„Chrzciny” – recenzja filmu [Tofifest 2022]. Dom zły, dobry i brzydki

Podczas tegorocznej edycji filmowego festiwalu Tofifest zadebiutowała polska produkcja „Chrzciny” będąca fabularnym debiutem Jakuba Skoczenia, reżysera i scenarzysty filmów dokumentalnych i seriali. Czy warto wyczekiwać jesiennej premiery produkcji, w której zagrali Katarzyna Figura, Maciej Musiałowski i Michał Żurawski? Sprawdźcie naszą recenzję.

Do szarzyzny PRL-u polscy filmowcy powracają w ostatnich latach nie bez powodu. Ikonograficzny exodus w przeszłość jednym służy jako analogia do współczesności („Żeby nie było śladów”, „Hiacynt”), a drugim zdaje się asystować w oswajaniu minionego trudu i karmieniu go nostalgią („Zupa nic”, „Najmro”). Debiutującemu w pełnometrażowej fabule Jakubowi Skoczeniowi najwyraźniej przyświecają oba te cele. Z jednej strony jego „Chrzciny” są trochę jak ten kompromitujący, rodzinny VHS, który w domu każdej familii skrywany jest pod kasetami z wesel i wypadów do Władysławowa; z drugiej jednak to celnie naszkicowany portret naszego społeczeństwa tu i teraz, trapionego podobnymi podziałami, od których białe ciała krwawiły na czerwono przed czterdziestoma laty. 58-letni reżyser znany przede wszystkim z dokumentu („Żuławski o Żuławskim”) i telewizji („Barwy szczęścia”) być może nie wnosi nic nowego do dyskursu, ale jego debiut pokazuje, że jest on niezłym obserwatorem, któremu rozrywka nie jest obca.

Jest 13 grudnia 1981 roku. Z pozoru dzień, jak każdy inny, ale o szóstej rano głos wyłysiałego generała w kwadratowych goglach zwiastuje wjazd czołgów na ulice, tysiące aresztowań i śmierć górników na Śląsku. W mieście wieść rozchodzi się szybko, ale jesteśmy w zasypanej śniegiem górskiej prowincji. To królestwo Marianny (Katarzyna Figura), lokalnej matrony, której liczne potomstwo zjeżdża się do wioski z okazji tytułowych chrzcin kolejnego wnuka. Grono podopiecznych widzi się w pełnym składzie po raz pierwszy od 15 lat. Najstarszy wyjechał robić karierę w partii, najmłodszy marzy o Ameryce, gdzie wyemigrował mąż jednej z córek, a o tożsamości ojca przygotowywanego do chrztu Karolka nikt nic nie wie. Wprowadzony przez Jaruzelskiego stan wojenny również pozostaje tajemnicą. Marianna nie może pozwolić, by dzieci dowiedziały się o politycznym chaosie, bo inaczej rozjadą się we wszystkie strony, a sakrament chrześcijańskiego wtajemniczenia okaże się fiaskiem.

Napisany przez Skoczenia i Iwo Kardela („Kret”) film faktycznie przypomina rodzinną schadzkę. Osadzony w gruncie rzeczy w jednej przestrzeni obraz roi się od przeplatających się między sobą ludzi, ściany starego domu przenika charakterystycznie świąteczny gwar, a w powietrzu unosi się aura wzajemnych antypatii, wyrzeczeń i nieuchronnej konfrontacji. Niczym Wojnar w pierwszym „Weselu” Smarzowskiego nad rozgardiaszem stara się zapanować obsadzona wbrew swemu emploi świetna Katarzyna Figura, która w roli bogobojnej i cenzorskiej Marianny jest wzorowym wręcz przykładem klanowego control freaka. Nadzorowany przez Bartka Cierlicę („Jak pokochałam gangstera”) steadicam wrzuca nas w sam środek familijnego kotła, zaś długie i zgrabnie zaaranżowane ujęcia pozwalają poczuć gotującą się atmosferę między zwaśnionym rodzeństwem. Skoczeń nie podąża jednak tymi samymi ścieżkami, co wspomniany wyżej twórca „Domu złego”; reżyser uznał, że do „Chrzcin” najlepiej pasować będzie nade wszystko humor – ten kąśliwy, ironiczny, ale również okazjonalnie slapstickowy i na swój sposób łagodny, zbliżony do dogmatów komedii pomyłek.

Dominantę filmu Skoczenia stanowi właśnie dowcip. Odważniki z komedią i dramatem po obu stronach nie charakteryzują się równymi wartościami, przez co z czasem ton obrazu zmierza w rejony nieco bardziej absurdalne. Pasuje to „Chrzcinom”, ale do pewnego stopnia, gdyż co jakiś czas odnosi się wrażenie, że od reżysera pałeczkę wodzireja imprezy przejmuje ten rubaszny wujek, który przerwę od strzelania kawałami odznacza jedynie kolejnym kielichem. Kiedy obraz jest przegadany i przetłoczony, materiał zdaje się wymykać Skoczeniowi z rąk. Jest tu kilka naprawdę ciekawych scen bolesnych utarczek słownych między konkretnymi członkami rodziny, aczkolwiek okazji do rozwinięcia/rozwiązania personalnych konfliktów wydaje się za mało, a części z nich po prostu brakuje klamry. Rozdrapywanie wciąż niezagojonych ran sprawia wrażenie przede wszystkim pretekstu do wywołania jeszcze jednej salwy śmiechu, podczas gdy myśl przewodnia całego zamieszania ulatuje wraz z ciężarem gatunkowym. Tracą na tym kreacje aktorskie partnerów i partnerek Figury, bowiem zespół zarówno młodych (Musiałowski, Gierszewska, Włosok, Chyczewska), jak i doświadczonych talentów (Schuchardt, Żurawski, Bykowska, Konopka) daje się poznać jako zlepek niemal kabaretowych epizodów.

Skoczeń nie stawia w „Chrzcinach” żadnych diagnoz. Nie doświadczymy tu wykrzykników i dosadnie postawionych kropek, ich miejsce zajęły mniej lub bardziej świadome pytajniki oraz znaki równości wzięte jako aksjomat. Reżyser powstrzymuje się od klasyfikowania narodowościowych chorób czy przywar, a szukanie przyczyn rozchwianego stanu rodzimego społeczeństwa zostawia kolegom po fachu. Może to właśnie z tych powodów jego obraz ulega pewnej pustce, której obecność nie pozwala w pełni docenić doświadczenia. Możliwość dokładnego przejrzenia się w biało-czerwonym lustrze zapewniali nam ostatnio inni filmowcy. „Chrzciny” okazały się w najlepszym przypadku poprawne. Pośmialiśmy się, potańcowaliśmy, stuknęliśmy szklankami, ale był apetyt na więcej.

Ocena filmu „Chrzciny”: 3+/6

zdj. Galapagos FIlms / Grzegorz Ziemiański