nim nas raczyło – elseworld w ramach imprintu „Black Label”, bazujący na motywach jego pierwotnej serii o Batmanie. Całość opowiadana jest sprawnie pod względem warsztatu. Każda z postaci, które w miarę interesują scenarzystę, dostanie swoje pięć minut w scenach, które pozostaną w naszej świadomości, a okazja do przemodelowania świata DC według uznania autora zostanie w stu procentach wykorzystana. Możemy nie zgadzać się z kierunkiem (kwestia gustu), ale globalnie dostaniemy przyjemną, rozrywkową lekturę, miejscami przewidywalną pomimo kilku fałszywych tropów, ale nadrabiajacą kreatywnością i świeżością drogi bohatera. Do tego dynamika pomiędzy Batmanem a hmm... głową Jokera, którą za sobą taszczy, jakkolwiek działa doskonale, to przypomina mi coś... co już gdzieś widziałem... jakby osiłka i głowę wiedźmy czy coś (czytelnicy Andrew McLeana i jego „Head Loppera” podzielą pewnie moje spostrzeżenia). Być może to przypadkowe podobieństwo, a może udana mainstreamowa adaptacja. Póki działa na gruncie historii, którą czytam – nie potrafię się gniewać.

Oprawa graficzna to majstersztyk pod każdym względem. Lineart Capullo jak zawsze jest na najlepszym poziomie – energetyczny, mięsisty, z jednej strony brutalny i szczegółowy, a z drugiej strony lekko kreskówkowy, miejscami uproszczony w formie, z odrobinę przerysowaną ekspresją. Do tego w „Ostatnim Rycerzu na Ziemi” Capullo może rozwinąć skrzydła o futurystycznie mroczne modele doskonale nam znanych postaci, z których każdy ma w sobie pewną przemyślaną i bardzo smaczną oryginalność. Traficie tu na naprawdę sporo ślicznych kadrów, ale w mojej głowie zostanie ten ze starcia Wonder Woman z jedną z wersji Supermana. Czyste wizualne złoto w estetyce, którą doskonale już znamy. Efekt nie byłby pewnie tak spektakularny, gdyby nie to, że wraca tu również zespół znanych nam już artystów towarzyszących: tuszysta Jonathan Glapion i kolorysta FCO Plascencia. To dzięki nim całość oprawy wizualnej uderza w te słodkie nuty nostalgii z regularnego runu w „Batmanie”.

batman-ostatni-rycerz-na-ziemi-plansza-02.jpg

Wydanie polskie „Ostatniego Rycerza na Ziemi” to twarda oprawa z lakierowanymi detalami, w standardzie znanym z „Batman Metal”. Trochę szkoda, że pomimo wydania w ramach imprintu „Black Label” komiks nie został wydany w powiększonym formacie, tak jak „Superman. Rok pierwszy” Millera czy „Batman. Przeklęty” (dla rysunków Capullo byłoby to idealne). W zakresie dodatków możemy liczyć na zestaw pełnowymiarowych okładek alternatywnych kilku twórców, zarówno Grega Capullo, jak i Jocka, jak i Johna Romity Jr. czy Rafaela Albuquerque.

Podsumowanie

Dostali regularną serię Batmana – opowiedzieli kompetentne, oryginalne i odświeżające historie. Dostali event na skalę multiwersum – stworzyli jedno z najbardziej szalonych i abstrakcyjnych wydarzeń komiksowych. Dostali własną linię czasową – opowiedzieli „Batmana: Ostatniego Rycerza na Ziemi”. Ten zespół kreatywny to już jak znak jakości. Jeżeli lubiłeś Snydera w „Batmanie” – tu dostaniesz jakby samodzielny, wyprowadzony w przyszłość epilog jego historii, pełen nawiązań do pierwotnego runu, ale i rozwijający stare, wydawałoby się przypadkowe wątki. Jasne, można po to sięgnąć samodzielnie, tyle że po aktualnym Batmanie od Toma Kinga możecie mieć wrażenie, że coś tu jest nie na miejscu. Bo jest – i to Tom King w roli scenarzysty Batmana, którego nie rozumie, choć być może jest jego wielkim fanem. Tu macie Batmana Snydera – interpretację, której poświęcono dziesięć tomów świetnych historii. Lubiliście go? Sięgnijcie po „Ostatniego Rycerza”. Pod względem sztuki komiksowej zarówno tej pisanej, jak i tej kreślonej – nie powinniście żałować. No chyba że „Batman Metal” to było dla Was już za wiele abstrakcji. Wtedy, no cóż – może to nie pozycja dla Was.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
3
Przystępność*
+4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Scott Snyder

Rysunki

Greg Capullo

Oprawa

miękka z obwolutą

Druk

Kolor

Liczba stron

184

Tłumaczenie

Tomasz Sidorkiewicz

Data premiery

Wrzesień 2020

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / DC