„Bóg Internetów” – recenzja filmu [45. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni]

Na tegorocznym festiwalu w Gdyni w ramach Konkursu Filmów Mikrobudżetowych pojawiła się produkcja „Bóg Internetów” wyreżyserowana przez Joannę Satanowską. Czy warto się nią zainteresować? Sprawdźcie naszą recenzję.

Wchodzę na YouTube. Zaglądam w kartę „Na czasie” – spośród gąszczu hiphopowych kawałków i materiałów promujących „Cyberpunk 2077” przed szereg internetowych superprodukcji śmiało wychodzi kilka filmików, których spłodzone przy pomocy Caps Locka tytuły rywalizują ze sobą o moją uwagę. Czytam: „WIELKI TEST MONSTERÓW”, „WYSTĄPIŁEM W PARADOKUMENCIE”, „TEAM X POWRACA”. Scrolluję niżej. Dowiaduję się, że niejaki Kacper Blonsky koniecznie „Musi się mi zwierzyć” oraz że Ekipa Fantasy uruchomiła właśnie 50-godzinny stream charytatywny. Choć korzystam z tego serwisu niemal codziennie, nazwy kanałów, które przytoczyłem, zupełnie nic mi nie mówią.

W przeciągu 15 lat od uruchomienia YouTube zdążył rozrosnąć się do rozmiarów, jakich nie będę w stanie ogarnąć, nawet jeśli postanowię regularnie odkrywać nowych twórców. Konglomerat prawie że celebryckich indywidualności i ultra-rozchwytywanych brygad, jaki się tam wytworzył, jest z jednej strony atrakcyjnym fenomenem, a z drugiej zaś pewnym przytłoczeniem. Przytłoczeniem, którego treść jest obsesyjnie kopiowana, duplikowana i share’owana w niebywałym tempie. Mimo że youtuberzy opierają swą działalność na ścisłym kontakcie ze swoimi widzami, czy możemy jednoznacznie stwierdzić, kto tak naprawdę stoi za ich kontentem? Znamy ich tylko z wirtualnego prostokąta. Jacy są jednak naprawdę?

„Bóg Internetów” (w reżyserii Joanny Satanowskiej) również zdaje się szukać odpowiedzi na to pytanie. Główny bohater filmu, Kuba (Adam Organista), skończył właśnie 30 lat. Mieszka z impulsywną matką (coraz wyraźniej przebijająca się do kina Katarzyna Nosowska) oraz młodszą siostrą (Joanna Fujarska), która wspiera go w spełnianiu marzeń. Chłopak wciąż nie odnalazł swojej drogi w życiu. W powszechnym mniemaniu nie mielibyśmy większych skrupułów, by uznać go za nieudacznika. Jest introwertykiem i niepewnym siebie gościem o nadwrażliwej naturze. Poszukiwanie akceptacji i chęć przebicia się przez barierę marazmu kieruje go w stronę założenia kanału na YouTube. Marząc o sławie, setkach tysięcy wyświetleń i prestiżu, Kuba lekkomyślnie wybiera sobie tematy kolejnych filmików. W jednym przebiera się za kostuchę, by w myśl poczynań youtubowych pranksterów zacząć straszyć niczego nieświadomych warszawiaków. W innym, za namową kumpla-aktora (Mikołaj Chroboczek), skacze z dachu w stertę kartonów. Do tego kręci daily vlogi i usiłuje wybić swe nazwisko na innych kanałach. Kuba musiał nie raz zajrzeć w kartę „Na czasie”.

Z początku jego twórczość nie odnajduje poklasku, lecz z czasem zaczyna nabierać coraz większych zasięgów. Youtuberzy zaczynają nagrywać popularne „reaction videos”, w których prześmiewczo komentują jego publikacje, a znajomość z Magdą (Magdalena Celmer), znaną instagramerką, otwiera go na nową publiczność. Wyświetlenia rosną, za nimi podąża ilość subskrypcji. Kuba zyskuje followersów, ale oddala się od rodziny. Pojawia się na konwentach, lecz ignoruje przyjaciela. Wraz z nowym image’em zmienia mu się również osobowość. Jego pranki stają się bezpardonowe – niczym wzięty niegdyś Roman Atwood, pozoruje samobójstwo lub atak padaczki. Staje się arogancki i nieczuły, przez co sukces przysłania mu granicę między prawdą a fikcją, która nabiera wagi tej między dobrem a złem. Debiut Satanowskiej to kolejny film o tym, że wchodząc na szczyt, nie sposób jest się nie ubabrać.

Banalną treść udaje się jednak zamknąć reżyserce w niebanalnej formie. Oparty na scenariuszu Satanowskiej, Janusza Dąbkiewicza i Karoliny Słyk scenariusz sprzęgnięty został bowiem z rzadką w naszym kinie formą paradokumentu. Ceniony za granicą styl mockumentalny, który w Polsce stał się – o zgrozo – domeną stacji telewizyjnych, w końcu spotkał się z rzetelną reprezentacją na dużym ekranie. Twórcy „Boga Internetów” naprawdę dobrze rozumieją tę konwencję (mamy tu choćby do czynienia ze znamiennym dla gatunku wyolbrzymieniem pewnych cech charakterologicznych), a dzięki zespoleniu jej z rzeczywistością wirtualną otrzymujemy w filmie masę kreatywnych rozwiązań technicznych oraz inscenizacyjnych. Kwestia nieprzerwanego filmowania została rozwiązana w „Bogu” z pomocą Izy, siostry głównego bohatera, która pod pretekstem współpracy przygotowuje film dokumentalny o bracie. Toteż to, co oglądamy, jest w głównej mierze wynikiem kręcenia fikcyjnego dokumentu. Do tego dochodzą wszelkie inne wykorzystane tutaj punkty widzenia – Kuby, czyli przeważnie z zamontowanej na głowie GoPro, telefonów pozostałych bohaterów, Handycam’ów, a nawet okularów szpiegowskich wykorzystywanych przy prankach.

Ten w znacznej mierze improwizowany film cechuje się imponującą świadomością formy. Aktorzy przekonywująco operują mindsetami swych postaci zarówno w kontekście naturalistycznego odtwórstwa, jak i realizowanych przez nich filmików. Niebywale łatwo było tutaj o boomerską perspektywę. Tymczasem – wsparty przez obecność kilku znanych youtuberów – transfer języka Internetu na język kina przebiegł bez skazy. Nie ma w „Bogu” odczucia fałszu lub pozerstwa. Jeśli jest inaczej, to tylko w zgodzie z konwencją. Film mierzy się z patologiczną atencyjnością wirtualnego świata, nie usiłując przy tym udawać czegoś, czym nie jest. Jeżeli spędziliście kilka godzin scrollując palcem po przefiltrowanych zdjęciach na Instagramie lub jeśli youtubowe trendy nie są dla Was niczym nowym, istnieje szansa, że „Bóg Internetów” okaże się dla Was zwykłym truizmem. Przemyślana i podana z pewną lekkością forma stanowi jednak o sile obrazu do tego stopnia, że po prostu nie mógłbym go nie polecić.

Ocena: 4-/6

zdj. Janusz Dąbkiewicz / Telewizja Polska